Każdy może być lekarzem…

supernowosci24.pl 4 godzin temu
Anna Moraniec

Czy możliwe jest, by samorząd lekarski nie miał wpływu na to, kto w Polsce leczy pacjentów? Albo by ministerstwo zdrowia nie weryfikowało dokumentów medyków z zagranicy, którzy chcą leczyć według uproszczonych zasad? To nieprawdopodobne. A jednak…

Okazuje się iż pacjenci nieświadomie idą jak cielęta na rzeź do lekarzy, którzy nie tylko nie mówią w języku polskim, ale choćby nie muszą być lekarzami. Za mocno powiedziane? Chciałabym żeby tak było.

Ale…

Przeczy temu wystąpienie samego szefa lekarskiego samorządu, które jest jak pisze portal medycyna.pl jest pokłosiem ujawnienia przez media (!) przypadku lekarza spoza UE, który otrzymał w Polsce możliwość wykonywania zawodu lekarza na podstawie znowelizowanych w pandemii przepisów, a który (jak się okazało) przedstawił w resorcie zdrowia sfałszowane dokumenty. Ba, według dziennikarskiej (nie rządowej, a gdzieżby, prowokacji), wystawił receptę, prawnie zabronioną i podobno niedostępną w internecie, na mocno uzależniający fentanyl. W dodatku na mało znane polskim lekarzom nazwisko „Izabela Leszczyna”. Oczywiście „niejednemu psu Burek”, ale…

Ni śmiać się, ni płakać

Aż włos się na karku jeży, bowiem… „Departament Kadr Medycznych MZ nie weryfikuje w żaden sposób dokumentów przedstawianych w tzw. procedurze uproszczonej. Mówiąc wprost: dziś pracować jako lekarz może osoba, która nie ma wiedzy medycznej, ale ma sprawną drukarkę i w skrajnej sytuacji wydrukuje sobie dyplom” – stwierdził Łukasz Jankowski, przywołując fragment odpowiedzi uzyskanej od resortu zdrowia, która potwierdziła, iż MZ wydając decyzje nie weryfikuje dokumentów składanych przez osoby ubiegające się o możliwość podjęcia pracy w Polsce w zawodzie lekarza.

Samorząd lekarski przyznaje więc: straciliśmy kontrolę nad tym, kto wykonuje zawód lekarza, co zagraża bezpieczeństwu pacjentów i systemu.

Spróbuj jechać za granicę leczyć bez znajomości języka „tubylców”

Wcześniej lekarze, wykształceni poza Unią, jadąc do Polski, Niemiec czy Francji musieli przejść nostryfikację dyplomu, odbyć staż lekarski, zdać egzamin i wykazać się znajomością języka kraju, w którym chcieli leczyć. Tak w dalszym ciągu jest wszędzie. Oprócz Polski. Rząd PiS uznał bowiem, iż pandemia COVID-19 jest dobrym momentem, by te przeszkody zniwelować praktycznie do zera. A ponieważ samorząd lekarski nie zgadzał się przyznawać prawa wykonywania zawodu tak pozyskanym lekarzom, politycy poszli o krok dalej: lekarze spoza UE, którzy nie przeszli przez sito izb lekarskich, otrzymywali zezwolenia na pracę (w ograniczonym zakresie, pod nadzorem polskich specjalistów, w wyznaczonym podmiocie leczniczym i bez możliwości podejmowania pracy w innych krajach UE).

I poszły konie po betonie

Tak więc w tej chwili obowiązujące przepisy powodują, iż osoby, które nie przeszły odpowiedniej weryfikacji, mogą świadczyć pacjentom usługi zdrowotne i pracować jako lekarze, chociażby w receptomatach. I chętnie z tego korzystają. Tam bowiem nie potrzeba znajomości ani języka, ani niczego innego. Pacjent w ankiecie pisze jakiego leku i w jakiej ilości potrzebuje, a „lekarz” klikając wysyła potrzebny mu kod recepty. I tak i wilk jest syty i owca cała. A budżet państwa coraz bardziej dziurawy, bo w receptomatach zwykle nie zamawia się leków, pierwszej potrzeby. Ale drogich i często wysoko refundowanych medykamentów. choćby o ograniczonej dostępności, które powinny być ściśle limitowane.

W tej chwili w Polsce pracuje w zawodzie lekarza około dwustu osób (tylko, czy aż!), które nie podlegają izbom lekarskim. To oczywiście ułamek, ułamka wszystkich. Czy kiedykolwiek jednak ktoś odpowie za ich dopuszczenie do działania często na granicy prawa? Pewnie nikt, tak jak nikt nie odpowiada za działania setek pseudo-lekarzy, magów leczących raka wlewami z witamin czy wody utlenionej, niby mówiących po polsku, ale nie po ludzku. Po prostu językiem biznesu.

Idź do oryginalnego materiału