Inżynier od zadań niekonwencjonalnych

liderzyinnowacyjnosci.com 1 miesiąc temu

Dyplom ukończenia Politechniki Warszawskiej z wynikiem celującym nie gwarantuje zatrudnienia w wymarzonym zawodzie, ale otwiera drogę do kariery. Chociaż mgr inż. Tomasz Momot, absolwent Wydziału Mechatroniki, nie został twórcą urządzeń elektronicznych dla lotnictwa, tak jak pierwotnie planował, to projektowane przez niego rozwiązania w wielu dziedzinach techniki należą bez wątpienia, do przełomowych. Innowacyjne projekty konstruuje dla renomowanych firm na światowym rynku. Od ponad 25 lat mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych.

Dla absolwenta Politechniki Warszawskiej z wynikiem celującym, wyjazd do pracy w Stanach Zjednoczonych był przypadkowy czy zamierzony?

Na czwartym roku studiów wyjechałem na praktykę do Stanów Zjednoczonych. Pomogła mi w tym pani prof. Małgorzata Kujawińska, która była wówczas kierownikiem Zakładu Inżynierii Fotonicznej w Instytucie Mikromechaniki i Fotoniki, a także prodziekanem ds. nauki Wydziału Mechatroniki PW. Miała bardzo dobre kontakty ze środowiskiem badawczym i naukowym w Ameryce i zgodziła się iż praktyka w firmie elektronicznej w pobliżu Nowego Jorku, będzie dla mnie wspaniałym doświadczeniem przed rozpoczęciem pracy zawodowej. To była niewielka firma, której szef zgodził się mnie przyjąć na praktykę, bo duże korporacje nie chcą tego robić. Szkoda im czasu i energii, żeby zajmować się studentami. Rekomendacje pomogły i mnie się powiodło, ale firma też na tym zyskała. gwałtownie rozwiązałem kilka problemów technicznych, które były dla nich kluczowe. Doceniono moją wiedzę i już po tygodniu praktyki otrzymałem propozycję stałej pracy. Nie mogłem jednak zostać w Stanach Zjednoczonych, bo do ukończenia studiów pozostał mi jeszcze rok nauki na Wydziale Mechatroniki. Wróciłem do Polski i zacząłem pracować zdalnie, wyprzedzając niejako o 20 lat, to co od czasu pandemii covid-19 stało się standardem.

Na czym ta zdalna praca polegała?

Wymieniliśmy się głównie mailami, bo to był 1999 rok. Rozwiązywałem zdalnie różne problemy techniczne, związane z działalnością tej firmy. Wysyłałem mailem rysunki i projekty. Musieliśmy sobie z tym jakoś radzić zanim komunikacja online stała się faktem. Dobra atmosfera zachęcała mnie coraz bardziej do twórczej i koncepcyjnej działalności. Dla inżyniera to ma zresztą podstawowe znaczenie. Zajmuję się tym stale od czasu ukończenia studiów, projektując rozwiązania unikatowe o bardzo wysokich wymaganiach technicznych. Kiedyś marzyłem o pracy w Instytucie Lotnictwa, żeby projektować awionikę i urządzenia elektroniczne dla lotnictwa, ale przekonałem się, iż taka twórczość w Polsce trafia zwykle do szuflady i zrezygnowałem z tych ambitnych planów. Mechatronika przygotowuje do projektowania systemów i urządzeń, które mają zastosowanie do sterowania procesami technicznymi i technologicznymi w różnych gałęziach gospodarki od przemysłu po medycynę dlatego mogłem dokonać wyboru. Jest to interdyscyplinarna dziedzina, która łączy w sobie zagadnienia mechaniki, optyki, elektroniki, automatyki, a także informatyki. Ta wiedza daje mi bardzo szerokie pole do działania, dlatego zajmuję się różnymi projektami za granicą.

Które z nich były dla pana najbardziej satysfakcjonujące?

Było ich wiele i nie sposób wszystkich wymienić, ale niektóre mają dla mnie szczególne znaczenie. Pierwszym projektem nad którym pracowałem w Stanach Zjednoczonych wraz z czterema innymi inżynierami było urządzenie do prześwietlania zębów białym światłem. Ta technologia była już wcześniej znana, ale dopiero my opracowaliśmy prototyp, zrobiliśmy gotowy produkt stomatologiczny chroniony patentami i rozpoczęliśmy produkcję. Dentyści chętnie z tego urządzenia korzystali. Badanie zębów odbywało się na zasadzie podobnej do diagnostyki rentgenowskiej, ale wykonywane było nie promieniami Rentgena, tylko bezpiecznym białym światłem. W urządzaniu wkładanym do jamy ustnej była kamera, która dostawała światło z drugiej strony zęba i widziała go w prześwietleniu. Ten obraz był od razu na żywo wyświetlany na monitorze. Prześwietlenie nie sięgało do korzenia, tylko do górnych zębów i wskazywało na dziury i wszystkie inne ubytki. Taką diagnostykę łatwo było stosować u dzieci. Miała też walor edukacyjny, bo zachęcała je do mycia zębów, żeby nie było w nich ubytków, jakie widziały na ekranie. Opracowaną przez nas technologię sprzedaliśmy niemieckiej firmie, żeby zająć się kolejnym projektem, tym razem urządzeniem do wykrywania raka skóry.

Jak wygląda ochrona prawa własności w Stanach Zjednoczonych o ile pięciu inżynierów pracuje nad jednym projektem?

Właścicielem patentu staje się firma w której pracujemy. Tendencja w mojej firmie była jednak taka, żeby nie patentować najbardziej zaawansowanych technologii. Bardzo się w tym względzie polityki poszczególnych firm. Jednak często nie patentuje się przełomowych rozwiązań, aby konkurencja nie mogła ich poznać i co gorsza wykorzystać. Nie ma prawnych możliwości, aby inżynier dostawał gratyfikację finansową z tego tytułu opracowania patentu. Połowa patentów z 2003 r. w projekcie urządzenia do prześwietlania zębów białym światłem, jak również do wykrywania raka skóry, była przyznana za moje rozwiązania. W sumie było ich chyba 7 i dotyczyły m.in. oświetlania diodami, pozycjonowania i ustawienia źródła światła względem ułożenia zębów, a w projekcie urządzenia do wykrywania raka skóry niezwykle precyzyjnych obiektywów optycznych. Opracowałem nowatorskie rozwiązanie w taki sposób, żeby nie było żadnych zniekształceń i spełniało bardzo wysokie wymagania optyczne. Parę osób nad tym projektem pracowało w amerykańskiej firmie i zaczęliśmy już produkować te obiektywy, które były w 2008 r. sprawdzane w badaniach klinicznych. Jednak w pewnym momencie szef firmy, podjął decyzję o przeniesie produkcji do Gery w Niemczech niedaleko Jeny, gdzie ma siedzibę koncern Zeiss. Obiektyw produkowany byłby wtedy przez Zeiss’a i moglibyśmy na naszym urządzeniu napisać „optics by Zeiss”. Urządzenia lepiej by się wtedy sprzedawały, chociaż jakość optyczna byłą podobna do naszych obiektywów.

Ten plan się powiódł?

Niestety nie. To było fiasko. Obiektywy światowego producenta spełniły oczekiwania, ale były trzykrotnie droższe od naszych. Projekt upadł, bo zbyt duży nacisk kładziono na precyzję i dokładność urządzenia. To wywindowało koszty produkcji, podczas gdy tak naprawdę, najważniejsze było oprogramowanie w tym urządzeniu, które analizowało zarejestrowane obrazy na skórze pacjenta. To algorytmy wskazywały czy wykryto lub wykluczono raka skóry, ale szefowie firmy, nigdy ich dogłębnie nie zweryfikowali. Kierownictwo podchodziło do tego projektu zbyt formalnie i mało elastycznie, a to nie była droga do sukcesu. Teraz to samo można już robić na telefonach, a takie algorytmy do analizy i rozpoznawania obrazu są dużo bardziej zaawansowane. Należało się właśnie na tym skupić, a nie na robieniu super idealnej optyki, bo to nie miało sensu. Chodzi o to, żeby takie urządzenie wykorzystać w praktyce, a dążenie do wyidealizowanej precyzji jedynie podnosi koszty i kilka zmienia. Software jest praktycznie za darmo. Wystarczy parę kliknięć w komputerze, żeby coś nowego wgrać do pamięci, dlatego sukces w biznesie odnoszą ci, którzy się właśnie na tym koncentrują. Zgłaszałem te uwagi naszemu kierownictwu, ale bez skutku.

Ta porażka miała jakiś wpływ na pańską działalność w Stanach Zjednoczonych?

Żal mi było tego projektu, ale wtedy przeniosłem się do nowej firmy, tym razem konsultacyjnej na północ od Bostonu i przez cały czas pracowałem koncepcyjnie nad nowymi rozwiązaniami w branży medycznej. Im zlecenie było trudniejsze, tym większą miałem satysfakcję z twórczej pracy. Dla mnie nie ma znaczenia, czy firma wprowadzi na rynek urządzenie nad którym pracuję. Najważniejsze jest rozwiązywanie skomplikowanych problemów technicznych, z którymi muszę sobie poradzić jako inżynier. To mnie inspiruje. Tak było m.in. z opracowaniem układu sterowania sztucznym sercem, które stworzyła amerykańska spółka medyczna SynCardia. Chodziło o opracowanie takiego mechanizmu w formie plecaczka, który byłby bardzo poręczny dla użytkownika i wszędzie bezpiecznie oraz bezawaryjnie działał. Musiałem w tym projekcie zaprojektować pompę pneumatyczną do tego sztucznego serca oraz sposób jej działania i monitorowania. Wykorzystałem do tego wiedzę z mechaniki, automatyki oraz programowania. Zrobiłem tam parę ciekawych rozwiązań, ale jedną z najbardziej zadziwiających była uszczelka. Wydawać by się mogło, iż z punktu widzenia inżyniera to jest taka banalna rzecz, która nie ma nic wspólnego z zaawansowaną technologią. We wszystkich urządzeniach i samochodach używane są przecież uszczelki. Okazało się jednak, iż w tej sztucznej pompie serca, od której zależy ludzkie życie, to był niezwykle poważny problem. Zwykłe uszczelki w takim urządzeniu nie działają. Nigdzie na świecie nie mogliśmy zdobyć odpowiedniej, bo nikt takich nie robi. Musiałem ją sam wymyśleć i zaprojektować, żeby działała bez żadnego smarowania, w całkowicie suchych warunkach i mogła wykonać co najmniej 80 milionów cykli. To jest porównywalne do silnika samochodowego, gdzie mamy olej, a tu wszystko musi się odbywać na sucho i działać bezbłędnie. To był naprawdę nie lada wyczyn.

Jak udało się panu tego dokonać?

Niestety, nie mogę tego zdradzić, bo jest to objęte tajemnicą projektu. Mogę tylko potwierdzić, iż to wymyśliłem. Uszczelka spełnia doskonale swoją funkcję. Została w urządzeniu dokładnie przetestowana. Wykonała ponad 100 milionów cykli i praktycznie się nie zużyła. Firma dla której to zrobiłem uznała mnie za eksperta na rynku unikatowych uszczelek i tak mnie rekomendowała.

Ile jeszcze takich sukcesów ma pan w swoim portfolio?

Jest ich sporo. Zaprojektowałem m.in. urządzenie do sortowania tubek do badań dla firmy, która nie wierzyła, iż jest to w ogóle wykonalne. Byli zachwyceni moim pomysłem. W innym przedsięwzięciu zrobiłem kamerę do obserwacji siatkówki oka. Obejmowała pole widzenia do ponad 70 stopni, czyli dwukrotnie większe od standardowego, które w kamerach wynosiło wtedy 35 stopni. Przebiły znacząco parametry urządzeń tego typu dostępnych wówczas na rynku. zwykle każdy projekt jest dla mnie wyzwaniem i staram się wykonać go jak najlepiej, zgodnie ze sztuką inżynierską.

Czym w tej chwili się pan zajmuje?

Od roku jestem związany z branżą półprzewodnikową. Pracuję w renomowanej amerykańskiej korporacji KLA, która jest globalnym liderem technologicznym w tej dziedzinie. Firma dostarcza systemy kontroli procesów i zarządzania wydajnością dla przemysłu półprzewodnikowego i innych pokrewnych branż nanoelektronicznych. Jej produkty i usługi są przeznaczone dla prawie wszystkich faz produkcji płytek, siatek, procesorów, układów scalonych od badań i rozwoju po końcową produkcję seryjną. To wszystko musi być drobiazgowo pomierzone i sprawdzone, czy nie ma w nich jakichś usterek ani najmniejszych choćby defektów. Warstwa po warstwie w każdym półprzewodniku. Analizują to komputery o bardzo dużej mocy, wspierane również sztuczną inteligencją, ale to wymaga od załogi również dużego zaangażowania w ten proces. Świat przechodzi rewolucyjne przeobrażenia w dziedzinie elektroniki i technologii cyfrowych. Inżynierowie muszą za tym wszystkim nadążać i ciągle uczyć się czegoś nowego. To mnie w tej działalności fascynuje, bo dzięki temu mogę rozwiązywać różne problemy techniczne w obszarach, z którymi nigdy wcześniej się nie zetknąłem na studiach, ani też w późniejszej pracy zawodowej.

Rozmawiała Jolanta Czudak

Wywiad ukazał się w sierpniowym wydaniu Przeglądu Technicznego

Idź do oryginalnego materiału