Według najnowszej hipotezy mogło to być od... nadmiaru wody.
Choć Bruce Lee zmarł w 1973 roku, to jego legenda jest wciąż żywa. Gwiazdor takich filmów jak „Wejście smoka” czy „Żelazna pięść” po niemal 50 latach dalej odciska swoje piętno w popkulturze, będąc inspiracją dla filmowców i muzyków, a jego pomniki stoją w Hongkongu, Los Angeles, a choćby w bośniackim Mostarze.
Wibrująca ręka, a może narkotyki?
Niespodziewana śmierć mistrza sztuk walki w wieku zaledwie 32 lat zszokowała cały świat i przyniosła lawinę spekulacji. Niektóre z nich mówiły nawet, jakoby Lee miał paść ofiarą gangsterów, którzy wymierzyli mu w walce "cios wibrującej ręki", który uśmiercił aktora z opóźnieniem. Jako oficjalną przyczynę zgonu podano natomiast obrzęk mózgu, spowodowany zażyciem mieszanki środków przeciwbólowych i odurzających. Czy tak było naprawdę?
Naukowcy z Hiszpanii mają nową teorię
Nowe światło na temat śmierci Bruce'a Lee rzucili badacze z Hiszpanii. Na łamach
czasopisma studenckiego Clinical Kidney Journal poinformowali, iż przyczyną śmierci aktora mógł być pozornie zdrowy nawyk – picie dużej ilości wody. To miało doprowadzić do hiponatremii, objawiającej się niedoborem sodu we krwi, do którego dochodzi wskutek tzw. zatrucia wodnego organizmu. "Postawiliśmy hipotezę, iż Bruce Lee zmarł z powodu dysfunkcji nerek: niezdolności do wydalania ilości płynów wystarczającej do utrzymania homeostazy wodno-elektrolitowej. Gdy nadmiernemu spożyciu wody nie towarzyszy wydalanie jej wraz z moczem, może to prowadzić do hiponatremii".
Badacze ostrzegają również, iż takie zaburzenia mogą spotkać każdego z nas. "Biorąc pod uwagę, iż hiponatremia występuje często i może spowodować śmierć z powodu nadmiernego spożycia wody choćby u młodych, zdrowych osób, istnieje potrzeba szerszego rozpowszechnienia koncepcji, iż nadmierne spożycie wody może zabić".