5 lipca przypada Światowy Dzień Bikini. Co ciekawe, przyczynkiem do powstania skąpego skądinąd elementu letniej, damskiej garderoby nie była wcale żadna rewolucja obyczajowa, czy potrzeba kulturowych zmian. One i owszem nastąpiły ale dopiero jako pokłosie wydarzenia, jakim było ukazanie światu stroju kąpielowego w zupełnie innej odsłonie, na którą, jak pokazały kolejne lata i wydarzenia, powojenny świat w latach 40-tych nie do końca był gotowy
Pierwsze bikini powstało z bardzo pragmatycznego powodu. Po II wojnie świat borykał się z niedoborami. Dotyczyły one praktycznie każdego sektora rynku. Problem ten nie ominął również włókiennictwa. Braki w dostępie do materiałów spowodowały, iż zaczęto szukać bardziej oszczędnych rozwiązań. Na pomysł pomniejszenia kąpielowej garderoby kobiet wpadł Louis Réard, francuski reżyser i projektant mody. To on wymyślił i stworzył bikini, którego premiera miała miejsce na paryskim basenie Pisciny Molitor, dokładnie
5 lipca 1946. Żadna modelka nie chciała prezentować tak skąpego stroju. Zgodziła się na to dopiero tancerka egzotyczna Micheline Bernardini.
Bikini w myśl zasady miało robić wyjątkowe, piorunujące wrażenie. I była to swoista bomba wrzucona w spokojny i stabilny obyczajowo czas lat 40-tych, tuż po wojnie. Dlatego też nazwane zostało na cześć Atolu Bikini, na którym Stany Zjednoczone Ameryki ćwiczyły skuteczność bomby atomowej akurat w tygodniu wielkiej premiery zupełnie nowatorskiej garderoby plażowej. .
W istocie, była to bomba. Mężczyźni – w większości, przyjęli ją z entuzjazmem, kobiety, z mieszanymi uczuciami. Najwięcej zgorszenia powodował odkryty pępek modelki i fakt, iż w bikini, ten nagi drobiazg będzie normalnością. Droga do tego aby bikini stało się tym, czym jest dzisiaj była długa i pełna zakazów. Znane już w latach 30-tych, na dobre odkryte zostało w roku 1946. Kochane i nienawidzone. Usuwane w myśl litery prawa z plaż i skwerów, nie dało się schować do szafy historii choćby pod groźbą aresztu lub grzywny i na dobre zaistniało w świadomości ludzi po roku 1953, gdy Brigitte Bardote wdziała te skąpe skrawki materiału do kilku scen w kultowym filmie “I Bóg stworzył kobietę”. Wtedy też rozpoczął się wielki marsz bikini do czołówki garderoby, bez której nie wyobrażamy sobie życia.
Bikini do dziś ma tylu zwolenników co przeciwników. Jest uwielbiane i nienawidzone… Co ciekawe, przez cały czas bardzo często przez same kobiety… Problem dotyczy też nie tylko samego stroju, co osób w niego odzianych. Bez względu na to, czy je noszą, czy nie, kobiety często oceniają inne kobiety, zwłaszcza te, które bikini wkładają, często walcząc w skrytości głowy z własnymi demonami. Chcąc wyjść z bańki komfortu, bardzo często wystawiają się one na oceniający wzrok, pogardliwe miny i co gorsza obraźliwe, krzywdzące komentarze.
Tak było z Leną i Moniką, kobietami, które nie lubiły chować głowy w piasek, choć wiele razy miały ku temu powody.
Lena miała 47 lat i bagaż wspomnień, jakim mogła obdzielić co najmniej 4 inne osoby.
Najpiękniejsze lata swojego życia spędziła w szpitalach. Na wzjg zachorowała tuż po maturze. Za dużo stresu, za dużo wysiłku, brak snu, nieodpowiednia dieta, podatność organizmu… Składowych było wiele. Powodów jeszcze więcej. Czy można było zapobiec katastrofie? Trudno powiedzieć. Po latach analiz i terapii Lena doszła do wniosku, iż – nie. Nie można było temu zapobiec, co najwyżej tylko odsunąć w czasie to, co stało się jej codziennością na długie 28 lat.
W przerwach między ostrymi rzutami choroby zrobiła magistra filologii angielskiej, zakochała się, wyszła za mąż i urodziła dwoje wspaniałych dzieci. Przeszła też załamanie nerwowe i sporo sesji z psychologiem. Poukładała myśli i emocje i po latach pogodziła się z tym, iż wiele ważnych spraw i zdarzeń spędziła w szpitalu. Trochę tego było do przepracowania… Komunia córki, jej występ z tytułu wygranego konkursu śpiewu, egzamin ósmoklasisty i potem bal studniówkowy i wybór sukni, olimpiada informatyczna syna, jego start do liceum, matura, kilka wspólnych wigilii, rocznic i urodzin…
Zaakceptowała i w końcu sobie wybaczyła czas, gdy traktowała się źle obwiniając za to, co przez chorobę spotkało jej rodzinę.
Konsekwencją tej zgody w głowie była decyzja o stomii, którą podjęła dosłownie w ostatniej chwili.
To było jej pierwsze zdrowe lato… Po operacji zmieniła całą garderobę. Nie chciała, by cokolwiek przypominało jej tamte chore czasy. Z resztą, czas był najwyższy, bo ileż można chodzić w dresach, getrach i szaroburych wielkich bluzach. Wyrzuciła też bikini. Zbyt bolały wspomnienia… Pamięta jak dziś… To było jedno z niewielu spokojnych jelitowo okienek. Lipiec, cudne słońce. Dała się namówić Markowi na kupno stroju. Oczywiście dwuczęściowego, bo łatwiej i szybciej można zdjąć, gdy zajdzie potrzeba pędzenia do toalety. Przez sterydy przybrała nieproporcjonalnie na wadze. Choć zwykle nosiła rozmiar 38, po kuracji, która miała pomóc, ale coś poszło nie tak, przytyła 10 kg. Twarz miała pucołowatą i pokrytą wypryskami, brzuch wydęty, jakby spuchnięty, cerę bladą, bo przez imuran wszystkie kąpiele słoneczne były dla niej niebezpieczne, z resztą, słońce + leki powodowały na jej skórze wykwit wielkich gorących czerwonych placków.
Bez przekonania założyła strój i długo przyglądała się sobie w lustrze. Ładny usztywniany stanik, bezpieczne figi. Nic spektakularnego, czy specjalnie sexy, ot bezpieczny strój asekurowany przez pareo.
Lena patrzyła długo w swoje odbicie… Nie poznawała siebie. Nadęta, opuchnięta, obrzmiała i niezdrowo blada, wyglądała we własnych oczach jak purchawka i tak się też czuła – jakby lada moment miała eksplodować. Zamrugała szybko, z oczu popłynęło kilka zdradzieckich łez, ramiona przygarbiły się jakby spadł na nie ciężar nie do udźwignięcia. „- Nie mogę tak wyjść, nie pokażę się nikomu, Boże, gdzie ja miałam oczy kupując ten strój” – myślała gorączkowo wycierając ze złością coraz intensywniej płynące łzy. Wzięła kilka oddechów, przez chwilę posiedziała na wannie z zamkniętymi oczyma skupiając się na tym, co radziła na spotkaniach Iwona, psycholożka. „- Dobra, dam radę” – podjęła decyzję. Osuszyła oczy i wyszła. Za drzwiami łazienki czekał Marek. Musiał słyszeć jej dialog z samą sobą, bo przytulił ją i szepnął jej do ucha, iż dla niego wygląda wspaniale za każdym razem, gdy nie cierpi podpięta do kroplówek i iż ten strój to o wiele lepsza propozycja na lato niż szpitalna piżama. Lena uśmiechnęła się choć nie do końca była przekonana. Mąż zawsze działał na nią terapeutycznie. Da radę. W końcu, do licha, to tylko strój kąpielowy…
Zderzenie z rzeczywistością było bardzo brutalne. „- Boże, jak można się tak zapuścić” – usłyszała w toalecie przypadkiem, a może i nie? …
– Wygląda jakby zeżarła na raz jedzenia przygotowane na dwa tygodnie. I ta cera!
W głowie Leny eksplodowała cała gama uczuć… Jedyne, o czym marzyła, to by nie zacząć wyć na cały głos. Dlaczego, dlaczego kobiety robią to innym kobietom? Dlaczego są tak okrutne i bezrefleksyjne w swej złośliwości?
Dopiero co nabyta krucha pewność siebie pękła z trzaskiem… Lena sama nie wiedziała, ile siedziała w tej toalecie. Co ciekawe, nie płakała, oczy miała suche, jakby ktoś wsypał w nie piach, wyschnięte na wiór było też gardło.
Wróciła na leżak z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Założyła na nos wielkie okulary, zamknęła oczy i starała się psychicznie zniknąć… Do końca pobytu na plaży czuła się obserwowana, oceniana i poddawana analizie. Wytrzymała, ale po tym dniu nie chciała nosić już bikini. Nigdy.
Nie powiedziała o tym wydarzeniu mężowi. W każdym razie nie od razu. Dopiero po kilku dniach, gdy zaparła się i nie chciała więcej założyć bikini a on nie rozumiał dlaczego nagle rozpłakała się rozpaczliwie i nie dała utulić przez długi czas.
To były ostatnie wakacje przed operacją wyłonienia stomii.
Teraz, rok później jest inaczej. Sterydowa opuchlizna dawno zeszła, brzuch znów stał się ładnie płaski, i tylko stomijny woreczek przypominał jej o walce, jaką stoczyła z samą sobą. Twarz przybrała naturalny opalony kolor. Nie było na niej żadnych wyprysków czy plam. Znów nosiła rozmiar 38, jednak bikini nie założyła nigdy więcej. Rany w głowie nie potrafiły się zabliźnić, owszem zabliźniły się nieco, nie piekły żywym ogniem, ale pomysł, by wyjść na plażę w stroju kąpielowym paraliżował Lenę otwierając je na nowo. Zwierzyła się Markowi, a on poprosił o pomoc ich córkę. Koniec końców, Lena dała się namówić im namówić na wspólne zakupy. Wybrała jednoczęściowy strój. Leżał wspaniale, według Marka i dzieciaków i choć śmiała się z nich, punktując, iż nie są obiektywni, sama musiała przyznać, iż wygląda w nim nieźle. Strój idealnie ukrywał woreczek, eksponował walory odzyskanej sylwetki i dawał komfort psychiczny. Lena wreszcie odetchnęła z ulgą.
Monika miała szczęście i w miłości i w życiu zawodowym. 36-latka z gęstymi kruczoczarnymi włosami, ładną sportową sylwetką i szelmowskim uśmiechem. Mama dwóch chłopaków, żona, spełniona bizneswoman. Rak dopadł ją w najbardziej szczęśliwej chwili życia, jakby swą brzydotą i szokiem, jaki wywołał w głowie Moniki, chciał zakłamać, przekreślić wszystko, na co ciężko pracowała – szczęśliwy związek, macierzyństwo, karierę, stabilne, normalne życie.
Wszystko potoczyło się szybko. Operacja, seria chemii. Długa rehabilitacja. Zwłaszcza głowy. Rak odebrał Monice wszystko, co kojarzyło się jej z kobiecością: pierś, którą trzeba było usunąć, piękne gęste włosy, rzęsy i brwi… Nie mogła patrzeć w lustro, nie dostrzegała w nim siebie, a jedynie obcą kobietę, zaszczutą strachem, zmienioną chorobą i niepewnością, czy w ogóle będzie żyć…
Dziś, wiele miesięcy po operacji Monika wie już, iż znów musi o siebie zawalczyć. To była najtrudniejsza walka, ale na to wygląda, iż zwycięska. Wiele czasu zajęło jej przepracowanie w głowie tematu. Dziś już wie, iż rak to nie wyrok, a utrata piersi to bolesna rana, którą da się z czasem zaleczyć i zabliźnić… Wsparcie bliskich było nieocenione. Zaczęli od małych rzeczy. Na pierwszy strzał poszła jedwabna chustka, którą podarowali Monice, gdy trudno było układać fryzury z coraz rzadszych włosów… Ten prezent wzruszył ją niesamowicie. Prezent wręczony jej przez trzech mężczyzn jej życia. Jedwabna chusta w jakieś nieokreślone maziaje… Podobne wiszą u nich w salonie i bardzo je lubi. Jak wyznali, szukali czegoś w tym stylu no i to był efekt tych poszukiwań. Monika przez łzy prawie nie widziała prezentu. Może to i dobrze, bo to, co było pięknym obrazem na chustce prezentowało się średnio, ujmując temat eufemistycznie. Po prawdzie chusta była małym jedwabnym kolorowym koszmarkiem ale dla Moniki stała się nie tylko symbolem miłości i nieporadnej męskiej troski jak również punktem zwrotnym w jej wiszącym na włosku życiu. Obudziła się z letargu. Nagle zachciała żyć, z całych sił. Rokowania po operacji i chemii były dobre. Po roku Monika odzyskała włosy, rzęsy i brwi. Chusta w kolorowe maziaje przez cały czas jest jej ulubioną apaszką. Kiedy nie nosi jej na szyi, przewiązuje nią pasek torebki. To jej talizman. Zawsze ma go z sobą. Po operacji wraz z Kacprem zaczęli przeszukiwać internet w poszukiwaniu odpowiedzi. Doradziła im to znajoma pani psycholog, Marta. Na grupach wsparcia przeczytali między innymi o protezach, które idealnie imitują piersi. Nic nie widać pod bluzką, czy sukienką. Spokojnie można też nosić strój kąpielowy. choćby bikini. Marta przygryzła dolną wargę, co robiła zawsze, gdy brakowało jej pewności. Kacper uścisnął jej dłoń i zapytał: „- to co? Wybierzesz jakiś strój sama, czy mam zawołać na pomoc chłopaków?”
Tego lata Monika wzięła byka za rogi. Kupiła kostium, ubrała go i długo stała przed lustrem w domu przyglądając się swojej sylwetce. Owszem, gdy ktoś wiedział czego szukać i gdzie patrzeć, mógł się czegoś domyślać, ale dla postronnego obserwatora Monika była kobietą w czarnym bikini i wielkim wakacyjnym kapeluszu.
By uczcić nowe życie wyjechali na wymarzone wakacje, całą czwórką. Monika w cudnym, czarnym bikini znów czuła, iż żyje i to bardziej, niż żyła kiedyś, choć wtedy wydawało się jej, iż osiągnęła już wszystko. Rak i droga po wszystkich dziewięciu kręgach dantejskiego piekła uświadomiła jej, w jak wielkim była błędzie. Choroba nauczyła ją pokory i szanowania czasu. Kiedyś czas był dla niej ważny, bo można było pracować i osiągać zamierzone cele, dziś czas służy jej nie tylko do pracy. Od chwili odzyskania życia czas to także drobne przyjemności. Takie jak to słoneczne popołudnie w bikini i wielkim kapeluszu, którego rondo przewiązane było, rzecz jasna jej ulubioną apaszką.
W Międzynarodowym Dniu Bikini życzmy sobie nawzajem więcej życzliwości, uważności i wstrzemięźliwości w wyrażaniu opinii na temat innych. Nie musimy oceniać, nie musimy taksować wzrokiem, posyłać sobie pogardliwych uśmieszków i min, sądząc, iż nikt nie widzi. Zawsze ktoś widzi, a najgorzej, gdy widzi osoba, która cierpi przez takie zachowanie podwójnie – raz zmagając się z własnym dramatem i brakiem akceptacji swojego ciała i drugi raz – zmagając się z reakcją otoczenia, które nie ma zielonego pojęcia o tym, co spowodowało powód ich drwin…
Życzmy też sobie samym wyrozumiałości do swojego własnego, wrażliwego, często mocno doświadczonego cierpieniem ciała, uczmy się czułości w stosunku do niego i akceptacji, zwłaszcza, gdy przecinają go blizny i przyklejony jest do niego, często już na zawsze, stomijny woreczek .
Nie da się zobojętnić tak do końca na własną tragedię, czy ludzką głupotę i bezmyślne słowne okrucieństwo. Lena i Monika pokazały, iż choć nie zawsze da się wygrać z własnymi demonami, warto walczyć, bo życie, choć składa się z różnych momentów, bywa bardzo piękne, zwłaszcza, gdy przegląda się w oczach ukochanych osób.
Nośmy bikini, szorty i krótkie bluzki. Walczmy ze swoimi demonami, lub jeżeli ta metoda nie leży w naszej naturze ubierzmy jednoczęściowy strój, a krótki top i szorty zamieńmy w bluzeczkę za biodra i spódniczkę lub szerokie spodnie. W ten sposób równie pięknie można celebrować zwycięstwo nad chorobą i własnymi ograniczeniami. Nie trzeba od razu na barykady i w bikini. Wszak wychodzenie z bańki komfortu to jedno, a rzucanie się na głęboką wodę, bez umiejętności pływania, to zupełnie co innego.
Cokolwiek wybierzemy, zróbmy tak, by czuć się z naszym wyborem dobrze. Zadbajmy, by dobrze czuła się także nasza głowa. Bez względu na to czy mamy stomię, protezę piersi, nadwagę czy wręcz niedowagę, która również bywa obiektem niewybrednych uwag, zawalczmy o siebie. Nie ukrywajmy się w domu i własnej głowie. Wyjdźmy z niej. Zwłaszcza latem, gdy świat jest zniewalająco piękny.
Wybierzmy adekwatny strój, bądź zaczerpnijmy fachowej porady. W bikini lub w innym stroju cieszmy się tym wspaniałym letnim dniem. Miłego świętowania, wszystkim i wszędzie! Bez względu na garderobę jaką dziś mamy na sobie, niech to będzie wspaniały dzień.
…………………………
Zdjęcia które ilustrują dzisiejszy artykuł pochodzą z oferty strojów kąpielowych marki Amoena Polska. Stroje kąpielowe jednoczęściowe i dwuczęściowe – idealne dla Amazonek i Stomiczek, zakupić można w sklepach naszego sponsora – firmy Med4Me.
Tekst Iza Janaczek