Wiele szkół wciąż nie uwzględnia ocen ze szkoły przyszpitalnej, a przewlekle chore dzieci po powrocie do zdrowia muszą nadrabiać materiał lub nie zdają do następnej klasy.
Nawet 30 proc. polskich uczniów choruje przewlekle, a wielu z nich wymaga wielotygodniowych, kilkumiesięcznych lub choćby kilkuletnich hospitalizacji. Edukację zapewniają im wówczas szkoły przyszpitalne, mające własną dyrekcję, administrację i nauczycieli – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.
Ile jest takich szkół? Tego nie wiedzą choćby w kuratorium oświaty. Okazuje się, iż nie istnieje choćby rejestr takich placówek.
Dziennik podaje, iż liczbę ustalić ma tocząca się właśnie kontrola. Na tyle pionierska, iż niektóre kuratoria otwarcie przyznają, iż nie wiedziały o istnieniu takiego rodzaju szkół.
Niewidzialne szkoły przyszpitalne
– Szkoły przyszpitalne są niewidzialne, kilka osób wie, iż istnieją, i często musimy tłumaczyć, jak działamy i iż nasze oceny są bardzo ważne – mówi dyrektor Zespołu Szkół Specjalnych w Uzdrowisku Konstancin-Zdrój Paulina Ambroziak, dodając, iż nauczyciele szkoły przyszpitalnej, obok kwalifikacji do nauczania konkretnego przedmiotu, muszą się wykazać szczególną empatią, elastycznością i umiejętnością współpracy z personelem medycznym.
Jak czytamy, elastyczność przydaje się nauczycielom szpitalnym także w wyborze sposobu nauczania – na oddziałach rehabilitacji leczniczej, gdzie wielu pacjentów jest unieruchomionych, odbywa się ono tylko werbalnie. Często lekcje prowadzone są przy łóżku pacjenta. – Nauczyciele takiej szkoły są mobilni. Zdarza się, iż przemieszczają się między oddziałami z wózkami sklepowymi pełnymi pomocy naukowych –dodaje Agnieszka Koterwas z Akademii Pedagogiki Specjalnej.