Czy problem braków kadrowych dotyczy także kardiologii interwencyjnej?
– Kardiolodzy inwazyjni to wąska grupa specjalistów. W Polsce jest 160 pracowni hemodynamiki, a około 140 z nich działa w trybie całodobowym przez siedem dni w tygodniu. Samodzielnych operatorów jest zarejestrowanych 623, a to oznacza, iż na każdą pracownię przypada czterech z nich. Każdy powinien mieć zatem średnio siedem dyżurów w miesiącu, by zabezpieczyć działanie pracowni. To bardzo dużo. jeżeli dodamy do tego fakt, iż średnia wieku wśród kardiologów interwencyjnych wynosi około 49 lat, to widać, iż w perspektywie 5–10 lat czeka nas potężny kryzys kadrowy w tej dziedzinie medycyny – ostrzega ekspert, sugerując, iż „środowisko kardiologów inwazyjnych i decydenci powinni zrobić coś, aby jak najwięcej młodych lekarzy zachęcić do pracy w zawodzie, do nauki kardiologii inwazyjnej”.
Dlaczego zatem młodzi nie chcą pracować w zawodzie i co trzeba byłoby zrobić, aby poprawić tę sytuację?
– Niechęć to wypadkowa wielu czynników – zauważa, wymieniając dwa z nich.
– Po pierwsze, jesteśmy narażeni na promieniowanie jonizujące, które z czasem może powodować problemy zdrowotne. By zminimalizować ryzyko, konieczna jest praca w ciężkich ołowianych fartuchach, co z kolei przekłada się na problemy z kręgosłupem, stawami. Do chorób zawodowych kardiologów inwazyjnych można zaliczyć także zaćmę, jaskrę, nowotwory układu nerwowego. Do tego dochodzi narażenie na stres, który jest szczególnie dotkliwy podczas dyżurów nocnych. Chcielibyśmy, by pracodawcy byli zobligowani do zapewnienia nam lepszej ochrony radiologicznej. Takie rozwiązania już są, jednak są kosztowne i bez zmian systemowych na poziomie centralnym prawdopodobnie ich się nie doczekamy – mówi ekspert, porównując kardiologów interwencyjnych z… operatorami młotów pneumatycznych.
– Ci są – zgodnie z przepisami medycyny pracy – objęci szczególną ochroną zdrowotną. Mogą mieć dodatkowe dni wolne lub być skierowani do nieco innej pracy. Czemu tak nie miałoby być w przypadku kardiologów interwencyjnych? Można byłoby też zaproponować wcześniejsze przychodzenie na emeryturę, specjalne dodatki zdrowotne, zwiększyć liczbę dni urlopowych – twierdzi.
– Po drugie, nie jesteśmy wspierani przez system ochrony zdrowia, bo nasza praca nie jest zaliczana do grupy ryzykownych, nie mamy choćby rejestru chorób zawodowych w kardiologii – to błąd. Taki rejestr powinien czym prędzej powstać, a uzyskane dzięki niemu dane mogłyby stać się podstawą do ubiegania się o konkretne prawa, m.in. do wcześniejszej emerytury dla chętnych, świadczeń z zakresu medycyny pracy czy zapewnienia cyklicznych badań, których pakiet w świetle obecnych regulacji jest zdecydowanie zbyt wąski. Zresztą nie chodzi tylko o nas, bo w podobnej sytuacji są lekarze echokardiografiści, którzy biorą udział w zabiegach strukturalnych, czy pielęgniarki i technicy medyczni – wyjaśnia Tomasz Pawłowski, dodając, iż „wiedząc o tym wszystkim, młodzi lekarze wybierają inne, bardziej intratne i mniej obciążające dziedziny medycyny, także w obrębie samej kardiologii”.
– Zachętą dla młodych mógłby być też program grantów szkoleniowych, który stwarzałby szansę na zdobywanie nowych kompetencji, specjalizowanie się w innowacyjnych zabiegach. Takie możliwości powinny zostać wpisane w program szkolenia specjalizacyjnego, a pieniądze na ten cel mogłyby być zapewnione przez Ministerstwo Zdrowia – sugeruje ekspert.
Wypowiedź eksperta w całości do obejrzenia poniżej.