Nienormalna reakcja na nienormalną sytuację jest normą. o ile natomiast można uniknąć cierpienia, sensownym działaniem będzie usunąć jego przyczynę, ponieważ przyjmowanie cierpienia, które nie jest konieczne, to raczej masochizm, a nie heroizm.
Viktor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu
Tekst zainspirowany jest książką dr Judith L. Herman Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego, która pomogła mi w odczarowaniu tematyki traumy. Chociaż chciałabym zachować neutralność w jej ocenie, nie jest to możliwe z powodów osobistych jako osoby, która ocalała z traumy relacyjnej. To doświadczenie mnie, co prawda nie zabiło, ale złamało. I to właśnie z tego złamania zdrowieję. Skoncentruję się zatem na opisie najważniejszych rzeczy, które wyniosłam dla siebie w 2024 roku z lektury książki Herman z perspektywy ryzyka wchodzenia na fałszywe ścieżki w drodze prowadzącej do zdrowienia z traumy.
Zacznę od odniesienia się do cytatu z rozdziału pierwszego:
Pięćdziesiąt lat temu Virginia Woolf napisała, iż „świat prywatny i świat publiczny są ze sobą nierozerwalnie związane (…), tyrania i serwilizm w jednym z nich prowadzą do tyranii i serwilizmu w drugim”. Dzisiaj wiemy już na pewno, iż traumy jednego to traumy drugiego. Histeria kobiet i nerwica wojenna mężczyzn są tym samym. Rozpoznanie ich podobieństwa może czasami pozwolić na przekroczenie olbrzymiej przepaści, która dzieli publiczną sferę wojny i polityki – świat mężczyzn – oraz prywatną sferę życia domowego – świat kobiet.
Zgodnie z tym cytatem, trauma i badania nad nią, są nieodłącznie związane ze sferą prywatną oraz publiczną, w tym sensie trauma ofiar przemocy domowej (głównie kobiet i dzieci) jest podobna do traumy wojennej. Zrozumienie tego pozwoliłoby zasypać tę przepaść, jaką wciąż sztucznie sobie wyobrażamy między sferą życia domowego oraz sferą wojny i polityki. Umożliwiłoby to również postrzeganie sfery prywatnej jako sfery politycznej, o co walczyły już feministki, a co, do tej pory, nie przekonało wielu osób. o ile tego nie zrozumiemy, wciąż będziemy skazani i skazane na odgrywanie traumy, związanej z przemocą w sferze domowej w kolejnych pokoleniach, bo jako sfera prywatna, będzie podlegała milczeniu, a przez to przyzwoleniu na okrucieństwo sprawców.
Trauma relacyjna zatem polega w sferze prywatnej głównie na doświadczeniu krzywdy zadanej przez inne osoby, często te z najbliższego otoczenia. Ofiara traumy relacyjnej milczy, ponieważ ma poczucie, iż jej doświadczenie jest na tyle unikalne i trudne do zrozumienia, iż inni odbiorcy, czy odbiorczynie takiej historii nie będą w stanie jej przyjąć, ani choćby w nią uwierzyć. Zatem, trauma przyczynia się do alienacji, wykluczenia i autostygmatyzacji. Czując, iż jest się gorszym, w jakiś sposób napiętnowanym, jednocześnie jest się kimś wyjątkowym, poprzez to unikalne doświadczenie, którego przecież „nikt nie zrozumie”. Próbując, możliwie najbardziej oszczędnie, a zarazem dosadnie, opisać moje trudne relacje z bliskimi w sposób, który pozwoli w pewnym przybliżeniu oddać ich „duszny klimat”, zakryję się cytatem z Jeana Paula Sartre’a z dramatu „Za zamkniętymi drzwiami”:
„Przekonacie się, jakie to głupie! Nie ma fizycznych tortur. A przecież jesteśmy w piekle. I nikt już nie przyjdzie. Nikt. Zostaniemy sami aż do końca! Czyż nie tak? Przecież tu kogoś brak, tu nie ma kata. … Każdy z nas jest katem dla dwojga pozostałych” (Sartre 1956, 135-136).
„Jesteście tylko dwie? Wydawało mi się, iż jest was o wiele więcej. […] A więc to jest właśnie piekło. Nigdy bym nie uwierzył… Pamiętacie: siarka, stos, palenisko… Co za żarty! Żadnych palenisk nie trzeba. Piekło to są Inni” (Sartre 1956, 176).
Mówiąc dobitnie, doświadczenie traumy relacyjnej to doświadczenia tego, iż Inni mogą poprzez swoje destrukcyjne zachowania stworzyć w sferze prywatnej atmosferę tak zagrażającą zdrowiu i bezpieczeństwu, iż ma się uczucie, jakby znalazło się w samym środku piekła. Z którego nie ma wyjścia.
Wielokrotnie chyba pisałam i czytałam o metaforze labiryntu w sytuacji zdrowienia z traumy. Nie do końca jednak chyba zdawałam sobie sprawę z tego, co to tak naprawdę oznacza. Teraz już rozumiem: w labiryncie bardzo łatwo jest wejść w fałszywą ścieżkę, która prowadzi donikąd. Nauczona na własnych błędach proponuję przyjrzenie się trzem ryzykom, jakie wcale nie prowadzą do zdrowienia: dają złudną nadzieję na uleczenie, niestety jednak, ostatecznie, nie są w stanie przynieść ukojenia.
Fałszywa ścieżka nr 1. Fantazje o wybawcy, czyli o rycerzu na białym koniu
Istotą traumy relacyjnej jest głębokie zranienie zadane przez Innych. Dlatego, czasem konieczne staje się zbudowanie ogromnego dystansu z niektórymi, zagrażającymi nam osobami, a choćby całkowite odcięcie się od nich. Istnieje też ryzyko, które jest związane z ogromną potrzebą „wybawienia”: mianowicie kobiety, które doświadczyły traumy, mogą mieć tendencje do fantazjowaniu o wybawcy. Będą obsadzały w tej roli różne osoby, np. mężczyzn, którzy tej roli nie mogą/nie chcą spełnić. Potrzeba wybawienia i poszukiwanie osoby, która spełni tę fantazję jest czymś, co daje nadzieję na zmianę losu, ale tak naprawdę nie jest w stanie w żaden sposób realnie zmienić naszego życia, ani uleczyć z traumy. Daje to raczej iluzję w postaci ciągłej pogoni za wyidealizowanym wybawcą. Myślę, iż jednym z kluczowym elementów mojego zdrowienia, było wyzwolenie się właśnie z fantazji szukania tego wybawcy, który mnie, niczym rycerz na białym koniu, uratuje z tych niekończących się opresji. Kopciuszek w mojej bajce jest bliższy wersji Rebecci Solnit (Cinderella Liberator) niż wersji Charlesa Perraulta lub Braci Grimm. W tej bajce rycerz nie przybędzie. Kropka. To JA SAMA potrzebowałam siły, żeby się wyzwolić. Jednym z przełomowych momentów w moim zdrowieniu było zatem zrozumienie, iż w tym moim przeszłym skrypcie tkwiło przekonanie, iż będąc sama (bez mężczyzny) jestem niekompletna. Zrozumiałam zatem, iż to JA mam grać główną rolę jako wyzwolicielka samej siebie. To poczucie, iż siła tkwi we mnie (a nie w rycerzu) było jednym z głównych czynników, od których zaczął się proces zmian, wyzwolenia, zdrowienia. To nie jest też tak, iż teraz nie dopuszczam do siebie innych ludzi, będąc oddzielona jakimś nieprzepuszczalnym pancerzem ochronnym. Mam jednak świadomość, iż wchodzę w relacje na innych warunkach i w zupełnie inny sposób i iż te relacje są odmienne, ponieważ zmienił się rodzaj potrzeb, jakie mają one spełniać. Zdrowienie zatem z traumy relacyjnej odczarowuje obraz samej siebie w relacji z innymi: nie potrzebuję już być wyjątkowa i nie oczekuję, iż inni będą mnie wybawiać.
Chciałam się również tutaj odnieść do związku zejścia z tej fałszywej ścieżki na drogę zdrowienia z kwestią pamięci traumatycznych doświadczeń i ich narracji, która pełni kluczową rolę w zdrowieniu. Zrozumiałam, iż moje świadectwo jest czymś, co jest moją własną, unikalną opowieścią o sposobie poradzenia sobie z tym, co mnie spotkało, mimo iż nie jestem jedyną osobą na świecie, którą spotkały podobne doświadczenia. W tym przypadku chodziło głównie o uporanie się z wyrządzoną krzywdą i to właśnie było w stanie przynieść mi wolność. Jak twierdzi Sartre „ważne jest nie to, co ze mną zrobiono, ale co ja zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono”. Oznacza to też, iż mam prawo do pamięci różnych zdarzeń na własnych warunkach, a nie dlatego, iż komuś jest albo nie jest wygodnie z jakąś ich wersją. Dostateczną legitymizacją mojego doświadczenia jest to, iż JA WIEM, JAK BYŁO, czyli to ja mam prawa autorskie do własnego życia. Nie oznacza to jednak, iż muszę o tym wszędzie, wszystkim, za każdym razem mówić, ani edytować w kółko swojej przeszłości, bo to przecież nie cofnie tego, co się wydarzyło. Niestety, nie jest łatwo na początku to zrozumieć, ponieważ w procesie zdrowienia pojawia się ryzyko zejścia na kolejną fałszywą ścieżkę.
Fałszywa ścieżka nr 2. Zemsta jest słodka jak wisienka na torcie
Gdy już się zrozumie, co tak naprawdę się wydarzyło i da się sobie prawo do mówienia i myślenia o tym doświadczeniu jako o prawdzie, istnieje kolejne ryzyko, ryzyko szukania sposobu na zemstę. Na początku kształtowania się narracji mojego świadectwa istniała więc we mnie potrzeba odsłonięcia się i opowieści o krzywdach zadanych przez sprawców. Potrzebowałam czasu, żeby ułożyć się z tym doświadczeniem na własnych warunkach. Nie było to łatwe, szukałam bowiem sposobów na niejawną zemstę na oprawcach. Gdy takie możliwości się przede mną otwierały, korzystałam z nich, czując, jakbym fundowała sobie samej najsłodszy i najsmaczniejszy torcik z wisienką na szczycie. I jeszcze jeden torcik… I jeszcze jeden…
Potem, dotarło do mnie, iż to nie ma sensu i wcale nie pomaga mi pogodzić się z tym wszystkim, co się wydarzyło, bo wciąż powoduje, iż odnawia się we mnie myślenie o tym, jak bardzo to wszystko było niesprawiedliwe. Zamiast więc próbować iść dalej, ja się zatrzymywałam na tym doświadczeniu niesprawiedliwości, co nie dawało ukojenia, jedynie powodowało rosnący resentyment.
Jednak, po uważnej lekturze książki Herman doznałam epifanii, iż samo uświadomienie sobie, iż mam prawa autorskie do własnej narracji może być już dla mnie wystarczającym źródłem empowermentu. Bliskie są mi, mimo wszystko, feministyczne konceptualizacje traumy lub przemocy i uważam, iż epistemiczna niesprawiedliwość polega na tym, iż istnieje asymetria między narracjami, które są akceptowane w dyskursie społecznym. W konsekwencji, świadectwa ofiar przemocy wciąż budzą kontrowersje w odbiorze społecznym i są pejoratywnie oceniane jako szukanie poklasku, atencji, potrzeba wywoływania współczucia, itp. Od osób ocalałych z traumy, zwłaszcza, gdy są to osoby publiczne lub ofiary osób publicznych, wciąż oczekuje się milczenia, by nie bezcześciły dobrego imienia swoich oprawców. Taka presja niesie ze sobą niestety kolejne konsekwencje: ofiara nieustannie poddaje samą siebie autocenzurze, ważąc wszelkie koszty, jakie poniesie odsłaniając różne wersje swojego świadectwa przed różnymi odbiorcami. W rezultacie mogą istnieć różne wersje świadectwa tej samej autorki, w których odsłania różne warianty swojej tożsamości. I tak, uważam, iż jest to niesprawiedliwe, iż nie mam prawa do bycia szczerą tak bardzo, jakbym chciała. Jednocześnie jednak, akceptuję to ograniczenie, bo chcę żyć dalej, ale życiem, które będzie pełne, dobre i udane, pomimo tego, iż kiedyś takie nie było. Jednocześnie chcę, żeby to życie nie polegało już na fiksacji na zemście, bo pomimo, iż jest ona słodka, to posmakowałam, spróbowałam i już dziękuję. Wystarczy.
Fałszywa ścieżka nr 3. Masochistyczne „karmienie demonów”
W procesie zdrowienia z traumy relacyjnej może istnieć kolejne ryzyko, które polega na tym, iż utkniemy w miejscu, gdy potrzeba zrozumienia tego, co się adekwatnie stało, przybierze nieoczekiwany obrót. Mianowicie, próbując zrozumieć własne doświadczenie, możemy czuć potrzebę „domknięcia”. W przypadku traumy niestety kwestia domknięcia jest sprawą „podchwytliwą”, ze względu na specyfikę tego, czym trauma tak naprawdę jest. Osoby z doświadczeniem traumy mogą wpaść zatem w pułapkę potrzeby racjonalizacji i chęci wyjaśnienia sobie tego doświadczenia na poziomie intelektualnym. Może to mieć związek z dysocjacją od emocji i ciała, a wtedy to nasza intelektualna strona zostaje dominującą sferą w naszym życiu. W moim przypadku tak właśnie było, a dodatkowo dawałam sobie na to przyzwolenie, ponieważ moja praca głównie polegała na wzmacnianiu i dominacji tej części mnie.
Chciałabym jednak zauważyć, iż w przypadku doświadczenia traumy relacyjnej potrzeba intelektualnego objęcia swojego doświadczenia wcale nie daje nam ukojenia i poczucia, iż tak naprawdę „zdrowiejemy”. Myślę, iż może tak się zdarzyć, iż w efekcie próby poukładania się z tym doświadczeniem, doznajemy raczej „retraumatyzacji” i nie potrafimy sobie postawić w tym granicy. Wtedy doświadczamy tego, co można nazwać „niezatamowanym krwotokiem” jak nazywa to Katarzyna Rawska [https://opsychologii.pl/trudne-historie-potrzebuja-granic-o-tamowaniu-traum.html].
Istnieje różnica między potrzebą zrozumienia, która daje poczucie pogodzenia się z sytuacją – nie zapomnieniem, ani nie wybaczeniem, ani nie akceptacją – po prostu pogodzeniem się w rozumieniu „just take it as it is”, a potrzebą zrozumienia, która polega na obsesyjnej chęci pochłaniania treści, które zamiast nam pomóc poukładać się z tym, co nas spotkało, wręcz przeciwnie – powodują retraumatyzację. Myślę, iż ta różnica polega też na tym, iż o ile przyjmujemy opcję, iż coś się po prostu stało, to już nie zatrzymujemy się na pytaniu „dlaczego?” („dlaczego mnie to spotkało?”). Jestem przekonana, iż nie ma znaczenia, ile książek o traumie, przemocy, etc. przeczytasz, ile filmów obejrzysz… I tak nie zrozumiesz „dlaczego Ty”. To jest właśnie tą fałszywą ścieżką i przypomina tak naprawdę „stanie w miejscu i ciągłe poruszanie nogami”. Albo, mówiąc inaczej, jest podobne do takiego niepohamowanego objadania się wyjątkowo niezdrowym pokarmem: wiesz, iż przez to choruje twoje ciało, ale mimo wszystko to robisz. Przypomina też ciągłe, nieustanne odrywanie głowy Hydrze i powtarzanie tego gestu z nieskończoność. choćby jeżeli wiesz, iż gdy oderwiesz tę głowę po raz kolejny, to ona znowu odrośnie…
Mówiąc dobitniej, jak zauważył Frankl zgadzam się, iż normalną rzeczą jest nienormalna reakcja na nienormalną sytuację. o ile jednak po przetrwaniu tej nienormalnej sytuacji dalej skupiamy się na tym cierpieniu, którego doświadczyliśmy, mimo iż to już przeszłość, to nie jest heroizm, ale zwyczajny masochizm. Rainer Maria Rilke mówił: „jeżeli opuszczą mnie moje demony, odejdą z nimi moje anioły”. Może i tak, ale o ile będziesz karmić tylko swoje demony, zagłodzisz przy okazji swoje anioły.
Zatem, pamięci o traumie relacyjnej nie da się wymazać, ale można ją osłabić. Oznacza to, iż mimo nieodwracalności doświadczenia traumy, proces zdrowienia jest możliwy. Uważam, iż przy odpowiedniej trosce o własny dobrostan cielesny, emocjonalny i umysłowy, możliwa jest poprawa jakości życia i funkcjonowanie na względnie wysokim poziomie. Możliwa jest autoregulacja systemu nerwowego, co minimalizuje ryzyko automatycznych dysocjacji i zamrożeń oraz unormowanie rytmu dobowego, który ułatwia funkcjonowanie w sferze zawodowej. Możliwe jest również radzenie sobie z wtargnięciami w konstruktywny sposób, bez uciekania w niekontrolowane zachowania i wybuchy emocji oraz bez odgrywania po raz kolejny tej samej traumy. Wreszcie, możliwe jest nauczenie się wchodzenia w bezpieczne relacje z dobrymi i życzliwymi ludźmi, co ostatecznie ma ogromnie uzdrawiający potencjał. W moim przekonaniu ostatecznym testem zdrowienia z traumy relacyjnej jest nauczenie się umiejętności rozpoznawania ludzi, z którymi można wejść w relacje o bezpiecznych stylach przywiązania i umiejętność adekwatnego radzenia sobie z tymi, którzy reprezentują style poza-bezpieczne. Uważam, iż to wszystko jest możliwe wtedy, gdy pomimo palącej potrzeby kontroli, potrafimy skonfrontować się z własnym doświadczeniem, ale w sensie po prostu pogodzenia się z nim, bez szukania wybawienia, zemsty i masochistycznych prób zrozumienia „dlaczego?”.
Koniec końców, pragnę zacytować Mayę Angelou, która w trakcie ceremonii odznaczania jej Narodowym Medalem Wolności przez Obamę wyrecytowała niniejszy fragment swojego wiersza On the Pulse of Morning: „Historii, pomimo rozdzierającego bólu, nie da się cofnąć, ale jeżeli spojrzy się na nią z odwagą, nie musi być przeżywana na nowo”. Wychodzenie z tego labiryntu jest trudne, ale nie niemożliwe. Łatwiejsze, mimo wszystko, będzie wtedy, gdy nie pójdziesz fałszywymi ścieżkami.
Elżbieta Anna Filipow
Tekst powstał jako rezultat projektu badawczego pt. „Analiza filozoficzna problemu przemocy – teorie post-strukturalistyczne oraz feministyczne” realizowanego w ramach programu „Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza” finansowanego przez MNiSW na Uniwersytecie Warszawskim.