W Wielkopolsce, niedaleko Śremu, leży niewielka wioska o nazwie… Sosnowiec. Razem z rodziną mieszka tam pewien farmaceuta. W środowisku wielkopolskich aptekarzy nie jest anonimową postacią. Prowadzi wspólnie z żoną (też farmaceutką) w Śremie aptekę, a wcześniej przez kilka lat pracował na poznańskim Uniwersytecie Medycznym. Tam zresztą – w Katedrze Biochemii Farmaceutycznej – zdobył tytuł doktora nauk farmaceutycznych. Oprócz rodziny i apteki swój czas poświęca też pasji, którą jest muzyka. Szczególnie upodobał sobie jeden instrument – saksofon. Skąd wzięła się u niego ta pasja i gdzie można go posłuchać? Tym dr n. farm. Michał Cichocki podzielił się z nami podczas krótkiej rozmowy…
Łukasz Waligórski: Jak trafił Pan na farmację? Dlaczego zdecydował się Pan studiować właśnie ten kierunek?
Michał Cichocki: Wydawał mi się to dobry kierunek do studiowania, zgodny z moimi zainteresowaniami, ponieważ zawsze bliskie mi były kwestie zdrowia, opieki nad pacjentem czy funkcjonowania ludzkiego organizmu. Jednocześnie od razu wiedziałem, iż nie będę chciał pracować jako lekarz. Wobec tego farmacja wydała się bardzo logicznym wyborem. Z biegiem czasu oceniam, iż to był dobry wybór, ponieważ zawód farmaceuty daje dużo możliwości znalezienia pracy i jest nie najgorzej płatnym zajęciem. W moim przypadku udało się uruchomić własną aptekę, co na co dzień jest niemałym wyzwaniem, ale jednocześnie daje pewną swobodę działania.
Ł.W.: Jak zaczęło się Pana zainteresowanie muzyką? Czy ma Pan jakieś wykształcenie w tym kierunku?
M.C.: Mogę śmiało powiedzieć, iż jestem zupełnym amatorem, więc nie mam gruntownego wykształcenia muzycznego. Muzyka jednak towarzyszyła mi już od dziecka, w moim domu zawsze było jej pełno – mój tata uwielbiał grać na organach, potem na keyboardzie. Zawsze przy okazji rodzinnych imprez różni wujkowie i znajomi też przywozili swoje instrumenty i było granie na żywo, a moja mama lubiła śpiewać. Ja również jako dziecko uczęszczałem na lekcje do ogniska muzycznego – według zamysłu rodziców miałem się uczyć gry na pianinie. Ostatecznie ta nauka dość gwałtownie się skończyła, gdyż byłem bardzo opornym uczniem: jak zmuszano mnie do czegoś, to ja na zasadzie trochę może wrodzonej przekory postanowiłem tego nie robić.
Dopiero w późniejszym wieku zacząłem doceniać walory takich umiejętności i wtedy już odczuwałem brak gruntownego przeszkolenia z zakresu muzyki. Próbowałem przygody z różnymi instrumentami, takimi jak gitara, harmonijka ustna, a choćby instrumenty perkusyjne, ale ostatecznie gdzieś tam w głowie zawsze było zainteresowanie instrumentami dętymi. Sam nauczyłem się trochę grać na flażolecie, później na flecie prostym. W międzyczasie, będąc na małym występie na żywo, usłyszałem saksofon i ten instrument mnie oczarował. Takim bezpośrednim impulsem do podjęcia nauki był okres pandemii, kiedy to siedzieliśmy w domach i byliśmy nieco wyizolowani. Wtedy właśnie kupiłem sobie saksofon altowy i zacząłem się uczyć – na początku sam, później brałem lekcje, głównie u świetnego saksofonisty Tomka Walewskiego, którego miałem okazję poznać na jednej z imprez. Tomek chyba jest w stanie zagrać na każdym instrumencie. Wychodzi na to, iż uczę się już około czterech lat i chyba mojego grania można już posłuchać.
Ł.W.: Dlaczego wybrał Pan akurat saksofon? Może opowie Pan więcej o rodzajach saksofonów?
M.C.: Saksofon ma coś wyjątkowego w sobie: jego brzmienie jest jednocześnie ciepłe, jednocześnie może być ostre i chropowate. Można nim zarówno grać typową rozrywkę, jak i bluesowe ballady, można iść w stronę jazzowych improwizacji i w stronę klasyki. Daje więc dużo możliwości ekspresji. Poza tym warto zaznaczyć, iż jest dość nietypowym instrumentem, a jego twórca – Adolf Sax – był wielkim dziwakiem i ekscentrykiem. Ten instrument zaskakiwał wszystkich swoją skomplikowaną budową – saksofon ma mnóstwo dźwigni, klap, jest fascynujący od strony czysto mechanicznej. Jak prawdopodobnie większość osób wie, jest to instrument dęty drewniany, chociaż na pierwszy rzut oka widać, iż jest w zasadzie zrobiony z metalu, a jedyny drewniany element to malutki stroik mieszczący się w jego ustniku, który tak naprawdę generuje dźwięk. Choć niektórzy doświadczeni saksofoniści twierdzą, iż to człowiek wydaje dźwięk, a instrument go tylko wzmacnia.
Jeśli chodzi o rodzaje saksofonów, to jest ich wiele, ale najbardziej popularne są trzy: altowy, tenorowy i sopranowy. W tej chwili mam wszystkie trzy, chociaż najchętniej gram na altowym oraz sopranowym. Ten ostatni pasuje mi szczególnie do repertuaru sakralnego, także do kolęd. Saksofony te różnią się nie tylko wyglądem i wielkością, ale przede wszystkim skalą wydawanych dźwięków. Ponadto każdy z nich ma inne specyficzne brzmienie, które potrafi odróżnić osoba postronna, a choćby mój pies, który wyje wyłącznie, gdy gram na tenorowym saksofonie.
Ł.W.: Gdzie można Pana posłuchać albo zobaczyć? Czy występuje Pan na scenie, w jakimś zespole?
M.C.: Zdaję sobie sprawę, iż pozostanę jednak na zawsze amatorem i raczej nie będę nigdy zawodowym muzykiem, więc „wielka estrada” pozostanie dla mnie niedostępna. Niemniej niejednokrotnie mam okazję występować z zespołem saksofonistów, który nazywa się Ognisko Walusia (nazwa pochodzi od założyciela i naszego nauczyciela – wspomnianego już wyżej Tomka Walewskiego), lub solo czy w duecie z różnych okazji. Jako zespół mamy okazję grać na różnego rodzaju imprezach lokalnych, jak dożynki, festyny, zabawy wiejskie czy uroczystości rodzinne. Gramy tam głównie muzykę rozrywkową i biesiadną, czyli taką do potańczenia. Ponadto mamy też wiele okazji uczestniczyć w oprawach mszy świętych i uroczystości kościelnych.
Z racji preferowanego przeze mnie repertuaru na szczęście mam też coraz częściej okazję grać na występach solo. W naszym zespole odnalazłem też bratnią duszę, jeżeli chodzi o preferowany styl gry i dobór repertuaru, dzięki czemu udało nam się stworzyć zgrany duet. Mamy na koncie dwa wspólne występy i liczę na to, iż to dopiero początek owocnej współpracy. Chciałbym mieć jak najwięcej okazji grania do tak zwanego kotleta – gdzieś w restauracji czy klubie, podczas spotkań lub konferencji, gdzie mógłbym po prostu stanowić tło dla spotkań ludzi. Niekoniecznie szukam okazji koncertowych, aby widownia czekała wpatrzona, jak „produkuję się” na scenie – to chyba jeszcze nie ten etap.
Przeczytałeś tylko 35% tego wywiadu.
Całość dostępna w najnowszym numerze magazynu MGR.FARM!