Agnieszkę Detynę – mamę szóstki dzieci i autorkę parentingowego bloga Detynkowo – łapię
w piątkowe popołudnie. Ma akurat pół godziny "wolnego". Czeka, aż jej syn Kajtek, jeden
z trojaczków, skończy zajęcia z integracji sensorycznej.
To jedyne pół godziny wolnego w pani dniu?
Agnieszka Detyna, mama wielodzietna i blogerka: Rzeczywiście, bardzo trudno o wolny czas. Zwłaszcza ostatnie osiem tygodni było wyjątkowo intensywne. Najpierw dwoje ze starszych dzieci – syn i córka – miało rehabilitację. Gdy oni zakończyli swoje turnusy, zaczął jeździć na rehabilitację Kajtuś z trojaczków.
Teraz z kolei zawozimy na rehabilitację moją bratową. Akurat dzisiaj kończymy jej cykl, więc mam ogromną nadzieję, iż od przyszłego tygodnia będzie lżej. Mieszkamy poza miastem, więc nie ukrywam, iż częste wyjazdy do Olsztyna, czasami choćby po kilka razy dziennie, bardzo rozbijają dzień.
Zdarzają się dni, iż więcej mnie nie ma w domu, niż jestem, mimo iż przecież zawodowo nie pracuję. Trudno wtedy zrobić cokolwiek. Mimo wszystko staram się wygospodarować choć chwilę tylko dla siebie.
Jak często? Raz na pół roku? Raz w miesiącu?
Różnie bywa. Czasami raz na kilka tygodni, innym razem raz w miesiącu. To zależy. zwykle są to późne wieczory, kiedy wszyscy już śpią, w domu zapada cisza, jest spokój. Wtedy mogę usiąść, poczytać książkę. Choć ostatnio częściej słucham audiobooków, bo wtedy mogę jednocześnie coś robić.
Niech zgadnę: audiobook leci, a pani porządkuje lodówkę?
Tak, tak! Audiobook leci, a ja coś w tym czasie robię.
Ale mówimy o czasie tylko dla siebie, a nie o obowiązkach domowych!
Raz w miesiącu spotykamy się w naszej wsi w gronie kobiet. To luźne rozmowy, trochę ploteczek, chwila oderwania od codzienności. Od czasu do czasu organizujemy też spotkania w lokalnej bibliotece. Takie wyjścia są dla mnie bardzo ważne. Zwłaszcza, iż są to rozmowy nie tylko o dzieciach i nie tylko z innymi mamami. To taki reset, który pozwala złapać oddech.
Mam też to szczęście, iż mój mąż zawsze mnie wspiera. Zachęca, żebym wychodziła, spotykała się z innymi. Nigdy nie było problemu z tym, żeby został z dziećmi. Wręcz przeciwnie, kiedy tylko wspomnę, iż chciałabym gdzieś pójść, on od razu przejmuje opiekę. To dla mnie ogromne wsparcie i duże ułatwienie.
Często też to organizm sam daje mi znać, iż potrzebuje odpoczynku. Zaczynam czuć się naprawdę źle, niemal jakby miała rozłożyć mnie choroba: bolą mięśnie, czuję zmęczenie, ale nie mam gorączki. Wystarczy wtedy poleżeć, przespać się porządnie przez weekend... i czuję się jak nowo narodzona.
Pamiętam, iż za pierwszym razem byłam pewna, iż dopada mnie grypa. A ja po prostu byłam już strasznie zmęczona.
Czuje pani, iż ma prawo odpocząć? Nie ma tego wewnętrznego konfliktu: "chcę odpocząć, ale powinnam teraz coś zrobić"?
Oczywiście, iż jest. Czasami mam ogromne wyrzuty sumienia. Bo jak to: ja sobie odpoczywam, a tu przecież jeszcze tyle rzeczy do zrobienia!
Zdarza mi się też pomyśleć: "To będzie ten dzień, dziś odpoczywam". Zakładam sobie, iż posiedzę spokojnie przez pół dnia, na obiad przygotuję coś szybkiego, więc wreszcie będę miała trochę czasu dla siebie.
Ale to nigdy nie jest takie proste. Bo zaraz pojawia się myśl: "A może posprzątam coś przy okazji?", "Może dobrze byłoby zrobić porządek w szafie dzieci?", "Może jeszcze to albo tamto?". I zanim się obejrzę, ten wolny czas zaczyna się rozmywać.
Naprawdę trudno jest samej sobie odpuścić, dać sobie prawo do prawdziwego odpoczynku. A kiedy ma się więcej dzieci, to mam wrażenie, jest to jeszcze trudniejsze. Bo obowiązków też jest znacznie więcej. Więcej prania, więcej gotowania, więcej jeżdżenia tu i tam.
Jedno dziecko ma dodatkowe zajęcia, drugie rehabilitację... U nas, na przykład, trojaczki mają logopedię dwa razy w tygodniu, Kajtek raz w tygodniu terapię integracji sensorycznej, a średnia córka dodatkowe zajęcia, na które jeżdżę z nią również dwa razy w tygodniu.
Do tego jestem takim typem osoby, która lubi pomagać. Gdy ktoś potrzebuje wsparcia, trudno mi odmówić. Teraz moja bratowa z dwójką małych dzieci jest u nas już drugi tydzień, bo w jej województwie czas oczekiwania na rehabilitację jest znacznie dłuższy niż u nas. Powiedziałam więc: "Przyjedź, pomogę, będę was wozić." I tak robię: codziennie zawożę ją na rehabilitację.
Zdarza się też, iż zabieram koleżankę mojej córki na zajęcia z szarf, bo i tak jadę ze swoją.
W naszym domu zawsze jest pełno dzieci. Poza naszą szóstką często są też goście – kolega starszego syna, koleżanka córki, jakieś nocowanki. I choć to dodatkowy obowiązek, to sprawia mi to radość.
To naprawdę miłe uczucie, kiedy widzę, iż inne dzieci dobrze się u nas czują, iż lubią tu przychodzić. Owszem, to wymaga więcej zaangażowania, ale daje też ogromną satysfakcję.
Nie czuje pani przytłoczenia dużą ilością bodźców?
Do hałasu moich dzieci już się przyzwyczaiłam. Do różnych spięć też, choć nie ukrywam, bywa to irytujące. Trojaczki są najbardziej "wybuchowe", najmocniej reagują.
Ale, co ciekawe, odzwyczaiłam się od...zupełnie malutkich dzieci. I teraz, gdy moja bratowa jest u nas z rocznym chłopcem i trzylatkiem, mam wrażenie, iż oni są niesamowicie głośni. Zapomniałam już, iż moje dzieci też kiedyś były takie głośne!
I faktycznie, po prawie dwóch tygodniach nieustannego, dodatkowego hałasu, człowiek czuje się naprawdę zmęczony. Nie jest to zmęczenie fizyczne, raczej psychiczne.
W takich momentach ogromną ulgę przynoszą mi spacery z psem. Staram się codziennie wyjść do lasu na jakieś 45 minut. Dziś akurat się nie udało, ale zwykle to mój sposób na złapanie oddechu.
Najbardziej lubię poranne spacery, ale bywa, iż po całym dniu po prostu muszę wyjść jeszcze raz. Choć wieczorne wyprowadzanie psa należy na zmianę do najstarszych dzieci, czasem mówię: "Dzisiaj ja pójdę, potrzebuję tego". I idę. To naprawdę działa kojąco.
Czasami też, kiedy jadę z dziećmi do miasta – tak jak teraz, kiedy siedzę i czekam na Kajtka – wykorzystuję tę ciszę i samotność, żeby się zregenerować.
A najbardziej swoją życiową energię ładuję w górach. Uwielbiamy rodzinne wyjazdy
w góry. Trojaczki bez problemu pokonują szlaki po 15–18 km. Na szczęście nasze dzieciaki bardzo lubią wszelką aktywność sportową: rowery, rolki, pływanie, gimnastykę, spacery.
A mówią czasem do pani: "Mamo, odpocznij!"?
Czasami, zwłaszcza moja średnia córka Sara, która jest bardzo empatyczna i wrażliwa, potrafi powiedzieć coś naprawdę wzruszającego. Na przykład: "Mamo, zrobię ci herbatę" albo "Odpocznij, my zrobimy kolację". Zdarza się też, iż gdy jestem bardzo zmęczona
i rzucę mimochodem, iż nie mam siły robić kolacji, dzieci same przychodzą z pomocą: "Mamo, to my zrobimy ci kanapki".
Takie momenty są naprawdę piękne i dodają mi siły. Jednak oczywiście najlepiej, żeby ten odpoczynek odbywał się w domu, bo gdy mówię, iż chciałabym gdzieś wyjść, oderwać się na chwilę, moje trojaczki już nie są z tego faktu bardzo zadowolone. Nie bardzo im się to podoba.
I co wtedy?
Udaje mi się z nimi porozmawiać i wytłumaczyć, iż przecież wrócę za godzinę, może dwie. To musi być jednak omówione, przegadane. Trojaczki potrzebują tej rozmowy
i zapewnień.
Kiedy wychodziłam tylko do sklepu, Klara stała pod furtką i płakała. To właśnie jej najtrudniej jest zaakceptować, iż znikam choćby na chwilę.
Ale teraz, gdy mają już po sześć lat, można z nimi coraz więcej ustalić, coś wyjaśnić
i dojść do kompromisu. To bardzo pomaga. Niedługo z mężem chcemy spędzić weekend poza domem, wyjechać tylko na jedną noc. Jestem bardzo ciekawa, jak najmłodsze dzieci przyjmą tę zmianę.
Ogólnie lubię spędzać czas z dziećmi – pokazywać im nowe rzeczy, uczestniczyć w ich sukcesach czy rozmawiać na najróżniejsze tematy.
Czasem jednak ma się ochotę od dzieci odpocząć i zrobić coś bez nich – odbyć samotny spacer, spędzić wieczór z serialem czy książką albo wyjść do kina z mężem. Trzeba pamiętać, iż jest się nie tylko mamą, ale też kobietą i żoną.
I do takich chwil bez dzieci ma się prawo, choćby gdy jest się mamą niepracującą zawodowo. Niestety często panuje przekonanie, iż jeżeli mama zajmuje się "tylko" dziećmi i domem, to nie powinna np. oczekiwać pomocy od męża w obowiązkach domowych, czy szukać chwili dla siebie, zostawiając dzieci z tatą albo dziadkami.
A takie chwile są bardzo ważne – po to, by macierzyństwo nie stało się jedynie męczącym obowiązkiem.
Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, iż brak pracy zawodowej nie sprawia, iż jestem gorsza od mam pracujących zawodowo. Mam prawo mieć takie same potrzeby jak one. Niestety, nie zawsze jest to oczywiste.
Dzieci rosną. Jest lżej?
Wydawało mi się, iż jak dzieci podrosną, to będę miała więcej czasu. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna – im są starsze, tym mniej tego czasu zostaje.
W dużej mierze wynika to z tego, iż trzeba ich wszędzie wozić. I to właśnie zabiera ogromną część dnia. Ostatnio śmiałam się, iż czasami czuję się jak taksówkarz.
Moja córka Sara chodzi do drugiej klasy i jeszcze nie dojeżdża sama autobusem do szkoły. Czasem jedzie z bratem, jeżeli mają na tę samą godzinę. Ale jeżeli mają różne godziny, trzeba ją zawieźć, później odebrać, a po drodze jeszcze logopeda czy inne zajęcia. I tak mija dzień.
Czasem brakuje choćby chwili, by prowadzić bloga, ale wiem, iż są osoby, które zaglądają tam z ciekawości, co u nas słychać – choćby z dalszej rodziny, z którą na co dzień nie mamy kontaktu. To dla mnie również piękna pamiątka. Staram się więc uchwycić
i zapisać ważne momenty – dla siebie, dla dzieci.
Bardzo lubię też przypomnienia na Facebooku. Czasem pojawia się zdjęcie sprzed kilku lat i od razu wracają wspomnienia. Ten czas naprawdę mija niesamowicie szybko. Często mam wrażenie, iż wciąż mam trzydzieści lat… A potem patrzę na dzieci i myślę: "O rany, jak one już urosły!".
Moja najstarsza córka jest teraz w szkole średniej, ma szesnaście lat. Jeszcze chwila i będzie dorosła. A ja patrzę na nią i nie mogę uwierzyć – przecież dopiero co była taka malutka…
I wtedy przybiegają trojaczki, coś opowiadają, podskakują, śmieją się. I nagle myślę: "Spokojnie, przez cały czas jestem młodą mamą, skoro takie maluchy biegają po domu". One od razu mnie odmładzają.
Matki zawsze się martwią...
Trudno jest się oderwać od myślenia o dzieciach. Kiedy są w domu, wiem, co robią, gdzie są, to wtedy jest łatwiej. Gorzej, gdy znikają z pola widzenia.
Teraz czeka nas większy sprawdzian, bo mój syn Fabian leci z klasą na wycieczkę do Londynu. Trzy dni w obym kraju! Nie ukrywam, iż trochę mnie to stresuje. W Polsce to zupełnie inaczej, bo choćby jeżeli jest u kolegi, zawsze mogę zadzwonić, napisać. Tu jednak ten kontakt będzie trochę ograniczony. To też będzie pierwsza taka sytuacja, gdy dziecko jest tak daleko.
Staram się jednak zachować spokój i powtarzam sobie, iż wszystko będzie dobrze, iż syn na pewno świetnie się bawi. Dałam mu już wszelkie instrukcje i zapewniłam, iż ma się nie przejmować kosztami i dzwonić, jeżeli będzie trzeba.
Co pani zdaniem sprawia, iż matkom jest tak trudno odpocząć?
Z pewnością brak wsparcia ze strony męża to ogromne utrudnienie, bo wtedy kobieta zostaje sama ze wszystkimi obowiązkami.
Drugą, równie istotną kwestią jest to, czy w ogóle pozwalamy sobie na odpoczynek. A to wcale nie jest takie oczywiste. Najtrudniej jest, gdy jest się "Zosią Samosią". A ja właśnie byłam nią przez długi czas.
Gdy miałam troje najstarszych dzieci, radziłam sobie sama z wszystkim, załatwiałam wszelkie sprawy z nimi pod pachą.
Zawsze uważałam, iż sama zrobię wszystko najlepiej. Musiał być porządek, wszystko na swoim miejscu.
Dopiero pojawienie się trojaczków na świecie zmusiło mnie do odpuszczenia i nauczenia się proszenia o pomoc. Co więcej, musiałam też nauczyć się tę pomoc przyjmować, co wcale nie było łatwe.
Sytuacja się zmieniła. Wyjście do lekarza, na szczepienie czy spacer wymagało już obecności drugiej dorosłej osoby.
Musiałam się nauczyć odpuszczać, bo człowiek po prostu nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego – ani fizycznie, ani psychicznie.
Bywa, iż w domu jest bałagan. Trudno. Posprząta się jutro albo później. Są rzeczy ważne i ważniejsze. jeżeli dzieci są chore, jeżeli dzień jest wyjątkowo trudny, pozwalam sobie na szybki obiad. Czasem zjemy tylko kanapki. I to też jest w porządku.
Ale to wcale nie przychodzi łatwo, zwłaszcza komuś, kto ma w sobie potrzebę porządku, kontroli i perfekcjonizmu. Musiałam się przełamać.
Gdyby nie trojaczki, pewnie przez cały czas zaciskałabym zęby i radziła sobie sama. Ale one wszystko zmieniły.
Czy miała pani kiedyś taki moment, iż chciała po prostu wyjść, zamknąć za sobą drzwi i nie wracać? choćby w myślach?
Oj tak, niejeden raz! I uważam, iż to jest zupełnie normalne. Każdemu czasem puszczają nerwy. Można być w kochającym małżeństwie, można kochać swoje dzieci najbardziej na świecie, a i tak czasami mieć wszystkiego po prostu dość.
Bo dzieci potrafią nas doprowadzić do granic. I to jest w porządku. Każdy ma prawo się zmęczyć, choćby mama. Dlatego najlepiej wtedy wyjść na spacer, przewietrzyć się, uspokoić, zebrać myśli. I wtedy można wrócić z nową energią.
Ale kiedy trojaczki były malutkie, nie dało się tak po prostu wyjść z domu. Dlatego wtedy znikałam... w pralni. Po prostu mówiłam: "Nie ma mnie dla nikogo. Idę robić pranie.
I przez chwilę proszę mnie nie szukać".
Bywało też, iż siadałam i płakałam z bezsilności. Bo jedno dziecko chore, drugie ząbkuje, trzecie nie umie powiedzieć, co je boli, a ja jestem zmęczona, niewyspana i nic już nie działa. Taki płacz jest oczyszczający. Ale bez wsparcia to wszystko byłoby dużo trudniejsze.
Czyli pani to wsparcie ma?
Mam to szczęście, iż mogę liczyć i na męża, i na rodzinę. Mąż chociaż jest bardzo pomocny, wiadomo, pracuje, bywa w delegacjach.
Moi teściowie mieszkają blisko. Gdy coś mi wypadnie, wiem, iż mogę na nich liczyć. Moja mama, mimo iż mieszka 270 km stąd, regularnie nas odwiedza. I jeżeli coś się dzieje, zawsze służy pomocą. Na przykład rok temu, kiedy byłam z dziećmi dwa tygodnie w szpitalu na rehabilitacji, mam przyjechała, żeby mój mąż nie był z resztą dzieci sam. Do tego jeszcze teściowie byli w pogotowiu.
I to jest naprawdę ogromne ułatwienie. Bo gdyby trzeba było to wszystko ogarniać zupełnie samemu, bez zaplecza, bez tych kilku osób, które są gotowe wesprzeć, to byłoby naprawdę ciężko. Uważam, iż do wychowania dzieci potrzeba całej wioski. Im więcej ludzi zaangażowanych, tym lepiej.
Nawet jeżeli w danym momencie nie potrzebuję tej pomocy, to już sam fakt, iż wiem, że
w razie potrzeby mogę zadzwonić, już uspokaja.
Pamiętam, jak leżałam chora, miałam grypę. choćby nie zdążyłam o nic poprosić,
a teściowa już zadzwoniła: "Ugotowałam rosół, zaraz podjadę". I to było cudowne.
Czasami to choćby nie musi być konkretna pomoc, wystarczy rozmowa. Wygadać się, zrzucić z siebie emocje. I od razu jest lżej.
Mówi się, iż matka powinna zakładać maskę tlenową w samolocie najpierw sobie. Jak jest u pani?
Jeśli chodzi o zdrowie, staram się dbać o siebie tak samo jak o resztę rodziny. Mam na przykład problemy z kręgosłupem i wiem, iż jeżeli ja się rozsypię, to cała rodzina też się posypie. Dlatego nie odkładam swojego zdrowia na później.
Ale jeżeli chodzi o rzeczy takie jak nowa kurtka czy buty, to już nie są dla mnie priorytety. Wiem, iż nie wpłyną realnie na jakość mojego życia, dlatego najpierw ogarniam dzieci. To zajmuje więcej czasu i wymaga dobrej logistyki – trzeba pójść z nimi do sklepu, poprzymierzać. Coraz częściej zamawiam ubrania przez internet: biorę kilka rozmiarów, przymierzamy w domu i odsyłam to, co nie pasuje
To wszystko naprawdę pochłania sporo energii. Ale kiedy wiem, iż dzieci już mają wszystko, czego potrzebują, mogę spokojnie pójść do sklepu i kupić coś sobie.
Więc to nie jest tak, iż stawiam siebie na końcu. Po prostu tak wygląda nasza codzienność, taka jest organizacja i logistyka w naszej rodzinie. To jest dla nas praktyczne.