Klaudia i Marek są rodzicami, którzy stworzyli kochający i bezpieczny dom dla małej Uli. Nie są bohaterami i jak zgodnie przyznają, nie lubią tego określenia. - Daleko nam do ideału. Wielu mówi, iż podziwia nas za ten krok, ale przecież my nie zrobiliśmy nic wielkiego. Tak po prostu wyszło - zaznacza Marek, a Klaudia dodaje, iż tak naprawdę długo dojrzewali do tej decyzji, bo przecież "odwrotu nie ma". - My musieliśmy najpierw przejść swoją wewnętrzną żałobę. Nigdy nie urodzę dziecka. Nie poczuję jego kopnięć, jego pierwszych ruchów. Starania o dziecko zaczęliśmy w 2015 roku, potem pojawiła się myśl o adopcji. Ula pojawiła się u nas w 2022 roku, także jeżeli ktoś liczy na "szybką akcję", może się zawieść - opowiada Klaudia.
REKLAMA
Zobacz wideo Marcin Maciejczak ma 19 lat, ale musiał dorosnąć znacznie szybciej. "Życie mnie przetyrało" [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]
"Musisz się pogodzić, iż sama miłość nie wystarczy"
Ula nigdy nie poznała swojej biologicznej mamy. Kobieta, która ją urodziła, przez większość ciąży piła. Trzeźwiała tylko wtedy, kiedy patrol policyjny zabierał ją z ulicy i wiózł nieprzytomną do szpitala. W czasie jednej z takich "interwencji" doszło do porodu. Na świat przyszła mała dziewczynka. Biologiczna matka zrzekła się do niej praw, więc dziecko od razu trafiło "do systemu". Zdiagnozowano u niej FAS, czyli alkoholowy zespół płodowy, co niestety zmniejszało jej szansę na znalezienie domu.
Ula, zanim trafiła do nas, była pod opieką cioć z ośrodka adopcyjnego. Opieka nad nią była "wystarczająca", bez zbędnych emocji. Rano karmiona, potem przewijana. Nie było czasu w śpiewanie kołysanek i wielogodzinne tulenie. Potem została przedstawiona rodzinie, która chciała adoptować małą dziewczynkę. Ponoć choćby nawiązała z nimi jakąś bliższą relację, ale para wycofała się w zasadzie na ostatnim etapie. Ula znów została sama
- opowiada Klaudia.
Tuż po drugich urodzinach Uli, w ośrodku adopcyjnym pojawiła się Klaudia i jej mąż Marek. - Co było najgorsze? Decydując się na taki krok, musisz pogodzić się z tym, iż sama miłość nie wystarczy. Nasze dziecko zawsze będzie wymagało wsparcia i pomocy. Nigdy nie osiągnie spektakularnych wyników. Studia i szkoła średnia są poza jego możliwościami. Pierwsze dni z nią były trudne. Trzeba było się poznać, dograć, zrezygnować ze swoich przyjemności. Na początku córka odrzucała tatę, skupiała się na mamie (w placówce miała same kobiety). Z miesiąca na miesiąc było lepiej, ale to wymagało naprawdę ogromnego zaangażowania i tytanicznej pracy. Nic nam z nieba nie spadło - dodaje Klaudia.
Dzieci kobiet alkoholiczek. Specyficzne rysy twarzy
Dzieci kobiet pijących w ciąży alkohol, w przypadku wystąpienia Alkoholowego Zespołu Płodowego (FAS), mogą mieć charakterystyczny wygląd, który obejmuje m.in. specyficzne rysy twarzy, niższy wzrost i potencjalnie problemy z rozwojem umysłowym i emocjonalnym. Tego "nie widać" na pierwszy rzut oka.
- Moja córka (jeśli ktoś nie jest wprawiony i nie ma do czynienia z dziećmi niepełnosprawnymi) wygląda normalnie, niestety jej zachowanie i poziom rozwoju intelektualnego odbiega znacznie od normy. W jej przypadku to składowa kilku rzeczy: trauma porzucenia przez biologicznych rodziców, potem zmiana środowiska z placówki na nasz dom (przed nami ktoś się z nią widywał, ale nie zdecydował się na adopcję) - wylicza Klaudia. Dodaje, iż kiedy Ula pojawiła się w ich życiu, musieli również gwałtownie podjąć decyzję, czy ważniejsze jest tu budowanie więzi i relacji, czy może jak najszybsza stymulacja mózgu (terapie, specjalistyczne przedszkole, orzeczenie miejskie i PPP - wiele wizyt u specjalistów). - My zdecydowaliśmy się na to drugie. Od pierwszych dni, małymi krokami, walczyliśmy o lepszy rozwój, robiąc prawdziwy "Tour de Pologne" po specjalistach - zaznacza mama Uli.
"Nie bój się prosić o wsparcie. Ja sama szukałam go na terapii"
Dzień Klaudia zaczyna się wcześnie rano. Jest nauczycielką w jednej toruńskiej szkole. Nie zrezygnowała z pracy, tylko dlatego, iż w ich domu pojawiło się dziecko. - To była trudna decyzja. Nie skorzystałam choćby z przysługującego mi wtedy urlopu macierzyńskiego, bo z jednej strony chciałam mieć miejsce, gdzie mogę się od tego wszystkiego odciąć i być przez cały czas sobą, a z drugiej pragnęłam dla naszej rodziny namiastki normalności - opowiada.
Czy są trudności? Jest dużo. Tu nie chodzi o zachowanie mojej córki, ale o brak dobrej diagnostyki, dalszego wsparcia - zainteresowania np. ośrodka adopcyjnego. Każdego dnia rodzice, tacy jak my, odkrywamy na nowo pewne rzeczy, a przecież można to było zrobić łatwiej. Przykład? Lekarze pierwszego kontaktu nie mają bazy miejsc, gdzie można się udać po pomoc, kiedy coś cię niepokoi. Wszystko musisz zrobić, ale nikt nie mówi ci jak. Brakuje dobrych psychologów, neurologów i okulistów dziecięcych. Oczywiście tych prywatnie, bo o wizycie na NFZ tu nie ma co liczyć
- żali się w naszej rozmowie Klaudia.
- A jak wygląda nasz dzień? Każdego ranka zaczynamy wszystko od nowa, bo Ula nie zapamiętuje tego, czego nauczyła się poprzedniego wieczora. Tu nie chodzi o poznawanie literek czy nowych słów. Ula notorycznie przekracza granice. Kocha wszystkich i każdego. Teraz to słodkie, bo jest mała, ale jeżeli ten nawyk pozostanie z nią, to może stwarzać wiele problemów - zaznacza Klaudia, która jak sama przyznała, nie lubi wchodzić w interakcje z rodzicami zdrowych dzieci. - Oni tego nie rozumieją. Na placu zabaw przytula się do ciebie dziecko? Ooo, to słodkie. Kiedy zwracam Uli uwagę, iż tak nie można, dostaję po głowie, iż przecież to nic takiego. Mnie naprawdę nie chce się tłumaczyć każdemu, jakie są jej problemy, historia... i iż to wcale nie jest dobre, jak jest zbyt ufna - dodaje.
- Córka w komunikacji zbiorowej (nie ma miejsc siedzących) krzyczy, iż chce siedzieć, jak siedzi, to liże szybę lub kopie siedzenie przed. Ludzie zwracają uwagę, odwracają się, czasem krzyczą. Dlatego częściej jeździmy autem. Autobus ją przebodźcowuje. Mamy orzeczenie o niepełnosprawności lekkiej, a ono daje nam to, iż mniej płacimy za przedszkole prywatne i terapie. Innego wsparcia nie ma - zaznacza.
Klaudia i Marek w rozmowie z eDziecko.pl zaznaczają również, iż w całym tym "kołowrotku", brakuje stałego wsparcia rodziców. I tu wcale nie chodzi o pieniądze albo zniżki na bilety do kina. - Ja sama tej zimy umówiłam się na spotkania z psychologiem, bo nie radziłam sobie z emocjami. Swoimi i dziecka. Zauważałam kumulacje stresu, nerwów. I to ważne, bo jak masz problem, nie bój się prosić o wsparcie. Ja sama szukałam go na terapii - zaznacza.
Każdy nowy etap to wyzwanie. "Czy kiedyś będzie lepiej?"
Rodzice Uli stoją teraz przed nowym wyzwaniem. Dziewczynkę w niedługim czasie będą musieli zapisać do zerówki, potem posłać do szkoły. Jaką dla niej wybiorą? - Na pewno nie ma szans, iż odnajdzie się w szkole masowej, gdzie są duże klasy. Ona potrzebuje indywidualizacji pracy, małej grupy, dostosowanej do możliwości. Wolałabym, aby była najsłabszym uczniem w "normalnej" szkole niż najlepszym w szkole specjalnej - zaznacza Klaudia, która z wykształcenia jest też pedagogiem i wie, co oznacza praca z dzieckiem potrzebującym nieco więcej uwagi i cierpliwości.
- Nasz system nie jest gotowy na takie dzieci. Czy kiedyś będzie lepiej, łatwiej? Nie wiem. Na razie nie myślę za wiele o przyszłości. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Bo szkoła to nie jedyne wyzwanie, przed którym stoimy. Ja najbardziej boję się pytań o adopcję. O jej biologiczną matkę, o rodzeństwo, które przecież ma. Ula wie, iż jej nie urodziłam. Nie chce kłamać. Ma pięć lat i powiedziałam jej, iż nie była w moim brzuszku, ale w serduszku. Na razie nie dopytuje o więcej - Klaudia kończy naszą rozmowę.