Mówi się, iż nikt tak jak kobiety nie "umie w dramaty"
Gdzieś na Facebooku zobaczyłam ostatnio mema o tym, iż nikt nie jest tak dramatyczny, jak kobieta. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo ja również bywam bardzo ekspresyjna, ale w sumie takie stereotypowe podejście mnie też wkurzyło. Chciałabym głośno powiedzieć, iż nie jest do końca tak, iż jesteśmy "dramatyczne", czy jak to mówią po angielsku "drama queen" (ang. "królowa dramatu").
Jesteśmy zmęczone. Zmęczone braniem na siebie wszystkiego – emocji dzieci, partnera, rodziny, pracy, świata, który wciąż oczekuje, iż będziemy idealne, cierpliwe, uśmiechnięte, empatyczne i wytrwałe.
Mamy na sobie ciężar obowiązków rodzicielskich, zawodowych, cała domową logistykę, a przy tym wciąż czujemy presję, by być idealnymi matkami, żonami, kochankami. Ta presja nie spada z nieba, my ją trochę nakładamy na siebie same. Chcemy być wsparciem dla wszystkich, a często siebie same zostawiamy na końcu kolejki. I nie ma w tym nic dramatycznego – to po prostu efekt wyczerpania.
Bo bycie matką, kobietą, osobą, która chce nieść wsparcie, oznacza dźwiganie ciężaru emocji innych. Słuchamy, pocieszamy, tłumaczymy, organizujemy, planujemy, przewidujemy. Staramy się być wsparciem i brać na siebie uczucia innych, próbujemy rozwiązywać wszystkie kłopoty, frustracje, lęki i euforii osób nam bliskich i próbujemy je jakoś unieść, choć nas samych już prawie nie ma.
Nasze układy nerwowe są jak przeładowane systemy – i czasami trzeba im pozwolić się zresetować. To nie histeria, nie przesada. To sygnał ciała i psychiki: "Halo, tu jest za dużo, potrzebuję przerwy!". Niedziwne, iż w takich chwilach przebodźcowania niektóre z nas po prostu zaczynają płakać, krzyczeć czy zachowywać się nieswojo.
Każdy ma swoją granicę
Kiedy więc nagle się nam "uleje", ktoś z boku może to odebrać jak wielki wybuch, dramat, przesadę i stąd komentarze o "dramatyzowaniu" (czy ktoś tu jeszcze oprócz mnie od razu myśli o Judycie z "Nigdy w życiu!", która wg byłego męża wciąż dramatyzowała? Ona też brała na siebie emocje męża i córki i była na każde ich zawołanie :-)).
Tymczasem to tylko konsekwencja miesięcy, tygodni, dni brania na siebie wszystkiego, co się da, przy minimalnej dbałości o siebie. Każdy taki nagły wybuch to wierzchołek góry lodowej – reszta schowana jest pod powierzchnią: nie widoczna, ale jak najbardziej realna.
I jeszcze jedno: społeczeństwo od zawsze ma problem z pełnym spektrum emocji kobiet. Gniew kobiety to "dramat", smutek to "słabość", stres to "nadwrażliwość". Tymczasem gniew mężczyzny bywa "determinacją", stres "odpowiedzialnością", smutek "ważnym sygnałem".
To podwójne standardy, które dodatkowo obciążają naszą codzienność. Bo choćby jeżeli potrafimy spokojnie prosić o pomoc, nasze prośby często pozostają bez odpowiedzi. Albo zostajemy odbierane jako słabe, a tego większość z nas nie chce najbardziej na świecie. I tak rodzi się frustracja, która w końcu musi znaleźć ujście.
Matki mają moc
Bo my wcale nie jesteśmy słabe. Wręcz przeciwnie. Matki to heroski codzienności. Dźwigamy nie tylko swoje życie, ale i życie naszych bliskich. Dbamy o to, by dzieci wychowywały się w bezpiecznym środowisku, były kochane i wspierane.
Chcemy być życzliwe, empatyczne i cierpliwe – dla wszystkich, tylko nie zawsze dla siebie. I to jest powód, dla którego czasem wybuchamy. To nie jest dramat, to znak, iż nasze zasoby się wyczerpały.
Przyznanie sobie prawa do zmęczenia i frustracji jest pierwszym krokiem do zdrowia, a trzeba głośno powiedzieć, iż wiele kobiet ma problem z proszeniem o pomoc i odpoczywaniem. Warto nauczyć się komunikować jasno: "Potrzebuję chwili dla siebie", "Nie dam rady sama", "Pomóż mi, proszę".
Normalizacja proszenia o wsparcie i dbania o siebie nie jest egoizmem, jest strategią przetrwania. Bo jeżeli my się nie zadbamy o siebie, nikt nie zrobi tego za nas, uwierzcie mi. Bycie matką, kobietą, opiekunką, to ogromna odpowiedzialność. Ale nie musimy płacić za nią nadmiernym stresem i poczuciem winy. Każdy wybuch, każda chwila słabości, to nie znak naszej słabości, ale sygnał, iż robimy za dużo i mamy prawo do odpoczynku.
Nie jesteśmy dramatyczne. Jesteśmy zmęczone. I to zmęczenie to dowód na to, iż kochamy, dbamy, wspieramy – często kosztem samych siebie. A każda kobieta, która dźwiga codziennie cały świat wokół siebie, jest bohaterką. I ma pełne prawo czasem po prostu nie dać rady, bo choćby heroski potrzebują resetu.