Miednica / Zewediach

publixo.com 1 dzień temu

To miał być spokojny wieczór. Andrzej wrócił z pracy wykończony, z nogami ciężkimi jak ołów i głową pełną przekleństw, których nie mógł wypowiedzieć głośno, bo ściany w bloku miały uszy. Marzył tylko o tym, żeby wymoczyć stopy i zapomnieć, iż istnieje świat.
Znalazł w szafie starą miednicę, postawił ją przed kanapą, a potem – z przekonaniem człowieka, który dokładnie wie, co robi – wlał do niej niemal wrzątek prosto z czajnika. Dla równowagi dolał odrobinę zimnej wody, ale zbyt mało. O wiele za mało. Para unosiła się nad powierzchnią jak mgła nad bagnem.
Usiadł ciężko na kanapie. W tle sączyła się spokojna muzyka, w powietrzu pachniało ziołową herbatą. Chwycił pilot, odchylił się, wystawił stopy i…
Dotknął wody.
Krzyk rozerwał ciszę jak nóż.
— JEEEEESUUU!!!
Odruchowo szarpnął nogi w górę, ale za późno. Jeden palec już przypominał gotowaną krewetkę. W panice zachwiał się, próbując odskoczyć, ale kanapa – zdradziecka, miękka i stara – nie dała mu wsparcia. Andrzej runął z niej jak zwalony pień. Jego tyłek trafił centralnie do rozżarzonej miednicy.
To, co wydarzyło się potem, trudno opisać bez cenzury.
Woda zalała mu nogi, pośladki, biodra i dolną część pleców. Ból był ostry, palący, natychmiastowy. Jakby siedział w płynnym słońcu. Skoczył w górę, wywracając stół, herbatę, pilot i całą resztę swojego poczucia kontroli nad rzeczywistością.
Wpadł w szał ratunkowy – ściągał z siebie dresy, rzucał poduszkami, chlapał zimną wodą z kranu. Gdy w końcu usiadł na zimnej podłodze w łazience, z tyłkiem czerwonym jak syrena strażacka i ręką z kompresami z mrożonego groszku, miał tylko jedno pytanie:
— Jak ja to wytłumaczę na SOR-ze?

A dalej? Dalej zrobiło się jeszcze gorzej. Bo wiadomo – jak raz życie się potknie, to już leci po schodach aż do piwnicy.
Andrzej siedział w łazience, poparzony, półnagi, obłożony mrożonym groszkiem i resztką lodu z zamrażarki. Woda kapała z jego ubrań na podłogę, zostawiając mokre plamy. Telefon leżał gdzieś w salonie, prawdopodobnie mokry, może martwy. Nie mógł zadzwonić po pomoc. W zasadzie nie mógł choćby za bardzo chodzić.
Ale najgorsze było jeszcze przed nim.
Kiedy próbował wstać, zgiął się w pół i zawył z bólu – skóra na udach i pośladkach piekła tak, jakby ktoś smarował go pastą chili. Pełzając niczym żółw z kontuzją, doczołgał się do przedpokoju, gdzie zawisł dramatycznie na klamce drzwi wejściowych. I wtedy właśnie… rozległo się pukanie.
— Panie Andrzeju?! — rozległ się kobiecy głos. — Wszystko w porządku?! Coś chlupnęło i krzyknął pan jakby pana żywcem smażyli!
To była pani Jadzia z naprzeciwka. Emerytka z sercem gołębicy i ciekawością godną agenta CIA.
— T-tak! — krzyknął Andrzej, odklejając się od podłogi. — Wszystko dobrze! Mały wypadek, nic wielkiego!
— Może pomóc?! Mam Panthenol i bandaże, wnuczka zostawiła po ostatnich wakacjach!
— Nie trzeba! — zawołał, z całych sił próbując brzmieć godnie, choć wyglądał jak rozgotowany pieróg w bokserkach.
Ale pani Jadzia już przekręcała klucz, który miała „na wszelki wypadek, gdyby zemdlał, albo coś”.
Drzwi się otworzyły. W progu stanęła, uzbrojona w apteczkę, termofor i spojrzenie, które widziało już wiele, ale nic takiego.
Andrzej spojrzał na nią z podłogi, czerwony, zlany potem, owinięty w ręcznik i z woreczkiem groszku na tyłku.
— Ja tylko chciałem wymoczyć stopy — wyszeptał z rozpaczą.
Pani Jadzia westchnęła.
— A skończył pan jak flak w barszczu.
I tak zaczął się najdziwniejszy wieczór w jego życiu — z domowym opatrunkiem, okładami z kapusty, i dumną emerytką czuwającą przy jego boku niczym wojenny sanitariusz.

Mimo heroicznej pomocy pani Jadzi i kilku solidnych okładów z mrożonego kalafiora, Andrzej nie mógł już dłużej udawać, iż wszystko jest w porządku. Ból pulsował jak alarm, a skóra na udach zaczynała wyglądać jak źle upieczony naleśnik. Gdy tylko zdołał założyć spodnie — bardzo luźne, bardzo niekomfortowe — zadzwonił po taksówkę.
W izbie przyjęć SOR-u pojawił się lekko pochylony, krocząc jak kowboj po przegranym pojedynku. Rejestratorka spojrzała na niego z wyuczonym spokojem.
— Co się stało? — zapytała tonem „już nic mnie nie zdziwi”.
Andrzej milczał przez chwilę, szukając słów, które zabrzmią godnie. W końcu westchnął.
— Wpadłem tyłkiem do wrzątku.
Rejestratorka choćby nie drgnęła. Kliknęła coś na klawiaturze.
— Poparzenie termiczne? Dolne partie ciała?
— Tak. Miednica. Dosłownie i w przenośni.
Został przyjęty natychmiast — nie dlatego, iż sytuacja była aż tak groźna, ale nikt nie chciał, żeby siedział z innymi pacjentami, z tak dramatycznie rozciągniętym materiałem na pośladkach.
Na sali zabiegowej spotkał młodego lekarza, który robił wszystko, by nie wybuchnąć śmiechem. Andrzej leżał na brzuchu, a sanitariuszka z kamienną twarzą rozprowadzała żel chłodzący po jego oparzonym siedzeniu.
— No i jak do tego doszło? — zapytał lekarz z miną Sherlocka Holmesa na urlopie.
— Chciałem wymoczyć stopy — jęknął Andrzej. — Miednica. Za gorąca. Spadłem. Siedzę. Parzy.
— Rozumiem — lekarz kiwnął głową. — Pierwszy i drugi stopień. Szczęście w nieszczęściu. Ale przez kilka dni... żadnego siedzenia. Żadnych gorących kąpieli. I, proszę pana, żadnych miednic.
Po opatrzeniu, przebrany w siatkowe majtki i owinięty w bandaże jak ludzkie sushi, Andrzej został przewieziony na oddział na obserwację. Pielęgniarki miały problem z powagą, a sąsiad z łóżka obok zapytał go szeptem:
— To przez kobietę?
— Nie — mruknął Andrzej. — To przez gorącą wodę i głupotę.
W nocy nie mógł spać. Po części przez ból, po części przez godność, która została w tej cholernej miednicy. Ale w głębi duszy czuł, iż jego historia stanie się legendą. Może choćby jakimś memem.
I choć leżał z pupą w opatrunku, wiedział jedno:
Już nigdy nie zaufa plastykowej miednicy.

Trzeciego dnia leżenia w szpitalnym łóżku, Andrzej zaczął się nudzić. Ból zelżał, opatrunki już nie piekły tak, jak na początku, a personel traktował go z coraz większą serdecznością – może dlatego, iż wszyscy znali już jego historię. Każdy nowy lekarz czy pielęgniarka podchodzili z tym samym wyrazem twarzy: `Czy to pan od tej miednicy?`
Ale prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło w czwartek rano.
Do sali weszła pielęgniarka z telefonem w ręku i miną, która mówiła: `Nie uwierzysz`.
— Panie Andrzeju… — zaczęła powoli. — Mamy w szpitalu ekipę z telewizji. TVZ24. Podobno usłyszeli o pańskim… eee… incydencie i chcieliby nagrać krótki materiał.
— Co?! — Andrzej niemal wyskoczył z łóżka, po czym natychmiast tego pożałował, bo przypomniał sobie, iż przez cały czas boli go wszystko od pasa w dół.
— Mówią, iż to profilaktyka. Chcą przestrzec ludzi przed niebezpieczeństwami gorącej wody i domowych zabiegów relaksacyjnych…
— Przestrzec? Chcą mnie pokazać w ogólnopolskiej telewizji jako przykład tragicznej głupoty?
— Powiedzieli, iż jeżeli pan nie chce pokazać twarzy, mogą rozmyć.
Godzinę później, ubrany w szpitalną piżamę i z kocem owiniętym wokół bioder niczym rzymska toga wstydu, Andrzej siedział przed kamerą.
Reporterka – młoda, uśmiechnięta, z głosem jak z kreskówki – nachyliła się do niego konspiracyjnie:
— Może pan opowiedzieć naszym widzom, jak to się wszystko zaczęło?
— Chciałem wymoczyć stopy — powiedział tonem mężczyzny, który już niczego się nie boi. — I przegrałem z wrzątkiem. I z grawitacją.
W materiale pojawiły się dramatyczne przebitki: para unosząca się znad wody, zdjęcia miednicy w zwolnionym tempie (rekwizyt zainscenizowany przez ekipę), dramatyczna muzyka z budującym napięcie smyczkiem w tle.
Wieczorem materiał poszedł w ogólnopolskiej telewizji w programie `Niebezpieczne Domowe Nawyki`. Narrator mówił z grobową powagą:
„To miał być zwykły wieczór. Ale skończyło się na oddziale chirurgii. Uważaj, zanim wlejesz wrzątek do miski. Twój relaks może zamienić się w koszmar…”
Andrzej oglądał to wszystko w szpitalnym telewizorze, leżąc na boku z poduszką pod pupą.
— No to jestem sławny — mruknął do salowego.
— Panie Andrzeju… — odparł tamten. — Ale nie każdy bohater nosi pelerynę. Niektórzy noszą siatkę na opatrunki.

Minął miesiąc. Oparzenia się zagoiły, siatka na opatrunki odeszła w niepamięć, a Andrzej wrócił do swojego starego życia — choć już nic nie było takie samo.
Na pierwszy spacer po osiedlu wyszedł ostrożnie, z pewną nieufnością wobec wszystkiego, co miało choćby kroplę wody. Miednica, sprawczyni całego zamieszania, została wyniesiona do piwnicy i zablokowana grubym napisem: `NIE DOTYKAĆ – PRZESZŁO PIEKŁO`.
A jednak... coś się zmieniło.
W sklepie pani za ladą spojrzała na niego uważniej.
— Pan z tej telewizji… od tej… miednicy?
Andrzej spuścił wzrok.
— Tak, to ja.
— No! Ale pan to dzielnie zniósł. Mój Heniek się śmiał, ale potem sam sprawdzał ręką wodę, zanim nalał do wiadra.
Na poczcie ktoś puścił mu oczko. Na siłowni – gdzie wrócił ostrożnie, unikał rowerka – dwóch gości szeptało za jego plecami. W autobusie ktoś zrobił mu ukradkiem zdjęcie.
Zyskał nową tożsamość: Andrzej od Miednicy.
Był bohaterem mimo woli. Symbolicznym patronem rozwagi. Ludzie zaczęli pisać do niego w internecie, pytać o temperatury kąpieli, prosili o porady w sprawie domowego spa.
Na Facebooku powstała strona: „Wymocz się z głową – dzięki Andrzejowi”.
Najdziwniejsze było to, że... spodobało mu się to.
Zaczął nagrywać krótkie filmiki profilaktyczne. W jednym siedział przy wannie i mówił:
— Pamiętaj: jak wlewasz wrzątek, to tylko dla herbaty, nie dla siebie.
Został zaproszony do programu śniadaniowego. Przyjął zaproszenie i wystąpił w specjalnej poduszce do siedzenia, opowiadając z błyskiem w oku, jak jego pośladki uczyniły świat bezpieczniejszym miejscem.
I tak oto Andrzej – zwykły facet z osiedla – stał się twarzą walki z bezmyślnością w łazience. Bohaterem na skalę domowej katastrofy.
A w jego bloku, na drzwiach piwnicy, ktoś dopisał flamastrem:
„Tu mieszka legenda. Szanujcie miednicę – i Andrzeja.”

Idź do oryginalnego materiału