Liwia- Rozdział siódmy / missnobody

publixo.com 3 godzin temu

Sebastian stał w salonie, ściskając filiżankę w dłoni, choć kawa dawno wystygła. Cisza w ich apartamencie była trudna do wytrzymania, ciężka od niewypowiedzianych oskarżeń. Liwia znowu schowała się w sypialni. Odpowiadała na jego pytania monosylabami, traktując go z chłodem, który mroził mu krew w żyłach. Czuł się jak intruz we własnym domu.
W końcu rzucił filiżanką na stolik kawowy. Porcelana uderzyła o szkło z głośnym plaśnięciem. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę sypialni.
Drzwi były przymknięte. Pchnął je, wchodząc do zaciemnionego pomieszczenia. Liwia leżała na boku, wpatrzona w ścianę.
– Nie, Liw. Koniec. – Jego głos był niski i stanowczy. – Nie będę dalej znosił tego teatru. Co się, do diabła, dzieje? Dlaczego mnie unikasz?
Liwia nie drgnęła.
– Wróć do salonu, Sebastian. Nie mam ochoty rozmawiać.
– A ja mam. Natychmiast. – Podszedł do łóżka i usiadł na skraju materaca, zmuszając ją do odwrócenia się. Złapał ją za łokieć. – Powiedz mi, co ci zrobiłem. W tej chwili.
Liwia w końcu podniosła na niego wzrok. W jej szaroniebieskich oczach, zwykle pełnych chłodnej pewności, było teraz coś niepokojącego: mieszanka bólu, pogardy i poczucia wyższości.
– Pytasz, co mi zrobiłeś? – parsknęła, wyrywając ramię. – Myślisz, iż jestem głupia? Oszukujesz mnie! Codziennie! Chodzisz do tej swojej K i udajesz, iż wszystko jest w porządku!
Sebastian zamarł. Miał wrażenie, iż całe powietrze uciekło z pokoju.
– O czym ty mówisz? Jakie oszukiwanie?
– Nie udawaj niewinnego! – jej głos się załamał, mimo iż starała się mówić twardo. – Widziałam wiadomości! Twoje wiadomości! Na służbowym telefonie!
Sebastian truchlał.
– Które wiadomości? – zapytał, choć już zaczął się domyślać, co może mieć na myśli.
Liwia odwróciła głowę. Łzy, które powstrzymywała przez cztery dni, zaczęły strumieniem spływać po jej policzkach.
– Dziękuję za wczoraj. Było wspaniale. Do zobaczenia wieczorem, całuję, K – wyrecytowała treść, która wbiła się w jej umysł jak gwóźdź, a głos ociekał bólem. – Myślałam, iż przynajmniej będziesz miał na tyle szacunku, żeby to ukryć!
Sebastian wpatrywał się w nią osłupiały. Powoli wstał, jego szok ustąpił miejsca dezorientacji. Patrzył na jej załamanie, na tę całą czarną paranoję, którą w sobie budowała.
– Liwka, przestań. Mówiliśmy o tym. Przecież rozmawialiśmy o Karolinie – powiedział wolno, jakby mówił do dziecka.
Teraz zaskoczenie przeszło na twarz Liwii. Gula urosła jej w gardle, utrudniając swobodny przepływ powietrza.
– O czym rozmawialiśmy? – wyszeptała, drżąc. – O czym ty mówisz? Jaka Karolina?!
Sebastian westchnął. Podszedł do okna, by odsunąć rolety, wpuszczając do pokoju ostre, popołudniowe światło, które obnażyło jej łzy i jego konsternację.
– Rozmawialiśmy o powrocie do tenisa – powiedział ze zrezygnowaniem. – Dwa tygodnie temu. Powiedziałem ci, iż Karolina, córka mojego szefa, poprosiła mnie o kilka lekcji, bo idzie na poważne zawody uniwersyteckie. K. to inicjał od Karolina.
Liwia poczuła, jakby z rozpędu uderzyła w niewidzialny mur.
– Że… iż niby ten… to był… trening tenisa? – wydukała, czując, jak grunt usuwa jej się spod stóp. Cała jej żądza zemsty, całe jej poczucie bycia ofiarą nagle runęło.
– Tak. To był cholerny trening. Wieczorne lekcje, bo rano pracuję, a ona ma szkołę. Mówiłem, iż to mi pomaga się odstresować, pamiętasz? Zgodziłaś się, powiedziałem ci, iż to mnie ekscytuje. Powiedziałem, iż chcę wrócić do grania. – Sebastian potrząsnął głową, a jego wściekłość była teraz skierowana na absurd tej sytuacji, a nie na nią. – Dziękowała mi za udany trening, a ten niewinny, cholerny zwrot „całuję” jest jej nawykowym pożegnaniem, bo jest cholerną nastolatką! A ty z tego zrobiłaś romans!
Liwia osunęła się na poduszki. Jakub i ich ukryte spotkania, obojętność Sebastiana –całe jej życie, które przekształciło się w chaos, było oparte na paranoicznej interpretacji niewinnego SMS-a o tenisie. Poczuła gwałtowną, palącą falę wstydu. W tej chwili, zdrada Sebastiana byłaby dla niej lżejsza do zniesienia niż świadomość jej własnego, nieodwracalnego błędu.


Światło w w recepcji było zbyt jasne i zbyt ostre dla Liwii. Siedziała przy biurku, stukając długopisem w blat, próbowała ignorować nużącą ciszę. Jej zwykła aura – pewność siebie, charyzma, dowcip – zniknęła, zastąpiona przez napięcie, które niemal można było ciąć nożem.
Doktor Sadowski, popijając kawę, obserwował ją, opierając się o biały kontuar. Był zbyt długo w tym zawodzie, by nie wyczuć, kiedy jego personel się rozpada. Zauważył nie tylko jej znikający humor, ale i subtelną, choć znaczącą, zmianę w pacjencie, którego nadzorowała głównie Liwia. Jakub, jeszcze do niedawna zamknięty i wrogo nastawiony, w ostatnich dniach stał się otwarty, butny i wyraźnie pewny siebie, zwłaszcza w obecności Liwii. Robert miał wrażenie, iż ich znajomość niepostrzeżenie przekroczyła cienką linię, dzielącą obowiązek od osobistego zaangażowania.
– Liwka… – zaczął Sadowski, jego głos był spokojny, ale stanowczy – byłaś już u pana Witwickiego, tak jak cię prosiłem rano?
Ręka Liwii zastygła w połowie ruchu. Podniosła wzrok, a w jej oczach pojawiło się ledwo dostrzegalne błaganie.
– Robert, czy mógłby to zrobić ktoś inny? Ja… tonę po uszy w papierkowej robocie – zasugerowała, starając się, by jej prośba brzmiała jak zwykła, koleżeńska zmiana obowiązków.
Sadowski odstawił filiżankę na spodek. Stukot porcelany zmącił przenikliwą ciszę.
– Każdy ma roboty po uszy. Podaj mu leki, a potem wróć do dokumentów, bardzo cię proszę – powiedział bezkompromisowo. Jej wyraźny dyskomfort i próba uniknięcia obowiązków były bardziej wymowne niż cokolwiek innego. Coś się działo, a on już zaczął łączyć kropki.
– Ostatnio… w ciągu ostatnich tygodni masz dużo na głowie, prawda? – zapytał Robert, zmieniając ton na bardziej empatyczny, ale jego intencja była jasna – dociekanie.
Liwia wzruszyła ramionami, odkładając długopis.
– Tutaj zawsze wiele się dzieje Rob, sam wiesz. Pacjenci są wymagający.
– Nie o pacjentów mi chodzi. Chodzi mi o ciebie. I o Sebastiana. – Mężczyzna wycelował prosto w źródło jej domniemanych kłopotów. – Wyglądasz na wyczerpaną. Czy rozwiązałaś ten problem, o którym mi wspomniałaś? Te wasze nieporozumienie?
Liwia gwałtownie wstała, unikając jego spojrzenia. Jej policzki lekko się zaróżowiły. Cała jej pewność siebie prysła.
– To nasza sprawa. Nie ma to wpływu na moją pracę. Idę do pana Witwickiego.
Odwróciła się i ruszyła korytarzem z szybkością, która jasno pokazywała, iż ucieka.



Dyrektor Kamiński przechodził obok dyżurki, w której Liwia wydawała pacjentom popołudniowe leki. Nagłe przeczucie, silniejsze niż jego wola, zmusiło go do zatrzymania.
Jakub był następny w długiej kolejce, a jego oczy nie odrywały się od twarzy Liwii. Kiedy pielęgniarka uniosła plastikowy pojemnik z tabletkami, Jakub uśmiechnął się, kokieteryjnie, a jego głos, choć cichy, był pełen butnej pewności.
– Nie bądź taka spięta, Liwcia… złość i smutek szkodzą twojej urodzie.
Kobieta wzięła głęboki wdech, ale nie zdobyła się na komentarz.
– To nowy lek rozluźniający na twoje bóle głowy, proszę – powiedziała, pozornie obojętnym głosem, wręczając mu lekarstwo.
– Wolałbym, żebyś ty mnie rozluźniła, jak ostatnim razem…
Aleksander zacisnął szczękę. Obserwował tę jawną, niestosowną grę, zastanawiając się kiedy miała swój początek i jak mógł wcześniej tego nie zauważyć. Poszedł dalej z niesmakiem.

Pięć minut później Doktor Sadowski wszedł do biura Aleksandra Kamińskiego. Gabinet tonął w chłodnym półmroku. Kamiński siedział za masywnym biurkiem, przeglądając dokumenty, niedbale porozrzucane na blacie.
– Zapraszam doktorze, proszę usiąść – powiedział uprzejmie, nie podnosząc wzroku.
Sadowski usiadł na krawędzi fotela, czując narastający niepokój.
– Byłem świadkiem pewnej sceny na korytarzu – kontynuował Kamiński, unosząc głowę. – Zborowski jawnie flirtował z pielęgniarką, Liwią Wolską. Ona nie dała się sprowokować, ale napięcie między nimi… to było niestosowne. Mam wrażenie, iż zanadto się do siebie zbliżyli.
Sadowski poczuł uderzenie gorąca, ale gwałtownie zamaskował to oburzeniem. W głębi duszy wiedział, iż dyrektor ma rację, i to poczucie winy, iż był tak niedowidzący wobec swojej faworytki, wzmogło jego nerwowość.
– Z całym szacunkiem, dyrektorze, to czysty absurd – Robert oparł się, udając oburzenie. – Liwia jest moją najlepszą pielęgniarką. Jest najbardziej lojalna i rygorystycznie przestrzega każdego protokołu. Nie posunęłaby się do złamania zasad.
– Abstrahując od sceny, której byłem świadkiem, zauważyłem zmiany w zachowaniu Jakuba, które dość jednoznacznie wskazują, iż nawiązał tutaj z kimś bliską relację, zbyt bliską.– uciął Kamiński, patrząc na niego przenikliwie. – Jakub i Liwia mają się ku sobie, to widać gołym okiem.
Robert przełknął ślinę, starając się opanować drżenie głosu. To uderzenie w jego kompetencje było druzgocące.
– Wyjaśniam to wiekiem, panie dyrektorze. Jakub Zborowski jest młodym mężczyzną, który zawsze miał powodzenie. Teraz, w wyniku izolacji, silnych leków, które mogą wpływać na poziom dopaminy i wymuszonej wstrzemięźliwości, jego zachowanie jest reakcją ucieczkową. To trochę jak z żołnierzami w koszarach – muszą rozładować napięcie. Liwię wybrał dlatego, iż jest charyzmatyczna, pewna siebie i odmawia mu. To dla niego gra, próba odzyskania poczucia władzy, którą utracił w chorobie.
Kamiński słuchał go w milczeniu.
– interesująca teoria, panie Robercie. Ale mnie nie interesują mechanizmy obronne pacjenta. Mnie interesuje spokój i dyskrecja. Nie chcę romansów na oddziale.
Kamiński pochylił się do przodu, a jego głos stał się cichszy, bardziej konfidencjonalny.
– Od dziś nad Kubą opiekę przejmuje pielęgniarz. Ktoś, kto nie będzie stanowił dla niego emocjonalnej stymulacji. Wybierz kogoś rozsądnego. I pamiętaj, iż leczenie Zborowskiego to nie jest standardowy przypadek medyczny. To jest moja osobista przysługa. Znam tę rodzinę. Nie chcę kłopotów. Mamy go postawić na nogi, bez skandalu.
Sadowski poczuł się jak uczeń przyłapany na błędzie.
– Oczywiście – wydusił. Jego ślepota właśnie kosztowała Liwię jej ulubioną część pracy i postawiła go pod pręgierzem szefa. – Zmiana opiekuna nastąpi natychmiast.
Idź do oryginalnego materiału