
To upiekłam. Chleb z dynią.
kilo mąki pszennej do pieczenia chleba (tak było napisane na paczce :), drożdże w proszku na kilo mąki, 30 deko pire z dyni (upieczona i zgnieciona widelcem), dwie łyżeczki soli, dwie łyżki oleju, dwie i pół szklanki letniej wody. Zmieszać.


Wstawić do wyrośnięcia (u mnie w airfryerze, funkcja proof)



Przełożyć do foremek

i jeszcze niech urosną

a potem do pieca - 45 minut 200 stopni, po czym wyjąć

i jeeeść.

Smak jest pierwszorzędnego świeżego chleba, zapach już od pierwszych etapów produkcji nieopisany. Jak w młynie i w piekarni naraz.
Jak przejdę na emeryturę, będę częściej piekła domowy chleb.
Tymczasem mama na skutek szczepienia na grypę zachorowała na grypę - chyba nie tyle poważną, co dotkliwą, ze wszystkimi możliwymi grypowymi objawami. Mam nadzieję, iż jutro będzie lepiej i do końca sezonu z grypą już będzie spokój. Ja kwękam, ale jako tako się trzymam. Mam nadzieję, iż nie zachoruję przy okazji. W każdym razie dzień - mimo nauczycielskiego długiego łikendu - miałam zapełniony szczelnie (i w pracy też dziś byłam, potrzebowali jakiegoś podpisu w trybie na już). A lista spraw niezałatwionych jakoś skrócić się sama nie chce.