Mniej znaczy lepiej

termedia.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: Archiwum


Były szef Ministerstwa Edukacji i Nauki zmienił nowe standardy jakości kształcenia, pozwalając na liczniejsze grupy kliniczne. – Zwiększanie liczby studentów to błąd. Powinniśmy planować redukcję liczebności – uważa prof. Marcin Tkaczyk.



  • W czasie studiów lekarskich, zwykle od trzeciego do szóstego roku, odbywają się praktyczne zajęcia kliniczne. Podczas nich studenci – przy wsparciu prowadzących – uczą się zbierania wywiadu, badania fizykalnego i funkcjonowania oddziału we wszystkich dziedzinach medycyny.
  • Dotychczasowym standardem była nauka w grupach sześcioosobowych2 października 2023 r. były szef Ministerstwa Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek zmienił nowe standardy jakości kształcenia – pozwolił na liczniejsze grupy kliniczne
  • Decyzję Czarnka krytykuje prof. dr n. med. Marcin Tkaczyk

Komentarz prof. dr. n. med. Marcina Tkaczyka z Kliniki Pediatrii Immunologii i Nefrologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, kierownika Kliniki Pediatrii Nefrologii i Immunologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi:
Kształcenie studentów medycyny począwszy od trzeciego roku studiów polega na nauczeniu ich praktyki klinicznej badania pacjenta i wykonywania podstawowych czynności diagnostycznych. Odbywa się to w formie zajęć przy łóżku pacjenta, kiedy grupa studencka najpierw towarzyszy badaniu, a potem sama je prowadzi. Na pierwszym etapie ogromną rolę odgrywa nauczyciel akademicki demonstrujący podstawowe techniki działania oraz wdrażający podstawowe zasady bezpieczeństwa i interpretacji objawów. Praca taka kosztuje czas i wymaga wysokich oraz popartych szkoleniem edukacyjnym umiejętności. Na kolejnych etapach pojawia się konieczność uczenia studenta procesów stawiania diagnozy, opierając się na czynnościach wykonanych samemu i użyciu badań dodatkowych. Studenci przechodzą szkolenie w wielu specjalnościach w krótkich blokach zajęciowych – po trzy, pięć dni. W ostatnim roku kształcenia pracują w zespołach jedno-, dwuosobowych pod okiem nadzorującego lekarza. Obecnie liczebność grup ćwiczeniowych to pięć, sześć osób. Już taki układ jest bardzo wymagający dla prowadzących zajęcia, by nie tylko demonstrować, ale także pozwolić na indywidualne zaangażowanie studenta oraz indywidualną jego ocenę.

Standardy kształcenia wymagają edukacji studenta w jak najbardziej praktycznym aspekcie, co z pewnością wymaga zindywidualizowanego podejścia w czasie zajęć i dłuższego czasu w zajęciach, by student samodzielnie i jedynie pod kontrolą lekarza wykonywał czynności lekarskie. Już w tej chwili jest to trudne, a zmiana kształcenia powinna iść w kierunku ograniczenia liczebności grup zajęciowych. Tym samym dalsze zwiększanie liczby studentów w grupach ćwiczeniowych jest nielogiczne i wpływające wprost niekorzystnie na jakość edukacji. Utrudni to demonstrację, sprawdzenie umiejętności w tej samej jednostce czasu, nadzór nad pracą mniejszych grup studentów oraz zwiększy ładunek pracy na lekarza, który oprócz obowiązków dydaktycznych wykonuje jednocześnie pracę na rzecz tych samych pacjentów, którzy zgodzili się być badani przez studentów.

W pediatrii, której nauczam praktycznie już od 15 lat, niezwykle istotny jest kontakt z pacjentem, intymność oraz wymagana jest zgoda rodzica, który chroni swoje dziecko przed chorobą, a także przed stresem związanym z pobytem w szpitalu. Badanie w grupie 5–6-osobowej jest wyzwaniem, by zachować odpowiednie standardy, a co dopiero, jeżeli studentów, łącznie z lekarzem prowadzącym, jest 10 w jednej sali chorego. Warunki godzą w intymność oraz powodują niechęć rodzica do wyrażenia zgody na badanie. Szpitale lokalowo nie są przygotowane do umożliwienia badania dzieci tak licznym grupom studentów. Przy zwiększeniu liczebności studentów w grupach możemy spodziewać się obniżenia jakości przygotowania praktycznego lekarzy, niezadowolenia z gorszych warunków pracy dydaktyków oraz – co też jest niezwykle ważne – nadmiernego obciążenia ich pracą. I tak nie są oni wynagradzani chociażby równo jak lekarze pracujący na kontraktach w jednostkach o profilu niezwiązanym z edukacją medyczną. To, moim zdaniem, spowoduje dalszy odpływ kadry kształcącej medyków. Chciałbym także zwrócić uwagę na jedną z praktyk, która godzi także w jakość kształcenia praktycznego studentów ostatnich lat studiów. Ostatni rok składać ma się z praktycznego kształcenia, które polega na wykonywaniu czynności, asystowaniu czynnościom pod nadzorem lekarza dydaktyka. Także w grupach 5–6-osobowych. To niezwykle odpowiedzialne i czasochłonne zadania, biorąc pod uwagę liczbę indywidualnych procedur do wykonania. Uczelnie zdecydowały się w swoich regulaminach wynagradzania traktować każdą godziną dydaktyczną wypracowaną przez nauczyciela w takim systemie zamiast wyżej to niżej, zmniejszając jej wartość rozliczeniową do 50 proc. jeżeli taka praktyka nie będzie zmieniona, a grupy kliniczne zwiększone, definitywnie ograniczy to skuteczność edukacji. To wydaje się nielogiczne, iż godzina pracy dydaktyka ze studentem, który za kilka miesięcy stać się ma lekarzem, jest niżej ceniona niż z adeptem z pierwszej połowy studiów, który nie wiadomo, czy je skończy.

Podsumowując, w obecnym systemie kształcenia ćwiczenia kliniczne w nauczaniu w pediatrii w grupach 5–6-osobowych pod opieką jednego lekarza są wyzwaniem organizacyjnym oraz stanowią nieadekwatny dyskomfort dla dzieci i ich rodziców. Uczelnie zwiększające liczebność grup popełniają błąd w edukacji lekarzy, odchodząc od adekwatnego kierunku praktycznego i indywidualnego kształcenia. W przyszłości powinniśmy planować redukcję liczebności grup klinicznych.

Przeczytaj także: „Co za dużo, to niezdrowo – dotyczy też lekarzy”.

Idź do oryginalnego materiału