W szkole, w której uczy Ksiądz Niosący Światło tuż przed świętami odbył się konkurs szopek bożonarodzeniowych. Uczniowie klas młodszych mieli, oczywiście przy pomocy rodziców, wykonać stajenki, z których potem komisja miała wybrać najładniejsze. Rozstrzygnięcie konkursu odbyło się przed świętami podczas szkolnych jasełek. Ale księża z parafii zdecydowali, iż szkoda, aby nie ujrzały one światła dziennego i żeby nie mogli ich podziwiać inni i postanowili, iż urządzą z nich wystawę w kościele.
W piątkowy poranek zadzwonił do mnie ksiądz z pytaniem, czy mam wolne, a jak tak, to czy mogłabym przyjść i im pomóc w przenoszeniu szopek, a przynajmniej w ustawianiu ich pod jedną ze ścian w świątyni. zwykle o tej porze miałam zajęcia na uczelni, ale iż akurat mieliśmy przerwę świąteczną, to mogłam tam podejść. Zajęło mi to niecałe 30 minut spokojnym spacerem. Nie wiedziałam tylko, czy mam iść do szkoły, czy od razu do świątyni, a już nie chciałam dzwonić do księdza. Poszłam więc prosto pod kościół, w końcu prędzej czy później musieli do niego przyjść z tymi szopkami. Awaryjnie przeszłam też obok szkoły, co było dobrą decyzją, bo akurat ksiądz zaczął wychodzić z niej wraz z młodzieżą dzierżącą w rękach stajenki. Podbiegłam do gromady i już wspólnie udaliśmy się do świątyni, w której ustawiliśmy je na przygotowanych już ławkach i podwyższeniach. Niech cieszą oczy innych i pokazują talenty dzieci i ich najbliższych.
Patrząc na te wszystkie prace, a choćby na szopki budowane w kościołach na Boże Narodzenie pojawia się fundamentalne pytanie, czy Jezus faktycznie urodził się w stajence. Wydaje się ono banalne, ale czy do końca takie jest? o ile widzimy stajenkę jako drewnianą szopkę czy też małą stajnię, to trzeba nam wiedzie, iż rzeczywistość Betlejem sprzed 2000 lat odbiega od naszych wyobrażeń.
Kiedy myślimy Boże Narodzenie, widzimy Maryję, Józefa, dzieciątko Jezus oraz woła i osła w lichej, drewnianej stajence nieco przypominającej szopę. Ale czy tak było naprawdę? Podobnie jak w przypadku obrazów Matki Bożej mamy jako ludzie tendencję do pewnego przerabiania na naszą kulturę scen z życia Jezusa i jego rodziny. Nie ma w tym nic złego, warto jest mieć jednak świadomość, jak tak naprawdę wyglądało życie w Palestynie.
Realia Palestyny, w jakich Jezus przyszedł na świat, dalekie są od europejskich wyobrażeń o drewnianej stajence w otoczeniu jodeł czy świerków pokrytych śniegiem. Jezus tak adekwatnie narodził się w grocie, jednej wielu na polach Betlejem lub Beit Sahur. To groty z kamiennym żłobem przy ścianie stanowiły schronienie dla pasterzy, owiec i kóz w chłodne wieczory.
Czy to było najlepsze miejsce dla rodzącej w tamtym czasie Maryi? Jak wiemy z Ewangelii wg św. Łukasza, do Betlejem zjechało wtedy sporo ludzi, ponieważ odbywał się spis ludności. Domy i karczmy były zajęte. Trzeba też pamiętać, iż nie były to hotele w dzisiejszym rozumieniu. Użyty przez Łukasza grecki rzeczownik "katalyma" oznacza "salę" albo "pokój". Dawniej gościńce miały taką postać - była to duża sala pełna wędrowców. Mogli w nim się posilić i odpocząć przed dalszą wędrówką. Takie pełne ludzi miejsce nie było komfortowe dla mającej lada chwila urodzić matki. Z drugiej strony, poród w gościńcu uczyniłby to miejsce nieczystym i niekoszernym, co oznaczałoby niepowetowane straty dla gospodarza.
Wbrew pozorom wybór groty był opcją, która posiadała pewne zalety - uchroniła Maryję przed ciekawskimi spojrzeniami, było tam cicho i spokojnie. W czasach, kiedy Jezus przychodził na świat nie było szpitali, ani innej formy fachowej opieki zdrowotnej. Kobiety rodziły tam, gdzie było to możliwe i w pewnych okolicznościach, konieczne. Nie przeczy to oczywiście temu, iż narodzenie Jezusa w grocie było ogromnym uniżeniem i pokazywało pokorę Boga.
Co ciekawe, nasza "stajenka" w pewnym stopniu łączy się z... wieczernikiem. Niektóre szczegóły podczas czytania Biblii bowiem unikają nam z powodu trudności w tłumaczeniu. Warto zwrócić uwagę na szczegół widoczny w języku w jakim spisano Ewangelię św. Łukasza - greckim. W narracji św. Łukasza termin "katalyma" zostaje użyty jeszcze raz - kiedy ewangelista opowiada o sali na górze przygotowanej na ostatnią wieczerzę. Tym razem ten, dla którego nie było miejsca w gospodzie zaprasza, by w znakach chleba i wina dać nam siebie i pozostać z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Dzięki niemu widać połączenie tajemnicy wcielenia Boga-Człowieka i Eucharystii.