Nie ma chyba piękniejszej i bardziej doniosłej chwili w historii jego istnienia, niż konsekracja, czyli uroczyste jego poświęcenie, a zarazem przeznaczenie jakiejś rzeczy (lub osoby, bo przecież mamy chociażby dziewice konsekrowane) wyłącznie dla Boga, wyłączając ją z użytku świeckiego. Co do zasady następuje ona tylko raz, analogicznie jak raz przyjmuje się sakramenty święte takie jak chrzest, bierzmowanie, czy też święcenia kapłańskie. Jednak po większych remontach, czy też wymianie ołtarza pańskiego, biskup miejsca dokonuje jego ponownej konsekracji, aby na nowo służył ludowi bożemu.
Mój nowo wybudowany Kościół parafialny konsekrowano w 2005 roku, chociaż Msze święte były w nim regularnie odprawiane już od mniej więcej 2 - 3 lat. Miałam wtedy już 15 lat, byłam więc świadoma tego, co się dzieje. Co prawda z powodu ciżby kilka widziałam, ale słyszałam i mogłam sobie wyobrazić, co tak adekwatnie się dzieje. A i byłam zadowolona z tego, iż w końcu nasza parafia stała się pełnoprawną świątynią. Dwa lata temu z kolei byłam świadkiem poświęcenia samego ołtarza po tym, jak poprzedni został sprofanowany przez jakiegoś niezrównoważonego człowieka. Może nie było ono tak uroczyste, jak konsekracja całego kościoła, ale miało swój urok.
Przez ostatnich kilka lat w remoncie była krypta wchodząca w skład Archikatedry Chrystusa Króla w Katowicach. Tak adekwatnie to krypta nazywana jest Kościołem Akademickim i związana jest ściśle z środowiskiem Duszpasterstwa Akademickiego, do którego przynależę. Oraz z Wydziałem Teologicznym, na którym studiuję. Dlatego to tam realizowane są chociażby Msze święte wchodzące w skład inauguracji kolejnego roku akademickiego na Wydziale.
Remont jednak wreszcie dobiegł do końca i można było na nowo otworzyć kryptę, która przez ostatnie 50 lat służyła środowisku akademickiemu jako miejsce spotkań i modlitwy. Postanowiono to zrobić wraz z nastaniem nowego, 2025 roku. Na 5 stycznia zaplanowano uroczystą rekonsekrację odnowionej świątyni, na którą zaproszono nie tylko studentów zrzeszonych w Duszpasterstwie Akademickim Centrum, ale też ich rodziny, byłych duszpasterzy akademickich, księży posługujących w Archikatedrze Chrystusa Króla, a przede wszystkim aktualnego administratura archidiecezji katowickiej, biskupa Marka Szkudło. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwaliśmy tego dnia, bo w końcu uczelniana kaplica, chociaż nic do niej nie mam, to nie to samo, co archikatedralna krypta, która choćby ma oddzielnego patrona - św. Maksymiliana Marię Kolbego.
Całe wydarzenie poprzedziło spotkanie wigilijne całej społeczności Duszpasterstwa Akademickiego "Centrum". Przygotowania do niego, podobnie jak do rekonsekracji, trwało kilka dni. Tym razem ugościła nas redakcja "Gościa Niedzielnego" (rok temu Wigilia była w Górnośląskim Panteonie, dwa lata temu w Wyższym Seminarium, a wcześniej nie odbyła się ona ze względu na obostrzenia pandemiczne). Dostaliśmy do dyspozycji salę spotkaniową, na której w dwóch rzędach ustawiono stoły - jeden rząd przeznaczony był dla studentów, drugi - dla profesorów i zaproszonych gości. Każdy z nas miał przydzielone miejsce, o którym informowała karteczka, a na nim talerzyk, widelec oraz filiżankę albo papierowy kubek.
Stół studentów |
Stół profesorów i zaproszonych gości |
Tak podniosłe wydarzenie wymagało odpowiedniego stroju. choćby w meilu od księdza Krzysztofa było to zaznaczone (hmm... czyżby ktoś kiedyś przyszedł na taką uroczystość nieodpowiednio ubranym?). U mnie była to nowa błękitna koszula + granatowy sweter + granatowe spodnie. Myślę, iż wyglądałam nie najgorzej i nie miałam się czego wstydzić. Zresztą chyba wszyscy dostosowaliśmy się do tej prośby - brawo my!
Spotkanie rozpoczęła modlitwa poprowadzona przez biskupa Marka, który był z nami również podczas Wigilii. Dodatkowo otrzymaliśmy od niego błogosławieństwo i ogólne życzenia z okazji Bożego Narodzenia. Potem był czas na indywidualne składanie sobie życzeń (jeżeli myślicie, iż da się w godzinę złożyć życzenia 170 osobom powiem Wam szczerze - nie da się!), po których zasiedliśmy do stołów z barszczem z uszkami oraz pierogami. W między czasie toczyliśmy ze sobą rozmowy. Takie spotkania to w gruncie rzeczy świetna okazja nie tylko do zamienienia zdań z osobami studiującymi skupionymi w innych grupach, ale też z profesorami i absolwentami.
Po zjedzonej wieczerzy odbyły się krótkie jasełka po śląsku, pertraktujące o tym jak trzej królowie pobłądzili i wracając z Betlejem w swoje strony wylądowali ostatecznie w Katowicach, gdzie głosili dobrą nowinę wśród Ślązaków. Było śmiesznie. I swojsko.
Na koniec odbył się wspólny koncert kolęd i pastorałek, zorganizowany przez duszpasterską scholę. Każdy dostał specjalnie przygotowany śpiewnik, dzięki temu mógł się włączyć w śpiewanie. A mnie osobiście przypomniały się te piękne czasy w mojej rodzimej parafii, kiedy przez lata, rok w rok, organizowany był koncert kolęd i pastorałek, jednoczący wszystkich we wspólnym śpiewie. Niektóre jego edycje wspominam z łezką w oku. Jak tylko zmieni się proboszcz to warto z nowym porozmawiać o tym, żeby do tego powrócić. A nóż się uda. Repertuar kolęd był bardzo szeroki, jednak wszystkie były śpiewane raczej na żywą, wesołą nutę. choćby smętna, jak dla mnie, "Mizerna, cicha", przybrała u nas nieco inną aranżację.
To oczywiście nie my, a melodia, którą pierwszy raz usłyszałam na zeszłorocznej Wigilii i... przepadłam. Dosyć niespodziewanie udało mi się znaleźć jej wersję, która została moją ulubioną bez dwóch zdań. Na zakończenie spotkania zaśpiewaliśmy "Bóg się rodzi", gdzie wstępem był słynny motyw z poloneza z "Pana Tadeusza".
W siedzibie "Gościa Niedzielnego" było ciepło, przytulnie i miło. Aż ciarki przechodziły człowiekowi po plecach, kiedy wyjrzał przez okno na sypiący się z nieba śnieg, który nie tylko tańczył w blasku latarni, ale też tworzył coraz większe zaspy na chodnikach. Tymczasem nieubłagalnie zbliżała się godzina 20:00, a wraz z nią - uroczysta konsekracja wyremontowanej krypty. Chcąc nie chcąc, trzeba było się zmobilizować, ubrać kurtkę i czapkę i przejść tych góra 200 metrów pod drzwi krypty. Wbrew pozorom nikomu nie przeszkadzała typowo zimowa aura w tym, aby zgromadzić się na placu przed archikatedrą.
Niebawem, księża i lektorzy, przeszli w procesji z pałacu arcybiskupów katowickich pod drzwi krypty. Po przeprowadzeniu dialogu z wiernymi biskup Marek trzykrotnie zapukał laską biskupią w owe drzwi.
Po drugiej ich stronie stała Zosia, która je otworzyła, po czym mogliśmy wejść do środka. Niesamowite uczucie schodzenia w dół po schodach przy dźwiękach łacińskiej kolędy śpiewanej przez scholę. Chociaż wnętrze świątyni było oświetlone, sam ołtarz, pozbawiony jeszcze obrusa i świec, pozostawał skąpany w mroku - dlatego, iż jeszcze nie został poświęcony, a tym samym oddany ludowi bożemu do użytku.
Wspomniany obrzęd miał miejsce po Liturgii Słowa, w przeciwieństwie do konsekracji Kościoła, która ma miejsce na początku Mszy świętej. Rozpoczął się odśpiewaniem Litanii do Wszystkich Świętych, w której czujne ucho wyłapało także wspomnienie św. Maksymiliana Marii Kolbego, który, jak wspominałam, jest patronem krypty. Następnie biskup, ubrany w mitrę, podszedł do ołtarza i wypowiedział słowa: "Niech Bóg uświęci swoją mocą ten ołtarz i kościół, który namaszczamy jako Jego słudzy, aby wyrażały tajemniczy związek Chrystusa i Kościoła". W tym samym czasie namaszczał ołtarz krzyżmem świętym, czyniąc pięć krzyży na jego rogach i środku (jest to symbol pięciu ran Jezusa, ale nie wiem, czy też jakaś pozostałość ze starożytnego obrzędu składania ofiar, gdzie też polewano rogi ołtarza, tyle iż krwią zwierzęcą). Biskup umieścił też w ołtarzu relikwie św. Maksymiliana Marii Kolbego.Następnie nastąpiło okadzenie ołtarza, wnętrza kościoła, biskupa i zgromadzonego ludu wiernych. Na ołtarzu ustawiono kadzidło, zaś biskup okadził ołtarz obchodząc go dookoła. Temu gestowi towarzyszyły słowa psalmu: "Nasza modlitwa, jest jak woń kadzidła". Obrzęd ten ukazuje, iż ofiara Chrystusa tak naprawdę wznosi się do Boga, jako przyjemna woń. Symbolizuje też nasze modlitwy, które niczym dym wznoszą się do Pana. Wierni okadzeni zostali na znak tego, iż są duchową, żywą świątynią, gdzie każdy ochrzczony jest duchowym ołtarzem.
Po okadzeniu ołtarza wyciera się go nowymi ręcznikami tak, aby dokładnie zetrzeć znajdujące się na nim święte krzyżmo (potem te ręczniki ulegają spaleniu). W procesji został przyniesiony nowy obrus i świece, które zostały ustawione na ołtarzu. Do Stołu Pańskiego podszedł jeden z księży koncelebrujących Mszę Świętą, trzymający w ręce świecę, którą odpalił owe ołtarzowe świece. Jednocześnie ołtarz został oświetlony przez reflektor od góry. Obrzędom tym towarzyszył śpiew pięknej pieśni zainspirowanej psalmem 116 - "Czym się Panu odpłacę".
Jako wdzięczność za konsekrację cała zgromadzona społeczność odśpiewała jakże radosne "Cała ziemio wołaj", a podczas dziękczynienia po Komunii Świętej - uroczyste "Ciebie Boga wysławiamy". Myślę, iż piękną chwilą były też podziękowania dla tych, którzy przyczynili się do tego, iż aktualnie krypta wygląda tak, jak wygląda - dla pani architekt Aliny Solik-Wenklar, która zaprojektowała wnętrze, dla malarzy, dla kamienników, dla tych, którzy wspierali dobrym słowem i modlitwą.
Niezwykłym dla mnie momentem była możliwość ucałowania na końcu Mszy ołtarza przez świeckich wiernych. Nigdy wcześniej nie miałam takiej okazji i być może nigdy już nie będę jej miała. Do tego gestu zachęcił nas biskup podczas błogosławieństwa na zakończenie Eucharystii na znak miłości do Boga Ojca. Zastanawia mnie, czy ktoś nie skorzystał z tej zachęty, bo z tego co widziałam, to dużo ludzi uczyniło ten niezwykły gest. A wiele odchodziło wręcz ze łzami w oczach.
Po Mszy, która zakończyła się grubo po 22, studenci wrócili jeszcze do gmachu siedziby "Gościa Niedzielnego", aby posprzątać salę. Nie pytajcie mnie, o której wróciłam do domu... Dobrze iż następnego dnia miałam jeszcze wolne, bo chyba bym nie wstała na 8 rano na uczelnię. Może i było nieco męcząco, ale cieszę się, iż wzięłam udział i w Wigilii i w konsekracji ołtarza. To takie wyjątkowe chwile, a zdarzają się tak rzadko w naszym życiu.