Niepełnosprytni

posmiertnik-doktora-bruneta.blogspot.com 6 lat temu


Do gabinetu niemłodego już, ale wciąż trzymającego formę lekarza - któregoś dna - wszedł, a raczej - wepchnął się wraz z drzwiami (łaskawie zatrzymując w miejscu futryny) pewien jegomość lat około pięćdziesiąt, niechlujnej fizjonomii i przystrojenia i - zamachnąwszy mi przed twarzą świstkiem papieru odzianym w celofanową otulinę - zażądał natychmiastowego przyjęcia. Jako, iż rano było, a poczekalnia pękała w szwach (a może raczej drżała w posadach), dudniła z powodu tłoku zakatarzonych Tubylców, przezornie wyjrzałem zza rantu, wyszukując wzrokiem natychmiast potrzebujących pomocy biedaków. I oto, na ławce, pod moim pokojem, zauważyłem siedzącą starowinę, stałą mą pacjentkę, o dwóch laskach i dwojgu, zupełnie już nieprzydatnych dolnych kończynach, za to z wiecznie przyspawanym do twarzy łagodnym uśmiechem, jakiego większość młodzików mogłaby jej pozazdrościć, kobieta owa, wraz z genetycznie uwarunkowanym uwiądem, odziedziczyła po przodkach cudowny pęd do życia, ciepło i optymizm – zupełnie dziś już nie znane - pomimo nieprawdopodobnego kalectwa, promieniała radością, jak gdyby każdy z dni, który z powodzeniem mógłby być jej ostatnim, był właśnie tym najważniejszym. (Obawiam się, iż u schyłku życia mógłbym okazać się zbyt zgryźliwym tetrykiem, postanowiłem więc wyciągnąć kopyta znacznie wcześniej).
Ale dość o niej. Człowiek z kartką papieru nie ustępował, a świstek, którym tak ochoczo wymachiwał, okazał się być legitymacją niepełnosprawnego. Jaki z niego niepełnosprawny? - pomyślałem, szanowny właściciel dokumentu nie dał mi jednak dokończyć myśli; swoim krzykiem ściągnąwszy uśmiech z twarzy korytarzowej babci, zmusił mnie do natychmiastowej i nieprzemyślanej odpowiedzi.
- Niech pan usiądzie, widzi pan tą starszą panią. Przyjmę najpierw ją, a potem zajmę się panem.
To był już koniec mojego lekarzowania tego dnia. Niepełnosprawnemu, momentalnie obrzmiała twarz, następnie zaczerwieniła się, sczerniała i poszarzała.
- Nie - zawyrokował. - Przyjmie mnie pan natychmiast bo mi się należy. Chodzi o wypisanie zaświadczenia bo mają mi przyznać zapomogę. I to teraz. Rząd zagwarantował mi to bez kolejki.
Miałem na końcu języka pytanie: co to za rząd, który takiego buraka wyposażył w glejt, niczym partyjna legitymacja, otwierający wszystkie drzwi, ale nie dane mi było otworzyć ust. Wepchnąwszy mnie do gabinetu, szanowny inwalida rozsiadł się na krześle – panisko - i ani myślał ustąpić tego miejsca komukolwiek.
- Teraz albo napiszę skargę.
Akurat tym mnie rozbawił.
- Proszę pisać - odparłem. - ale obawiam się że z pisaniem, jak i z czytaniem ma pan poważny problem. Otóż na drzwiach wisi kartka, zakładam, iż nie zapoznał się pan z jej treścią, z której to kartki wynika, iż o kolejności przyjmowania pacjentów decyduję ja, w oparciu o swoją wiedzę na temat ich stanu zdrowia. Gdyby przypadkiem pan nie zrozumiał, powiem wprost. Pisz pan, do kogo chcesz. Możesz się pan stąd nie ruszać. A jak zbadam w gabinecie zabiegowym tą starszą panią, to wrócę i pomogę panu zredagować skargę, bo nie sądzę by pan sobie z tym wyzwaniem poradził.
Suweren stężał.
- I jeszcze jedno. Sam mam taką samą legitymację, ale przez myśl by mi nie przyszło, żeby machać nią, domagając się przyjęcia poza kolejnością, podczas, kiedy na korytarzu czeka ktoś, kto potrzebuje pomocy bardziej niż ja.
- Jestem niepełnosprawny! - zagrzmiał jaśniepan.
- Niepełnosprawność to jedno - odparłem, stojąc w drzwiach. - a bycie dupkiem - to drugie.
Bodaj tego samego dnia, stojąc u wrót przychodni z przyklejonym do warg, obiadowym papierosem (trzeba czymś konkretnym odżywiać swojego raka), zauważyłem młodą damę, wysiadającą z samochodu zaparkowanego na miejscu dla niepełnosprawnych. Żeby nie było - zamalowanego na niebiesko, okopertowanego - słowem - naznaczonego tak, że prawdopodobnie choćby sporo niedowidzący zajarzyłby, iż to miejsce szczególne. Rzecz jasna - samochód owej pani nie był pojazdem dla inwalidy, o czym przekonałem się, zwracając jej delikatnie uwagę, prosząc jednocześnie o znalezienie innego placu.
- Spierdalaj. - odpowiedziała z wdziękiem i uśmiechem, które to zdecydowanie zdyskwalifikowały ją w moich oczach od nazwania inwalidką.
Kwadrans później, otworzyłem drzwi gabinetu jej samej, ona zaś, bez jakiegokolwiek grymasu, czy też ewentualnych wyjaśnień (przesadziłem?) oznajmiwszy, iż jest handlową przedstawicielką takiej to i takiej firmy, od progu rozpoczęła tyradę na temat nowego, najlepszego na świecie, najdoskonalszego leku na zaparcie.
Nie miewam zaparć. Zamykając jej drzwi przed nosem, uśmiechnąłem się do siebie, dziękując w duchu przeznaczeniu za zmajstrowanie tak uroczych okoliczności mojego odwetu.
- Spierdalaj. - wycedziłem.


Ludzie. Co się, kurwa, z wami dzieje? Świętujecie Boże Narodzenie, posypujecie w Popielec głowy popiołem, śpiewacie psalmy, cytujecie przykazania miłości a zachowujecie się jak banda skurwysynów. Wczoraj, nieopodal przychodni, pewien właściciel białej laski przez blisko pół godziny wołał pomocy, by ktoś go przeprowadził przez automatyczne drzwi miejscowego marketu, mijaliście go. A może przeszkadzał wam, stanowił artefakt w waszej, niczym nie skażonej, gładkiej i przezroczystej, biało - czarnej strukturze świata? Nie było trudno go zauważyć.
Kiedy odbierałem swoje orzeczenie o stopniu niepełnosprawności, pani w biurze zaproponowała mi kartę parkingową. Szkoda, że nie widzieliście jej miny, gdy odparłem, iż było by to nieuczciwe. Uświadomiła mi przy okazji, z powodu jak bardzo gównianych dolegliwości obywatele starają się o przywileje. Przywileje, które moim zdaniem należą się wyłącznie tym najsłabszym, najbardziej schorowanym.
Co z wami nie tak? Tak trudno jest ustąpić miejsca kalece, kobiecie w ciąży, tak ciężko jest przeprowadzić przez korytarz ociemniałego? Takim to problemem jest nie parkować na kopercie oznaczonej wózkiem? Domagacie się empatycznych zachowań wobec was. Pragniecie zainteresowania i współczucia. A to niby dlaczego? Na jakiej podstawie? Idealnie było by mieć inwalidzkie papiery i być równocześnie zdrowym, to przecież obrzydliwe jest otrzymać uprawnienia uczciwie, obrzydliwe, iż komuś mogą coś darować bez oszustwa. A może jest tak, iż niektórzy z was, skupieni na kombinowaniu, gardzą tymi, którzy z racji swoich upośledzeń, nie muszą kłamać, a pogardę swoją wyrażacie niedostrzeganiem?
Sami sobie odpowiedzcie. Jedno dla mnie jest pewne. Tam, gdzie zaczyna się zwykła przyzwoitość - kończy się niepełnosprawność.


Idź do oryginalnego materiału