Koszty pracy – temat nie do ogarnięcia przez organizatora systemu

termedia.pl 1 rok temu
Zdjęcie: iStock


Wypłaty to jedna z podstawowych kwestii wpływających na finanse szpitali i na możliwość udzielania świadczeń. Można zamykać i przekształcać małe jednostki, ale od dwudziestu lat nikt nie podszedł do tego systemowo. Zatem prawdopodobnie skutki relacji wzrostu wynagrodzeń pracowniczych, pogorszenia kondycji finansowej i dofinansowania będą nam przez cały czas towarzyszyć.

Artykuł Macieja Biardzkiego, publicysty i byłego menedżera opieki zdrowotnej:
Przez lata dla organizatora systemu opieki zdrowotnej wynagrodzenia pracownicze miały dwa aspekty sprowadzające się do prostego iloczynu – liczba pracowników razy ich wynagrodzenie równa się koszt. Ponieważ przez lata brakowało pieniędzy na finansowanie systemu opieki zdrowotnej, rozwiązaniem najbardziej sensownym wydawała się optymalizacja (czytaj: redukcja) liczby zatrudnionych, co mogłoby doprowadzić do ograniczenia kosztów działalności systemu bądź chociażby do zahamowania wzrostu przyrastania tych kosztów. W warunkach ciężkiego niedofinansowania początkowo szpitale i przychodnie same redukowały zatrudnienie – znów przypomnę, ile pielęgniarek utraciło pracę po reformie z 1999 r. Jednocześnie ograniczano kształcenie przyszłych kadr, czy to poprzez utrzymywanie niskich limitów przyjęć na studia medyczne, czy dokonując „reformatorskich” posunięć – takich jak likwidacja liceów pielęgniarskich.

Stopniowe zmniejszanie liczby pracujących w systemie nie rozwiązało problemów znalezienia pieniędzy na koszty ich pracy, zaś wygenerowało problem niedoborów pracowników, o czym za chwilę. Do rozwiązywania problemów niskich wynagrodzeń pracowników i towarzyszących temu protestów brali się więc cyklicznie politycy. I po raz kolejny, jak w tytułowym „Dniu świstaka”, a metodą Stefana Kisielewskiego, wprowadzano jakieś rozwiązanie, które miało zawsze tę samą cechę – likwidowało kwestię tylko w części, tworząc w zamian problemy o jeszcze większym kalibrze.

Przypomnijmy zatem niektóre. Pierwszym była ustawa 203/110 z roku 2001, uchwalona ze względu na masowe protesty pracowników systemu. Zobowiązano w niej pracodawców do podniesienia wynagrodzeń o 203 zł brutto, a w następnym roku o kolejne 110 zł brutto. Jako źródło finansowania wskazano podwyższenie składki zdrowotnej o 0,25 proc. (ostatnie odliczane od podatku), zaś pozyskane pieniądze miały wystarczyć na taką właśnie podwyżkę, jak wyliczyli sobie radośnie ustawodawcy. Oczywiście ze względu na brak finansowania budżetowego nie można było przekazać tych funduszy bezpośrednio na wynagrodzenia, zatem bywało, iż podwyżka nie była w ogóle realizowana, często drastycznie pogłębiała ujemny wynik finansowy i zadłużenie zakładów. Dodatkowo była należna w tej samej wysokości od ordynatora do salowej, co psuło struktury wynagrodzeń. Z uwagi na opisane wcześniej współistniejące obniżenie nakładów na system opieki zdrowotnej poprzez decyzje inspirowane przez Marka Belkę podwyżki często nie było w ogóle lub była egzekwowana przez pracowników sądownie, zadłużenie zakładów gwałtownie wzrosło, zaś ustawodawca wprowadził pierwszy program oddłużeniowy po 1999 r. firmowany przez Marka Balickiego.

W 2006 r. ponownie postanowiono ustawowo podwyższyć wynagrodzenia i aby zapewnić, iż przekazane pieniądze zostaną rzeczywiście przeznaczone na wynagrodzenia, utworzono tzw. produkt podwyżkowy. W tamtym czasie z uwagi na wzrost gospodarczy po wejściu do Unii Europejskiej nie miało to tak silnego bezpośredniego wpływu na sytuację finansową szpitali i przychodni, choć mocno utrudniało zarządzanie. Wystarczyło jednak, iż przyszedł rok 2008 i kryzys bankowy, i trzeba było gorączkowo tworzyć kolejne plany naprawcze, np. dofinansowujące szpitale w zamian za przekształcenie się ich w spółki.

I tak od decyzji do decyzji, które destabilizowały systemy wynagrodzeń, uderzały w finanse szpitali, a następnie zmuszały do ich dofinansowywania, aby mogły realizować ustawowe zadania. Można wyliczać dalej. Ustawa podwyżkowa dla pielęgniarek firmowana przez prof. Mariana Zembalę, która w okresie, kiedy osiągnęła maksymalną wysokość 1600 zł/etat, powodowała konieczność podnoszenia wynagrodzeń innym pracownikom (w tym pielęgniarkom zatrudnionym w innych formach niż umowa o pracę).

Regulacja wynagrodzeń rezydentów prowadząca do tego, iż bywało, iż zarabiali więcej niż lekarze prowadzący ich szkolenie lub bardzo podobnie. Ustawa podwyżkowa Konstantego Radziwiłła, zwłaszcza z jej ostatnią sanacją, która wszelkie pieniądze przeznaczone na wynagrodzenia włączyła do taryf, co spowodowało, iż szpitale o znacznie większych kontraktach w stosunku do zatrudnienia „skorzystały”, a te z kontraktami mniejszymi, przy konieczności utrzymywania zatrudnienia opisanego w zarządzeniach Narodowego Funduszu Zdrowia i rozporządzeniach koszykowych, wpadły w kolejny głęboki deficyt i po raz kolejny są ratunkowo wspomagane pod rygorem „tworzenia planów naprawczych”. Oczywiście, te plany po raz kolejny będą fikcją, bo przy obecnym sposobie finansowania świadczeń finansowanie poszczególnych JGP musiałoby być zróżnicowane nie z preferencją dla dużych ośrodków, ale odwrotnie – dla małych. Te ostatnie nie mają możliwości wykonania takiej liczby procedur jak większe, więc z uwagi na wydatki płacowe ich koszty wytworzenia są paradoksalnie wyższe. Można zamykać i przekształcać małe jednostki, ale od dwudziestu lat nikt na poważnie nie podszedł do tego systemowo. Zatem prawdopodobnie skutki relacji wzrostu wynagrodzeń pracowniczych, pogorszenia kondycji finansowej i dofinansowania będą nam przez cały czas towarzyszyć.



Idź do oryginalnego materiału