Kto chce być miliarderem? (NP 176)

ekskursje.pl 5 lat temu

Jak już pisałem, najstarszą płytą w mojej kolekcji jest prawdopodobnie soundtrack z musicalu „High Society” (1956). Jest w niemieckiej edycji, więc na okładce ma tytuł „Die oberen Zehntausend” (ale piosenki są normalne).

Był w koszu „za 1 euro”. A iż bardzo lubię ten musical, ucieszyłem się z okazji.
Lubię Cole Portera, lubię „Rat Pack”, ale najbardziej lubię popkulturowe przedstawienia struktury klasowej społeczeństwa kapitalistycznego. A ten film ma ją wręcz w tytule.

Fabułę zaczerpnięto z komedii romantycznej George’a Cukora z 1940, dopasowano ją jednak do emploi nowej obsady. Aktorzy grają tu swoje popkulturowe symulakra, Louis Armstrong występuje wręcz „as himself”. Będę więc używać ich nazwisk mówiąc o ich postaciach.

Sinatra gra tabloidowego reportera, który nienawidzi klasy wyższej. Przybywa na ślub Grace Kelly (świat wtedy właśnie żył jej prawdziwym ślubem z prawdziwym księciem) w nadziei na skandaliczny tekst, w którym ich wszystkich obsmaruje.

Sinatra wykłada na początku filmu swoje poglądy na strukturę klasową redakcyjnej koleżance (Celeste Holm). Twierdzi, iż nienawidzi bogaczy z powodu ich moralnego zepsucia, a nie dlatego, iż im czegoś zazdrości.

Rozmowa przechodzi w piosenkę „Who wants to be a millionaire?”, w której Sinatra i Holm przestawiają przywileje klasy wyższej jako utrapienie, a nie jako przyjemność. Na przykład trzeba chodzić na Wagnera do Metrapolitan Opera, co za nuda, kto by chciał (I don’t).

Koleżanka mu wtóruje: „A country estate is something I’d hate”, „Do I want a yacht? Oh, how I do not”, „A liveried chauffeur, do I want? No sir!”.

Mój hejt na klasę wyższą jest podobny. Nie chciałbym być jednym z nich, w sumie dobrze mi w średniej klasie średniej.

Nie chciałbym mieć posiadłości tak ogromnej, żeby musieć mieszkać pod jednym dachem razem z obcymi ludźmi, którzy by się opiekowali kuchnią i ogrodem. Nie chciałbym być wożony przez kierowcę – lubię prowadzić. Nie chciałbym też być w zarządzie czegokolwiek, nienawidzę zebrań, spotkań i telekonferencji, a bez tego się chyba nie da.

W tej piosence widać naiwny, ale jednak przemawiający do mojej wyobraźni optymistyczny egalitaryzm epoki Eisenhowera. Amerykańska klasa średnia w latach 50. miała już tak dobrze, iż nie miała czego zazdrościć klasie wyższej.

Na weselu ma się pojawić były mąż Grace, Bing Crosby – jego ojciec był „baronem-rabusiem” w wieku dzikiego kapitalizmu, ale on gardzi tą fortuną i wybrał karierę muzyka jazzowego. Grace rzuciła go z powodu jego alkoholizmu i złych manier, jej nowy facet ma być wzorem dżentelmena z wyższej sfery.

Sinatra chce omotać Grace Kelly, by wydobyć od niej kompromitujące informacje. Ona tymczasem go wkręca w swoją intrygę. Dwustronna manipulacja przechodzi w flirt.

Dziennikarz uświadamia sobie, iż bogacze mają takie same życiowe problemy jak on.
Najważniejsza jest przecież miłość, a w odnalezieniu Drugiej Połówki pieniądze wcale nie pomagają.

Ważnym ogniwem intrygi ułożonej przez Grace Kelly jest jej Szalony Wujek (wspaniały Louis Calhern, również w swojej ostatniej roli – nie doczekał premiery). BTW: Szalony Wujek (Wicked Uncle) to moja ulubiona postać stereotypowa (stock character) w komediach romantycznych.

Wujek jest alkoholikiem i wykorzystał swoją fortunę do zbudowania czegoś, czego już choćby Sinatra mu zazdrości. To sekretny bar, do którego można się wymknąć z salonu, gdy oficjalne przyjęcie robi się zbyt nudne.

W tym barze Frank i Bing wykonują najbardziej znany przebój z tego filmu, o którym pisałem w prapoczątkach bloga. Wspólne pijaństwo ich zbliża, z wrogów stają się przyjaciółmi.

Dziś, gdy od popkultury oczekujemy pewnej odpowiedzialności społecznej, szokuje podejście tego filmu do alkoholizmu. Co najmniej trzy osoby mają tutaj poważną chorobę (Wujek, Frank i Bing), ale pokazana jest jako coś zabawnego i nieszkodliwego. Ot, jeden zbiera znaczki, drugi pije na umór.

Grace upija się do nieprzytomności i to ją zbliża do męża-alkoholika. Wybaczcie spojler: wychodzi za niego ponownie.

Mądrość Życiowa Dziadka Wojtka mówi mi, iż to zła decyzja. Za duża różnica wieku (on: 53, ona: 26). Takie związki kończą jak Wielka Miłość Isabel i Kazza.

Jeśli ona od niego już raz odeszła z powodu jego alkoholizmu, to za drugim razem będzie tylko jeszcze gorzej. Ale to nie jest prawdziwe życie, tylko musical Cole Portera, więc już przestanę zrzędzić.

A wy, drodzy komcionauci? Czy chcielibyście awansować do klasy wyższej, czy wam też średnia wystarcza do szczęścia?

Idź do oryginalnego materiału