Obleśna, sfrustrowana wdowa może wszystko

gazetatrybunalska.info 1 dzień temu

Prowincjonalna polityka jest tak samo pasjonująca jak przyglądanie się karierze artystycznej beznogiej baletnicy. To coś dla masochistów albo osób z innymi zaburzeniami.

Lokalna polityka ma w sobie coś osobliwego. Jest pasjonująca, ale tylko dla tych, którzy mają zamiłowanie do cierpienia. A jednak, jakimś cudem, znajdują się ludzie, którzy naprawdę się tym ekscytują.

Po zeszłorocznych wyborach samorządowych w mieście pojawiło się kilka nowych twarzy. Z zapałem godnym lepszej sprawy komentują gminną codzienność, kreślą śmiałe wizje i wysnuwają teorie spiskowe, których nie powstydziłby się rasowy paranoik. W ich opowieściach choćby banalny brak ciepłej wody w kranach urasta do rangi międzynarodowego spisku albo zemsty określonych sił.

Nowe życie znalazło się też w internecie – a konkretnie w Facebooku. To tam uaktywnił się człowiek o aparycji, która nie budzi skojarzeń z sukcesem, za to prowokuje pytania. Jego oryginalność nie jest kwestią stylu, ale raczej psychologii. Wydaje się, iż stoi za nią klasyczny kompleks odrzucenia – dramat egzystencjalny, który każe szukać uwagi i akceptacji za wszelką cenę. Tacy ludzie, skrzywdzeni przez los, instynktownie lgną do środowisk, które obiecują im namiastkę rekompensaty.

Działalność społeczno-polityczna jest w tym przypadku lekarstwem idealnym. To plaster na ból, antidotum na samotność, a zarazem pole do popisu. W polityce lokalnej nie trzeba bowiem ani wyjątkowych kompetencji, ani głębokiej wiedzy. Wystarczy mikrofon, dostęp do mediów społecznościowych i przekonanie, iż jest się w posiadaniu prawdy objawionej. Publiczność, choć nieliczna, zawsze się znajdzie – a to już wystarczy, by poczuć się kimś ważnym.

Najciekawsze jest jednak to, iż środowiska takie gromadzą ludzi o bardzo podobnej konstrukcji psychicznej. Spotykają się więc ci, którzy czują się niedocenieni, oszukani, odrzuceni. Razem tworzą coś w rodzaju klubu wsparcia, choć podają to w formie ruchu obywatelskiego, stowarzyszenia albo komitetu wyborczego. W praktyce jest to jednak terapia grupowa, prowadzona publicznie, na oczach mieszkańców.

Można się z tego śmiać, można kręcić głową z niedowierzaniem, ale nie wolno zapominać o jednym. W świecie, w którym media społecznościowe są równie realne jak codzienność na ulicach, takie postacie zyskują realny wpływ. A iż kieruje nimi emocja zamiast rozsądku – to już osobna, i niestety poważniejsza historia.

Bohater tego felietonu stworzył teorię, według której obleśna, sfrustrowana wdowa o mentalności i wyglądzie zajechanej „burdel-mamy” miała bezpośredni wpływ na decyzję wysokiego rangą urzędnika. Wszystko za sprawą jej desperackiej próby objęcia roli gospodyni wydarzenia o charakterze publicznym – wydarzenia, które nigdy nie doszło do skutku, bo po prostu nie mogło, z przyczyn w pełni obiektywnych.

Wyprowadzanie z błędu osobnika, przekonanego o własnej nieomylności, do zmiany zdania jest równie sensowne, jak tłumaczenie paranoikowi, iż świat jest przyjazny i bezpieczny. Nie pozostaje zatem nic innego jak wskazanie, iż ta wulgarna, obrzydliwa raszpla – w swojej własnej, groteskowej wersji wpływu – odpowiada nie tylko za zachmurzenie nad Mazowszem, ceny skupu bydła rogatego, kurs ukraińskiej hrywny, ale choćby za wysokość promocji na salceson w jednym z dyskontów spożywczych.

→ M. Baryła

14.09.2025

• zdjęcie tytułowe: kadr z filmu „Freaks” (1932), screen: GT

Idź do oryginalnego materiału