Jesienią chorujemy na potęgę
Jesień to bez dwóch zdań sezon chorobowy i szczególnie trudny czas m.in. dla rodziców małych dzieci i przedszkolaków. Póki dziecko do ok. 6 roku życia nie wykształci dobrze układu odpornościowego, potrafi chorować choćby po kilka razy w miesiącu. Każdy, kto to przechodził ze swoimi dziećmi, wie doskonale, iż to czas niekończących się zwolnień na dziecko, kombinowania z opieką nad chorym kilkulatkiem i próby wzmocnienia jego odporności na przeróżne sposoby.
Nie można też zapominać o wiecznej walce z NFZ o numerki do pediatrów, a czasami też wielokrotnych próbach prawidłowych diagnoz. Jako mama dwójki przedszkolaków, która codziennie rano sama ogarnia domową rzeczywistość (bo mąż od świtu jest w pracy), doskonale znam realia walki o wizyty lekarskie w okresie jesienno-zimowym. Jesteśmy pacjentami przychodni, w której pracuje kilku pediatrów i teoretycznie nie powinno być problemu z wizytą u lekarza z chorym dzieckiem.
Realia jednak są takie, iż zawsze jakiś pediatra prowadzi bilanse i szczepienia, inny czasami sam jest chory. Często pracuje tylko 1-2 specjalistów, którzy przyjmują dziesiątki chorych dzieci. Wielokrotnie zdarzało się, iż w nocy albo nad ranem okazywało się, iż moje dzieci nagle są chore. Wtedy w idealnym świecie sięgnęłabym po telefon i umówiła wizytę u lekarza, żeby jak najszybciej zastosować u kilkulatka odpowiednie leczenie. Niestety w naszej przychodni, tak jak w wielu innych, zapisy na wizyty są z dnia na dzień i to głównie fizycznie w rejestracji. Infolinia istnieje, ale co z tego, skoro zwykle do 9:00 sygnał ciągle jest zajęty, a później nie ma już wolnych numerków.
Trzeba stawać na głowie, żeby skorzystać ze swojego prawa
Najbardziej skutecznym rozwiązaniem byłoby pójście do przychodni i zapisanie dziecka w okienku, ale jak to zrobić, kiedy jesteś sama z dwójką chorych dzieci, które płaczą i mają gorączkę? Czasami jest możliwość pomocy rodziny: jeżeli tylko mogę, proszę o zapisanie do lekarza przez dziadków lub przyjaciółkę. jeżeli taka osoba w moim imieniu pójdzie o 7:30 (bo wtedy rozpoczynają się zapisy), czasami faktycznie udaje się zapisać dziecko do pediatry.
W takich okresach infekcyjnych, jaki ma miejsce teraz, żeby faktycznie udało się zapisać dziecko na wizytę, pod budynek przychodni trzeba przyjść już o 5:30-6:00, bo wtedy zaczyna się już tworzyć kolejka pacjentów do zapisów. To paranoja, żeby od 5:30 późną jesienią stać w kolejce, żeby uzyskać pomoc medyczną. Kiedy ja rano jestem sama z dziećmi i nie mam możliwość poproszenia kogoś o pomoc, zwykle kończy się tak, iż moje dziecko nie dostaje się do pediatry.
Wiem, iż jeżeli poszłabym z synem do przychodni i poczekała pół dnia w kolejce, pewnie jakiś lekarz by nas przyjął, ale to chyba nie chodzi o to, prawda? To jest skandal, żeby w przychodni jakiś lekarz nie mógł mieć wizyt dzieci tylko zapisanych telefonicznie. Przecież takich matek, które są same z dziećmi i nie mają codziennie pomocy osób trzecich, jest dużo więcej. One też nigdy nie mogą się do przychodni dodzwonić.
Wiem, iż nie ja jedna mam problemy z dostaniem się do pediatrów. Najgorsze jest, iż w takich sytuacjach często zostaje mi tylko wizyta prywatna u lekarza, który bierze za każdą konsultację ok. 200 zł. I przy wielu chorobach dzieci płacę te dodatkowe pieniądze, mimo iż odprowadzam składki do ZUS-u i mam prawo korzystać z bezpłatnej opieki medycznej w przychodni... Kolejny raz upewniam się w opinii, iż Polska i NFZ to twory z kartonu.