Piszę to jako psychoterapeuta, psycholog i rodzic.
To, co widzimy na takich platformach jak ta ze screena, nie jest tylko niewinną zabawą w „wykonaj zadanie, dostaniesz kasę”. To kolejny etap tego samego procesu, który już znamy z OnlyFans i z części social mediów. Procesu powolnej sprzedaży wszystkiego, co kiedyś było po prostu ludzkie: wstydu, granic, relacji, ciała, prywatności, a choćby głupoty. jeżeli coś można wystawić na widok i zamienić w uwagę albo pieniądze, to prędzej czy później ktoś to zrobi i ubierze w ładny interfejs.
OnlyFans był tu momentem przełomowym. Nie dlatego, iż nagle wymyślono erotykę w internecie. Dlatego, iż społecznie przestawiono wajchę. Przesłanie było proste: możesz spieniężyć swoją intymność, a jeżeli robisz to „na swoich zasadach”, to jest to empowerment. Tylko iż psychicznie to nie jest takie proste. Kiedy intymność staje się produktem, to przestaje być bezpieczną przestrzenią regulacji emocji i bliskości. Staje się sceną. A na scenie człowiek zachowuje się inaczej. Z czasem przestaje też czuć, iż ma prawo do niewidoczności.
Teraz widzimy kolejną odsłonę. Już nie tylko ciało i seksualność, ale też zdolność do ośmieszenia się, do ryzykownych zachowań, do przekraczania norm staje się towarem. Zrób coś, co możni cyfrowego świata uznają za „warto obejrzenia”. Zrób coś, co ich rozbawi albo wstrząśnie. Zrób to za nagrodę. Zrób to szybko, bo inni też chcą zarobić. To jest model tresury. Krótkie cykle dopaminowe, zmienne wzmocnienia, uzależnienie od reakcji. Dokładnie to, co w terapii nazywamy wciąganiem w zachowania nałogowe.
Jest jeszcze coś, o czym rzadziej mówimy. My, dorośli, często reagujemy dopiero wtedy, kiedy zagrożenie ma wyraźną, fizyczną formę. Skandal z alkotubkami był „namacalny”, wulgarny, łatwy do potępienia. Były zdjęcia, była alkoholizacja nastolatków, dało się to oburzeniem zatrzymać. Internetowe platformy nie bolą tak natychmiast. Nikt nie wrzuca screenów ze spadkiem poczucia własnej wartości. Nikt nie pokazuje na live’ie tego, jak po paru miesiącach wystawiania się do oceny rośnie lęk społeczny, a w głowie pojawia się przekonanie: jestem tyle wart, ile kliknięć wczoraj zrobiłem. To jest ciche, rozłożone w czasie, łatwe do zignorowania.
Jako terapeuta widzę konsekwencje.
Młodzi dorośli i nastolatki coraz częściej opisują siebie tak, jakby byli marką. Nie człowiekiem. Mówią o zasięgu, o potencjale, o kontencie. Mniej o wstydzie, o żalu, o tym, iż coś było za gwałtownie albo za mocno. Bo system cyfrowy uczy, iż emocje są użyteczne tylko wtedy, kiedy da się je sprzedać albo pokazać. choćby trauma staje się contentem. To jest bardzo niebezpieczne od strony regulacji emocji. Emocja ma być przeżyta, nazwana, objęta relacją. A nie wystawiona do oceniania.
OnlyFans często jest przedstawiany jako wolność finansowa. W części przypadków tak jest. Ale w wielu to jest uzależnienie ekonomiczne od algorytmu i od cudzej ekscytacji. To również wchodzenie w relacje quasi-intymne z nieznajomymi, którzy płacą za dostęp. To inny typ zależności. Człowiek uczy się, iż jego wartość rośnie, kiedy się rozbiera, mówi prywatne rzeczy, przekracza swoje granice. A kiedy z jakiegoś powodu nie chce się wystawić, zarobki spadają. To jest miękka forma przymusu. Psychicznie nie różni się to bardzo od pracy, w której szef mówi: „jak tego nie zrobisz, to nie zarobisz”, tylko na OnlyFans szefem jest zbiorowa publiczność.
Platformy typu „wykonaj zadanie za pieniądze” idą jeszcze dalej. One wprost uczą: rób coś głupszego niż inni, straszniejszego niż inni, bardziej krępującego niż inni. jeżeli masz odporność psychiczną, dobrą rodzinę, silną tożsamość, przejdziesz przez to bez większych szkód. Ale jeżeli masz 15–19 lat, dopiero budujesz poczucie wartości, a twój mózg jest wciąż bardzo wrażliwy na nagrodę społeczną, to jest to prosta droga do uzależniającego wzorca. Im mocniejsze wrażenie, tym większa szansa na nagrodę. Dokładnie tak działają mechanizmy ryzyka u młodzieży. I dokładnie dlatego ktoś za pięć lat trafi do gabinetu z pytaniem: „dlaczego ja ciągle muszę robić coś skrajnego, żeby czuć, iż żyję”.
To, co mnie niepokoi najbardziej, to społeczna obojętność. Kiedy cyfryzacja wchodzi do banku albo przychodni, interesujemy się RODO i bezpieczeństwem. Kiedy cyfryzacja wchodzi w sferę emocji, wstydu, seksualności i relacji, machamy ręką, bo „taka jest młodzież” i „świat idzie do przodu”. A to właśnie tutaj powinno być najwięcej rozmów. Bo tutaj stawką jest psychika, zdolność do budowania prawdziwej bliskości, umiejętność bycia niewidocznym, kiedy tego potrzebuję.
Nie jestem przeciwny technologii. Jestem przeciwny bezrefleksyjnej monetyzacji człowieka. jeżeli każdą aktywność da się przepuścić przez aplikację, zrobić z niej zadanie, challenge albo subskrypcję, to za chwilę nie będzie już przestrzeni, która byłaby tylko moja, prywatna, nietowarowa. A człowiek potrzebuje takich przestrzeni do zdrowia psychicznego. Potrzebuje czegoś, czego nie musi wystawiać, nagrywać i opisywać.
Dlatego warto o tym mówić zanim znowu coś nas „ukłuje w oczy” i wtedy wszyscy się obudzimy. Internetowe zagrożenia są mniej spektakularne, ale bardziej trwałe. Nie zrobią jednego wielkiego skandalu. Zrobią tysiąc małych przesunięć granic. I któregoś dnia obudzimy się w świecie, w którym nastolatka uważa, iż normalne jest sprzedawanie swojej intymności, a chłopak jest przekonany, iż jak nie zrobi z siebie mema albo nie ośmieszy kogoś dla lajków, to nie istnieje.
Jako rodzic i terapeuta mówię jasno. To jest moment na rozmowy z dziećmi o wartości ciała, o znaczeniu wstydu, o tym iż nie wszystko trzeba pokazać, o tym jak działają platformy i algorytmy. I na jedno zdanie, które warto im powtarzać: jeżeli internet płaci ci za przekraczanie siebie, to najpewniej nie jest to dla ciebie dobre.










