Media w służbie nietrzeźwości

krytykapolityczna.pl 8 miesięcy temu

Nie mam prawa sądzić kogokolwiek, w tym pijących, np. siebie, bo wiem, iż ślepa, pełna wyższościowego tonu krytyka, wzywająca do całkowitej wstrzemięźliwości i prohibicji, przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Przykłady rozwiązań systemowych ze świata pokazują, iż ograniczeniu spożycia sprzyjają: profilaktyka, redukcja szkód, edukacja, brak reklam alkoholu, a także wsparcie w dbaniu o zdrowie, które opinia publiczna i przedstawiciele świata mediów lubią jednak prywatyzować, robiąc wiele, by jeszcze bardziej pognębić osoby zmagające się z alkoholizmem. Chorobą, która jest wspólnym, a nie jednostkowym problemem społeczeństw na każdym kroku zachęcających do picia.

Te same społeczeństwa okazują pogardę wszystkim, którzy uzależnili się od alkoholu i przestali spełniać oczekiwania, a więc – brzmi wyrok – stoczyli się i nie wypracowują PKB, przez co „porządni obywatele muszą się zrzucać na cudze leczenie”, gdy alkoholik postanowi odbić się od dna albo wyląduje w szpitalu z marskością wątroby.

Chlanie na własne życzenie?

Czy ta powielana w medialnym dyskursie retoryka o kosztownym balaście skutecznie zniechęca do picia, czy do sięgania po pomoc? Zastanawiałam się nad tym ostatnio, słuchając rozmowy z rekomendującą abstynencję, popularną w mediach społecznościowych psychiatrką Mają Herman. Założenia i intencje lekarki wydają się słuszne, choć wielu krytyków jej działań – jak sama twierdzi – uznaje je za odbieranie ludziom prawa do decydowania o sobie.

Herman, która jest także prezeską Polskiego Towarzystwa Mediów Medycznych, uważa jednak, iż nie ma czegoś takiego jak wolność wyboru, dopóki wszyscy zrzucamy się na ochronę zdrowia, a więc na „cudze choroby”, w tym alkoholową. „To, iż ja zadecyduję, iż chcę chlać, oznacza, iż naraziłam innych na koszty” – grzmi wywiadowana i deklaruje, iż zostawi pijących w spokoju dopiero wtedy, gdy usługi medyczne zostaną sprywatyzowane.

Nie ma wątpliwości co do tego, iż nadużywanie substancji generuje wysokie koszty społeczne (nie tylko leczenia, ale i szkód wyrządzanych pod wpływem), iż nigdy nie cierpi przez nie wyłącznie osoba uzależniona i iż picie nie jest sprawą indywidualną. Jednak perorowanie o chlaniu na własne życzenie w kulturze, która już małe dzieci zachęca do konsumpcji zeroprocentowego szampana, wydaje mi się niesprawiedliwe. A dodatkowo stygmatyzujące i upraszczające, niebiorące pod uwagę przyczyn, dla których sięga się po butelkę, a przede wszystkim pozbawione empatii.

Brzmi to w dodatku do bólu klasistowsko, bo wzmacnia – za sprawą ultrakapitalistycznego języka zysków i strat – healthism, czyli przekonanie, że, jak pisała na naszych łamach Kasia Bielecka: „jednostka może zapewnić sobie zdrowie dzięki odpowiedniemu stylowi życia, przestrzeganiu zaleceń lekarzy i profilaktyce”. Tak, może, jeżeli znajduje się na górze drabiny społecznej.

Nikt nie jest tylko swoim uzależnieniem

Okazuje się jednak, iż choćby odnoszenie sukcesów zawodowo-ekonomicznych i tych abstynencyjnych nie gwarantuje spokoju. Dość popularną kalką z przykazań AA jest ta, iż alkoholikiem pozostaje się do końca życia. Terapeuci jednak coraz częściej kładą nacisk na to, by sami zdrowiejący myśleli o sobie w kategoriach szerszych niż szuflada z napisem „uzależnienie”. W ramach edukowania społeczeństwa przekonują zaś, by nałogu nie traktować jak wyroku determinującego absolutnie każdy życiowy aspekt.

Niestety łatka alkoholika łatwo z ciebie nie zejdzie. Na pewno zadbają o to media. W kinach można właśnie obejrzeć film Bracia ze stali z udziałem wschodzącej gwiazdy małego i wielkiego ekranu, Jeremy’ego Allena White’a. Aktorowi sławę przyniósł świetny serial The Bear – między wierszami traktujący również o uzależnieniach – jednak w sensacyjnych nagłówkach prasowych czytałam głównie o tym, iż White musi dmuchać w alkomat przed każdym spotkaniem z dziećmi, bo w przeszłości nadużywał substancji. Nie twierdzę, iż należy mu się medal dla najlepszego ojca za stawienie czoła chorobie, ale ja bym się cieszyła, gdybym miała pewność, iż rodzic na spotkanie ze mną nie przyjdzie pod wpływem. Każdemu, kto podejmuje walkę o trzeźwość, wolę do niej zagrzewać, niż rzucać kłody pod nogi.

W brutalnej rzeczywistości ostracyzmu nie szczędzi się nie tylko osób w czynnym uzależnieniu, ale także tych, które chciałyby z niego wyjść albo poszły na terapię i faktycznie nie piją. A skoro nie piją, to odstają i przez to są wykluczane z suto zakrapianego procentami życia społecznego.

Małpki, witryny z butelkami, choćby pączki

Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika i żadna ze mnie mądralińska, bo też długo myślałam, iż z tym nakłanianiem do chlania i paniką moralną nad raportami, iż pijemy coraz więcej, to gruba przesada. Przecież nikt nikomu wódy do gardła na siłę nie wlewa. Ludzie mają swój rozum, a to, iż alkohol jest wszędzie, nie znaczy, iż trzeba po niego sięgać, na takiej samej zasadzie, jak leżącego w kuchni noża nie musisz użyć do zabójstwa. Poza tym niełatwo być trzeźwą, żyjąc w kapitalizmie i patriarchacie albo mając za sobą okropne dzieciństwo.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Tak może brzmieć arsenał argumentów chroniących przed zerwaniem z nałogiem, co dopiero bliska relacja ze zdrowiejącą osobą, która właśnie – jak się dowiedziałam – ukończyła terapię i której szczerze gratuluję tego sukcesu. To ona uświadomiła mi, ile dookoła nas jest wyzwalaczy i jak bardzo kultura – również ta medialna – sprzyja upijaniu się oraz poczuciu winy, gdy chcesz być czysta.

Jeśli nie masz na koncie doświadczenia walki z uzależnieniem od picia, pewnie nie zauważysz, do ilu potraw (np. co roku tonami narodowo spożywanych pączków) dodaje się alkohol. Nie dostrzeżesz, jak wiele porozrzucanych małpek, witryn z butelkami i pijanych ludzi mijasz na ulicy. Nie zdasz sobie sprawy, iż trudno znaleźć film, w którym nie będzie ani jednej sceny z bohaterem sięgającym po kieliszek.

Ja też nie wiedziałam. Z mediów czerpałam przekonanie, iż z jednej strony alkohol jest przezroczysty, bo wszędobylski, a z drugiej – iż uzależnienie to kaplica dla złoli, patoli albo losowo przeklętych. Zawsze znalazł się ktoś, kto dał mi do zrozumienia, iż zarówno alkoholiczka, jak i osoba niepijąca, są gorsze od wszystkich pozostałych, a co najmniej dziwne. Tymczasem wyróżnianie się, niska samoocena i lęk przed wykluczeniem oraz samotnością mogą prowadzić do uzależnienia.

Pijący chłop? Pół biedy

Lekarz, badacz traumy i autor książek, między innymi na temat narkomanii, Gabor Mate, twierdzi, iż jednym z głównych powodów, dla których ludzkość sięga po używki, jest ucieczka przed „przepełniającym całą naszą kulturę uczuciem pustki”. Po co jednak czytać i rozmontowywać skorupę sztywnego myślenia, skoro można powielać skostniałe stereotypy?

Jednym z tych, które powstrzymują przed poddaniem się leczeniu, jest przekonanie, iż – jak pisała Małgorzata Halber – jesteś najgorszym człowiekiem na świecie. Przy czym nie ma nikogo bardziej godnego wzgardy niż uzależniona kobieta. Bo iż chłop nadużywa, to się przyzwyczailiśmy. Ba, figury zdolnych i przystojnych alkoholików latami gloryfikowały literatura i jej artystyczne siostry, nie znajdując jednocześnie niczego romantycznego i atrakcyjnego w niewylewających za kołnierz bohaterkach. Hank Moody i Pilchowy Juruś wciąż znajdują naśladowców, ale w dobie większej świadomości kwestii związanych ze zdrowiem psychicznym mogłoby się wydawać, iż trochę zmądrzeliśmy.

Wciąż jednak powszechnie odrzucamy poparty szeregiem badań fakt, iż płeć nie dzieli uzależnionych na lepszych i gorszych, ale definiuje to, jak się ich postrzega. Z pewnością nie odnotowali tego gospodarz i gość programu Marcina Mellera.

Karol Modzelewski (zbieżność imion i nazwisk na szczęście dla zmarłego przed pięcioma laty profesora przypadkowa) łączy (w dużym uproszczeniu) stand-up z dziennikarstwem i swoje osobiste odczucia z generalizacją. W Mellinie, sprowokowany przez Mellera cytatem z innego gościa, przywiązanego do genderowego różnicowania osób z problemem alkoholowym, Modzelewski stwierdził, iż największą traumą, jakiej doznał podczas swoich występów, była pijana kobieca publiczność. Narzekał na histeryczność, nieobliczalność i niemożność uspokojenia upojonych alkoholem widzek w taki sposób, jak to nigdy nie zdarzało się mężczyznom.

Opisany na wiele sposobów problem staje się powodem do przypisywania określonych zachowań jednej płci, bez poprzedzenia tego jakąkolwiek refleksją nad kwestią socjalizacji i stosowania podwójnych standardów. Nie twierdzę, iż kobiety po alkoholu nie mogą być okropne. Ba, bywają gorsze niż mężczyźni, ale rzucanie ot tak, iż wszystkie takie są, zakrawa o krzywdzącą, zbudowaną jedynie na osobistym wrażeniu stereotypizację. Wzmocnioną w dodatku przesadzonym, wręcz teatralnym obrzydzeniem i pogardą. jeżeli będziemy się tak krzywić na alkoholizm płci dowolnej, daleko nie zajedziemy.

„Postawy wobec nadmiernego picia kobiet generalnie pozostają negatywne. Panuje tu podwójna moralność: pijana kobieta jest postrzegana jako gorsza niż pijany mężczyzna […] Kobiety piją znacznie więcej i częściej niż kiedyś, piją też bardziej ryzykownie. Szybciej niż mężczyźni tracą nad tym kontrolę i znacznie wcześniej niż oni umierają z powodu chorób związanych z piciem. Mają też ogromne poczucie winy związane z nałogiem i wstydzą się go znacznie bardziej niż mężczyźni, dlatego trudniej im podjąć terapię” – pisze Magda Omilianowicz w książce Mistrzynie Kamuflażu. Jak piją Polki.

Życzyłabym nam wszystkim wrażliwości, z jaką do swoich pacjentów – przynajmniej w książkach – podchodzi Gabor Mate. Zamiast tego mamy psychiatrki perorujące o chlaniu, dziennikarzy „straumatyzowanych” przez pijane widzki i prasę wytykającą trzeźwym ojcom, iż są trzeźwi.

Idź do oryginalnego materiału