Nie chciałam pisać kolejnej recenzji książki czy cytatu. Cudze słowa zawsze są cudze, choćby jeżeli trochę własne, prawda? Zatem będzie ciut bardziej osobiście. Bo sporo dziś o terapii wokoło, o tym „czym jest”, „jak działa”, o psychoedukacji, ale to wciąż rozmyta materia, zbyt ogólna. A mi brak historii osobistych, prawdziwych, ludzkich zwyczajnie. Przeżyć i doświadczeń, na które wrażliwa nasercowa kontrolka zareaguje – „eej, też tak mam, czuję to!”. Niedosyt szczegółów we mnie, stąd pomysł na tekst przed Tobą. Niech Cię odważa, dopełnia i karmi refleksją.
Dlatego świadomie nie zacznę od „wszyscy”, zacznę od <ja>. Tak wybieram, choć to nasze pierwsze spotkanie, a może niezupełnie pierwsze? Ocenisz sam/a. Zatem ja-psychoterapeutka… czasem boję się. I równolegle – ja-pacjentka też się boję. I choć są to różne lęki, to krzyżują się w punkcie ja-człowiek, a ten człowiek we mnie (a być może i w Tobie?) nie zawsze sobie radzi. Boi się choćby tego, iż coś ważnego go ominie, iż przegapi, i będzie żałował. Albo iż znów pozwoli zaprowadzić się w miejsca, które zranią najokrutniej, i iż nie obroni się w porę, choć już dawno obiecał sobie, iż obroni. Boi się też, iż pewnego wieczoru wyda się, iż wszystko, czego się nauczył, ba!, czego dowiedział się o sobie na terapii, było iluzją. Że zaufał, uwierzył, i znów dał się nabrać, a życie mu to brutalnie udowodni. Brrr.. człowiek we mnie wzdrygnął się. On każdego ranka tak bardzo chce urosnąć, a zamiast tego niekiedy maleje. Gubi się. I nie ma komu o tym powiedzieć, bo przecież inni sobie radzą. A ponieważ człowiek wie, iż dążenie dokądś nadaje życiu sens, dąży i dąży, ledwo nadąży, ledwo za sobą nawet. I tak właśnie ja-terapeutka bunkruję się ze swoim lękiem przed byciem gorszą czy niekompetentną, a ja-pacjentka boję się razem z nią. I tylko ja-człowiek uśmiecham się ciepło pod nosem, bo w głębi duszy przeczuwam, iż każdy się czegoś boi i choć wielu z nas chciałoby w pełni wyśpiewać, co czuje, to zgodnie milczymy. Samotnie ale godnie. Tymczasem cisza potrafi kaleczyć mocniej niż słowa, być dotkliwą karą. I co? Znów odruchowo chciałam napisać, iż wszyscy wiemy, jak to jest. Zatem świadomie wycofuję „wszystkich”, żeby napisać odważnie i uczciwie – ja wiem, jak to jest. I nie chcę się już bunkrować, bać się czy wstydzić tego, co mi zrobiono, za kogoś. To jakieś chore odwrócenie porządków. Żyjemy w społeczeństwie, w którym większym wstydem jest powiedzieć „boję się” niż „nienawidzę”, i chyba już czas na aktualizację wspólnego słownika. Niech ten tekst będzie pierwszą, choć nie nieśmiałą próbą, zmiany tej narracji.
Bo szczegóły mają moc, a moc jest… szczególna. To właśnie niuanse i fenomen mojego czy Twojego doświadczenia pomagają odnaleźć podobieństwo, a wraz z nim swoją przynależność. Pozwalają jednocześnie określić, gdzie kończę się ja, a zaczynasz Ty. Pomagają się (wy)różnić. Ogół też, oczywiście, bywa potrzebny, skraca, upraszcza, ułatwia. W bezimiennym ogóle łatwiej też się schować, przy czym granica między ukryciem a izolacją bywa drażniąco cienka. Dla mnie istnieje ogromna różnica między ogólnym „każdy się boi” a namacalnym, osobistym, intymnym wręcz „tak bardzo się boję”. Czy czujesz tę różnicę? Co ciekawe, kiedyś postrzegałam osoby mówiące otwarcie o swoim lęku jako słabe, bezbronne i w duchu współczułam im. Dzisiaj podziwiam i chcę być jedną z nich, ale do tego potrzebowałam najpierw uznać ten wielopiętrowy lęk w sobie, przestać się go wstydzić, a wreszcie uznać za część mnie, zamiast wbrew mnie. Mówi o tym wprost paradoksalna teoria zmiany Arnolda Beissera, która odmieniła moje myślenie na gestaltowych studiach – „zmiana zachodzi wtedy, gdy ktoś staje się tym, kim jest, a nie gdy usiłuje stać się tym, kim nie jest”. Co więcej, kiedy ja pozwalam sobie na bycie sobą, inni to czują i tacy też się stają, świadomie lub nie. Autentyczność jest jak woda, im większy kamyk prawdy, tym szersze kręgi na powierzchni. Taaak, dzielenie się swoim trudnym doświadczeniem nosi ładunek dodatni. Zbliża i oswaja, a przede wszystkim odejmuje bólu. Skala emocji zmienia się, gdy nazywasz ją po imieniu. Ja-terapeutka i ja-pacjentka doświadczamy tego na co dzień w gabinecie, i są to momenty poruszające do głębi, nie tylko na powierzchni. Ale po co w ogóle ujawniać swój lęk czy ból, skoro da się z nimi jakoś żyć? – spytasz być może. To bardzo ważne, żeby nie mylić pojęć: Ja jestem ja, Ty jesteś Ty, i jednocześnie wszyscy mamy gadzi mózg, nosimy w sobie gówniane, nieprzetrawione prawdy z dzieciństwa i trujemy się nimi od środka. Jesteśmy niepowtarzalni, a jednak podobni, choć niechętnie to przyznajemy, w dodatku połączeni na wielu poziomach.
Czy przez cały czas czujesz, iż jesteśmy sobie równie obcy, jak na początku lektury, drogi Człowieku? Całkiem inni? Całkiem bezimienni? A może łączą nas choćby te trzy centymetry człowieczeństwa, wspólnoty doświadczeń? Albo milimetr… O takim połączeniu właśnie piszę, w końcu każdy ogół składa się ze szczegółów, które wzajemnie na siebie oddziałują w czasie rzeczywistym.
No i kto by pomyślał, iż mój wczorajszy lęk stanie się dziś tym tekstem, a jutro być może Twoją odwagą? O ile oczywiście nie pozwolisz jej utonąć w ciszy… I jeszcze jedno – lęk zmienia swój kształt wtedy, gdy nazywasz go po imieniu, najlepiej swoim własnym.
Monika Tarczyńska i solenizant Lęk
O Monice: Jestem certyfikowaną psychoterapeutką Gestalt po 4-letnim szkoleniu (Instytut Gestalt w Krakowie, Szkoła Psychoterapii Gestalt w Warszawie), a ciut mniej formalnie – jestem humanistką, po prostu. Sięgam do różnych nurtów, sprawdzam, co działa, i jeżeli działa, wplatam w swoją pracę (terapia ACT, terapia traumy, neurobiologia, psychiatria humanistyczna, teoria poliwagalna). Od wielu lat badam wpływ słów i szeroko pojętej narracji na postrzeganie i przeżywanie rzeczywistości, stąd też moja ścieżka kształcenia: Kolegium Lektorów jęz. francuskiego UW, Instytut Lingwistyki Stosowanej UW, Filozofia UO UW. Aktualnie szkolę się na Akademii Różnorodności w obszarach ADHD i ASD. Prowadzę praktykę prywatną w Warszawie oraz on-line. Urzeka mnie prostota, autentyczność i odwaga, nie tracę ich z oczu.