Iwona Król od kilku miesięcy wygrywa z okrutną chorobą. Czuje się świetnie, jeździ do pracy w przedszkolu, którą bardzo lubi, stara się żyć pełnią życia. Boi się tylko, iż wszystko, co do tej pory wywalczyła, może zostać zaprzepaszczone.
Kiedy Pani dowiedziała się o chorobie?
Diagnozę poznałam w grudniu 2022 r. Już miesiąc później przeszłam operację, wycięli mi część jelita. Wszystkich komórek rakowych nie udało się jednak usunąć, przez cały czas zajęte były węzły chłonne, dlatego lekarze zdecydowali o skierowaniu mnie na chemioterapię. Od stycznia do sierpnia 2023 r. przyjęłam łącznie 12 cykli chemii. Zniosłam to całkiem nieźle, nie odczuwałam większych dolegliwości. Badanie tomografem wykazało, iż nowotworu już nie ma, iż cały organizm jest czysty. Drugie badanie, wykonane po kilku miesiącach dało taki sam wynik. Byłam przekonana, iż pokonałam raka i znowu mogę żyć pełnią życia. Aż do lutego zeszłego roku.
Co wtedy się stało?
Po kolejnym badaniu kontrolnym okazało się, iż jest podejrzenie wznowy choroby, w węzłach chłonnych biodrowych. Lekarze zdecydowali o podaniu mi kolejnej chemii. Tym razem nie było już tak dobrze, jak w przypadku poprzedniej terapii. Mój organizm totalnie się zbuntował. Po każdej chemii miałam tydzień wycięty z życiorysu, nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. To był prawdziwy koszmar, nikomu tego nie życzę. Lekarze powiedzieli mi wtedy, iż tę chemię będę musiała brać już do końca życia. Nie wyobrażałam sobie, iż tak teraz ma wyglądać moje życie. Zaczęłam szukać alternatywnego leczenia.
Znalazła je Pani w Niemczech.
Dzięki znajomym dostałam namiary na polskiego lekarza pracującego w niemieckiej klinice, w Bawarii. Tam odzyskałam nadzieję, iż znowu będę mogła żyć normalnie. Taką szansę dają szczepionki dendrytyczne, przygotowane z mojego osocza, specjalnie pod moją chorobę. Latem 2024 r. pojechałam do niemieckiej kliniki na konsultacje. Kiedy było wiadomo, iż te szczepionki mogą zostać mi podane zdecydowałam się zrezygnować z wyniszczającej chemioterapii w Polsce i zaufać leczeniu w Niemczech.
To była dobra decyzja?
Jestem przekonana, iż gdybym jej nie podjęła, nie rozmawialibyśmy teraz. Po pierwszej konsultacji w 2024 r. jeszcze kilka razy wyjeżdżałam do Niemiec, by przyjąć wszystkie suplementacje, w ramach przygotowania do przyjęcia szczepionki. Pierwszą dawkę szczepionki dostałam w grudniu zeszłego roku.

Wtedy też większe grono osób dowiedziało się o Pani chorobie.
Wcześniej o tym, iż jestem chora wiedziało dosłownie kilka osób – dyrekcja Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Mielżynie, w którym pracuję oraz moi domownicy. Nie mówiłam o tym nikomu więcej, bo nie chciałam być postrzegana przez nikogo przez pryzmat mojej choroby. Ale w grudniu zeszłego roku zmuszona byłam poprosić o pomoc. Na stronie siepomaga.pl utworzona została zbiórka na moje leczenie. Decyzja o utworzeniu zbiórki była chyba najtrudniejszą w moim życiu, ale inaczej się już nie dało. Leczenie w Niemczech, choć skuteczne, jest bardzo kosztowne. Każdy wyjazd to koszt ok. 40 tys. zł. Przez pierwsze miesiące dawałam radę sama pokrywać te koszty, ale z czasem stwierdziłam, iż bez pomocy mogę sobie nie poradzić.
W ramach zbiórki na Pani leczenie przez rok wpłacono prawie 50 tys. zł.
Z całego serca dziękują za każdą złotówkę. Większość tej kwoty już wykorzystałam. Na walkę z rakiem w tym roku wydałam jednak znacznie więcej, bo ok. 300 tys. zł. Sama nie wiem, jak udało mi się zdobyć taką kwotę, ale dzięki rodzinie i przyjaciołom jakoś dałam radę.
To jednak nie koniec Pani walki.
Dotychczas przyjęłam sześć dawek szczepionki dendrytycznej. Początkowo plan był taki, iż po ich podaniu dostanę jeszcze jedną. Termin wyznaczony mam na 21 stycznia. Później, co roku ma już być tylko jedna dawka przypominająca. Koszt każdej wizyty w klinice to ok. 40 tys. zł. Finansowo, jakoś sobie bym z tym poradziła. Pojawił się jednak problem. Badanie wykazało, iż jeden węzeł chłonny pozostało powiększony. Lekarze nie dają mi gwarancji, iż jest on wolny od choroby i sugerują podanie w najbliższym czasie dodatkowo jednej, a może choćby dwóch dawek. Boję się, iż to już będzie ponad możliwości finansowe moje i mojej rodziny. Ogarnął mnie ogromny strach, iż cały ten koszmar wróci, iż rak znowu zaatakuje. Dlatego jeszcze raz chciałabym zaapelować do ludzi dobrej woli o wsparcie. Bardzo nie lubię prosić o pomoc, ale naprawdę nie mam wyjścia.
Jak teraz Pani się czuje?
Pomijając ostatni mój kryzys związany ze strachem, iż nie uda się zdobyć pieniędzy na dokończenie leczenia, czuję się naprawdę bardzo dobrze. Potrafię sama jechać 800 km do kliniki i sama z niej wrócić. Cały czas pracuję w przedszkolu w Mielżynie. Staram się żyć normalnie, tak jak przed chorobą i w ostatnim czasie w zasadzie mi się to udaje. Marzę tylko o jednym: żeby zebrać pieniądze potrzebne na dokończenie leczenia i raz na zawsze rozprawić się z rakiem. Będę Państwu bardzo wdzięczna, jeżeli zechcecie mi w tym pomóc.
Pomóc możecie TUTAJ.









