"Piąte dziecko" Doris Lessing to dość dziwna książka.
Tytułowe dziecko sporo namieszało w tej historii,
a opowieść dotyczy rodzinnych relacji, więzi,
macierzyństwa, akceptacji, naiwności.
Zderzenia oczekiwań z rzeczywistością.

Tytułowe piąte dziecko nie pojawia się od razu.
Najpierw poznajemy czwórkę dzieci, które rodzą się
w krótkim czasie młodym Harriet i Dawidowi.
Beztroscy młodzi rodzice chcą mieć dużą rodzinę
w wielkim domu, w którym wciąż ktoś gości.
Przy każdej okazji przy stole siedzą krewni i znajomi.
Wielkanoc łagodnie przechodzi w wakacje,
te w kolejne święta i inne uroczystości.
Za dom i utrzymanie pieniędzmi płaci ojciec Dawida,
za "ogarnianie" domu, licznej dziatwy oraz gości
swym czasem i energią płaci matka Harriet.
Młoda matka jest coraz bardziej zmęczona,
ale wydaje się, iż wszyscy są szczęśliwi.
Wszystko jest spełnieniem ich marzeń.
Sielanka trwa.
Do czasu!
Do czasu narodzin piątego dziecka,
a adekwatnie do czasu ciąży z piątym dzieckiem.
To istny siłacz, mający własne zdanie,
awanturnik bez kontaktu z otoczeniem.
Dziś być może zostałby zdiagnozowany
jako dziecko w spektrum autyzmu.
Ale skąd ta siła i dziwny wygląd?
Po jego narodzeniu zmienia się wszystko!
Moje odczucia z lektury też ;-p
Wcześniej byłam zaangażowana, choć mocno zdziwiona
nieodpowiedzialnością i roszczeniowością Harriet i Dawida.
Potem mieszały się we mnie współczucie dla młodej matki
ze współczuciem dla pierwszej czwórki dzieci,
podziw i zrozumienie z odrazą i zdziwieniem.
Cały czas jednak miałam poczucie,
że wszystko to jest opisane zbyt powierzchownie...
.