Wywiad z profesorem Janem Żeromskim – wybitnym specjalistą w dziedzinie immunologii klinicznej, wieloletnim Kierownikiem Katedry Immunologii Klinicznej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
Panie Profesorze, co skłoniło Pana do podjęcia pracy naukowej w dziedzinie immunologii?
Wpłynęło na to kilka czynników. Szczególnie ważnym była postać profesora Groniowskiego – ówczesnego Kierownika Zakładu Anatomii Patologicznej w Poznaniu, który widział patomorfologię szeroko. Uważał, iż samo wykonywanie sekcji czy badań histologicznych nie da nigdy odpowiedzi na pytanie o patogenezę chorób. Był rzecznikiem i promotorem różnych kierunków nauki i różnych obszarów zainteresowań – histochemii, hodowli tkanek, a także immunologii.
Bardzo ważne było również wysłanie mnie – bardzo wcześnie, bo zaledwie rok po studiach – do Warszawy, do wiodącego Zakładu Patomorfologii, w którym powstała Pracownia Immunologii pod kierownictwem profesorów Nowosławskiego i Brzoski. Byli to dwaj koryfeusze polskiej immunologii w tym czasie. Spędziłem tam ponad miesiąc i chyba wtedy ostatecznie zaraziłem się tą dziedziną.
W jaki sposób trafił Pan w latach 60. na zagraniczny staż do Wielkiej Brytanii?
Trafiłem na ten staż po nieudanym wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Miałem przyznane stypendium przez Ministerstwo Zdrowia, ale do wyjazdu nie doszło. Miałem wtedy 20 parę lat i bardzo to przeżywałem. Napisałem do ministerstwa zażalenie i poprosiłem o spotkanie z ministrem. Zostałem przyjęty. Minister, który rozmawiał ze mną bardzo krótko, oświadczył, iż rozumie moją frustrację i zaproponował mi stypendium British Council w Wielkiej Brytanii.
W październiku 1964 roku znalazłem się w Szkocji. Wybór zakładu był dosyć przypadkowy. Znany angielski immunolog, profesor R.G. White, przeniósł się wtedy z Londynu do Glasgow i szukał osób do swojego zespołu – prawdopodobnie dlatego tam mnie skierowano. Był to Zakład Bakteriologii Uniwersytetu.
Mój wyjazd miał miejsce w okresie, kiedy Polska była kompletnie nieznanym krajem dla Anglików, a zwłaszcza dla Szkotów. Nie zapomnę pytania jednej ze szkockich dziewczyn, czy w Polsce mówi się po rosyjsku… Mimo to zostałem przyjęty bardzo życzliwie. Miałem możność poznania nie tylko bakteriologów, ale też immunologów. Kilka z tych osób było znanych w tym czasie jako wybitni immunolodzy europejscy.
Jak Pan wspomina ten okres?
Bardzo dobrze. Byłem wtedy jeszcze bardzo młody i był to mój pierwszy wyjazd za granicę. Miałem kontakty nie tylko z kolegami z uczelni, ale również z miejscowymi Polakami, bo w Glasgow była dosyć liczna Polonia. Zapraszano mnie m.in. na tzw. five o’clocki i często byłem gościem w różnych domach, co było dla mnie bardzo cenne w tym czasie i wprowadzało mnie w świat.
Nie spotkała mnie nigdy żadna przykrość, a przecież mogło tak być. Na przykład mój znajomy chirurg z Wrocławia podczas pobytu na stypendium zagranicznym nie był dopuszczany do stołu operacyjnego, co skończyło się dla niego załamaniem psychicznym i wcześniejszym powrotem do kraju. Ja natomiast byłem pełnoprawnym członkiem zespołu i mogłem brać aktywny udział w badaniach.
Podczas tego stażu za granicą wraz z zespołem, z którym Pan pracował, dokonał Pan identyfikacji nowych autoprzeciwciał. Czy może Pan Profesor opowiedzieć, jak doszło do tego odkrycia?
Doszło do tego dzięki współpracy z profesorem Peterem Wilkinsonem, wtedy jeszcze doktorem. Był on bliskim współpracownikiem profesora White’a i razem z nim przeniósł się do Glasgow z Londynu. Był typowym immunologiem, ale raczej serologicznym. Jego metody badawcze to była elektroforeza, immunoelektroforeza, badanie wiązania dopełniacza. Dzięki kontaktom z neurologami ze szpitala w Londynie pozyskał surowice chorych na raka, głównie raka płuca. Wykonał na nich test wiązania dopełniacza, używając jako antygenu solnego ekstraktu mózgu, i zauważył, iż w ramach tego testu dochodzi do wiązania przeciwciał, które sprawiały wrażenie, iż wiążą się z jakimś antygenem z tego ekstraktu.
Dyskutowaliśmy o tym i podsunąłem mu pomysł, by spróbować zrobić to na tkance. Moglibyśmy wtedy zbadać, jakie to jest przeciwciało, w jaki sposób się wiąże, bo przecież w badaniu serologicznym niemożliwe jest wykrycie konkretnego antygenu. Wilkinson zauważył, iż ekstrakt nie musi być z mózgu ludzkiego, bo również ekstrakty z mózgu królika i świnki morskiej wykazują to wiązanie. W związku z tym postanowiliśmy użyć skrawków tkankowych tych zwierząt – początkowo królika, a później świnki morskiej.
Porównaliśmy surowice pozyskane od chorych na raka i surowice całkowicie niezwiązane z nowotworami – jako grupę kontrolną.
Wtedy okazało się, iż 4 czy 5 surowic pochodzących z materiału nowotworowego, głównie z raka płuca, wykazywało reakcję immunofluorescencyjną na nieutrwalonych skrawkach mózgu świnki morskiej. Wzbudziło to nasze zainteresowanie. Zaczęliśmy to badać dokładniej i okazało się, iż obraz nie miał charakteru rozlanego, przypominał grudki, które gromadziły się wokół jądra – tylko w neuronach, nie dotyczyło to komórek gleju. |
Postanowiliśmy sprawdzić to na mózgu królika – obraz był podobny. Następnie przystąpiliśmy do badań na materiale sekcyjnym mózgu ludzkiego, ale to było trudniejsze – było o wiele więcej nieswoistego świecenia, materiał jednak nie był świeży, ale reakcja była także dodatnia. Badaliśmy również surowice pacjentów z innymi neuropatiami niż czuciowa neuropatia w przebiegu nowotworu. Okazało się, iż reakcję tę wykazują tylko surowice pacjentów nowotworowych z neuropatią czuciową, która manifestuje się utratą czucia, zmianami w komórkach nerwowych grzbietowych zwojów międzykręgowych kręgosłupa. Chcieliśmy sprawdzić, czy to nie jest artefakt. Przeprowadzaliśmy dodatkowe eksperymenty – robiliśmy ekstrakty, które znosiły tę reakcję, a także absorpcyjne badanie z tzw. proszkiem tkankowym – to były ekstrakty wątroby i nerek. W tym czasie w celu kontroli, czy to jest nieswoiste świecenie, dosyć często przeciwciała poddawano absorpcji z takimi ekstraktami tkankowymi. Ponieważ tylko ekstrakty mózgowe znosiły obserwowaną fluorescencję, świadczyło to, iż jest to jednak związane z jakimś antygenem mózgowym.
Wtedy zapadła decyzja, iż trzeba uzyskane przez nas wyniki gdzieś pokazać. Zgłosiliśmy się na odbywający się w Londynie zjazd Brytyjskiego Towarzystwa Immunologicznego. Wystąpienie plenarne doktora Wilkinsona zostało bardzo dobrze przyjęte. Wkrótce potem wyniki naszych badań zostały opublikowane na łamach czasopisma „Brain”. Muszę przyznać, iż przed wyjazdem do Glasgow w ogóle o nim nie słyszałem, a okazało się, iż ma ono bardzo wysoką rangę (wtedy nie było jeszcze impact factor) – wszyscy mi gratulowali tej publikacji i było dużo próśb o odbitki.
To był rok 1965, a w 1966 byłem już w Polsce. Profesor Groniowski zorganizował w Warszawie Kongres Europejskiego Towarzystwa Patologów. Profesor Wilkinson przyjechał do Warszawy i przedstawił wyniki naszych badań, co pchnęło moją karierę naukową na nowe tory, ponieważ podczas kongresu poznałem profesora Petra Perlmana ze Sztokholmu, który zaprosił mnie na roczne stypendium.
A jakie znaczenie miało to odkrycie dla diagnostyki?
Dzisiaj już wiemy, iż umożliwiło ono diagnostykę neurologicznych zespołów paranowotworowych. W tamtym czasie w ogóle nie było jeszcze o tym mowy. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale byłem przekonany, iż było to pierwsze na świecie wykrycie przeciwciał antyneuronalnych, co umożliwiło następnie wczesne wykrywanie nowotworów. Wtedy badaliśmy neuropatię czuciową, a dzisiaj jest już znana cała gama przeciwciał.
Neuroimmunologia to w tej chwili bardzo dynamicznie rozwijająca się dziedzina. W ciągu ostatnich kilku lat zidentyfikowano wiele nowych przeciwciał antyneuronalnych, często wykorzystywanych w diagnostyce rutynowej. Co z Pana Profesora perspektywy wydaje się najciekawszym obszarem tych badań?
To trudne pytanie, bo wszystkie te kierunki badań są ważne. Okazuje się jednak, iż dotyczą one nie tylko nowotworów, ale również innych schorzeń neurologicznych i w pewnym sensie stają się dodatkowym narzędziem pozwalającym na precyzyjną diagnostykę chorób neurologicznych. Nie jestem neurologiem, ale wiem, iż te badania naprawdę stają się ważne i są wykonywane często. Ostatnio rozmawiałem z profesorem Michalakiem (prof. dr hab. n. med. Sławomir Michalak z Kliniki Neurologii i Chorób Naczyniowych Układu Nerwowego w Poznaniu). Powiedział mi, iż na oddziale wykonano już 18 tysięcy badań w kierunku przeciwciał antyneuronalnych!
A co Pan uważa za swoje największe osiągnięcie naukowe?
Na pewno odkrycie tych przeciwciał antyneuronalnych w nowotworach złośliwych. Późniejszym, ale również bardzo ważnym moim osiągnięciem było zwrócenie uwagi na badania tzw. local immunity – czyli miejscowej odporności przeciwnowotworowej.
Na początku lat 90. ubiegłego wieku zorganizowałem w Poznaniu konferencję pod tytułem „Local (in situ) immunity in tumor and transplant microenvironment” („Badania odporności miejscowej w mikrośrodowisku nowotworów i przeszczepów”). Już sam fakt zorganizowania takiego spotkania w Polsce można uznać za śmiałość, gdyż było bardzo wiele państw mających lepsze możliwości badawcze, a tymczasem konferencja mająca charakter lokalny przyciągnęła znanych immunologów z Ameryki, Izraela, Francji i innych krajów. To wydarzenie zapoczątkowało badanie mikrośrodowiska nowotworu jako bardzo ważnego elementu w patogenezie chorób nowotworowych. W pewnym sensie wtedy zaczęło się to, co w tej chwili jest jednym z najważniejszych elementów współczesnej immunologii nowotworów – immunologia mikrośrodowiska nowotworów.
Mamy dzisiaj rok 2022. Jak przez te 60 lat immunologia zmieniała się na Pana oczach?
Wtedy, w latach 60., to był jej rozkwit. Wszystko było nowe. Immunologia była chyba najważniejszą dziedziną nauk biologicznych w tym okresie. Zjazd Brytyjskiego Towarzystwa Immunologicznego, w którym brałem udział, przyciągnął ekspertów nie tylko z całej Europy, ale i ze Stanów Zjednoczonych. Wielka Brytania stanowiła wtedy czołówkę rozwoju immunologii. Tacy badacze, jak Roitt czy Holborow, Humphrey z Wielkiej Brytanii, a także liczni naukowcy z innych krajów, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych i Japonii – tworzyli zupełnie nową jakość tej nauki, która trwała około 30–40 lat i przyniosła ponad 20 Nagród Nobla z immunologii.
Teraz jest jej lekki spadek – na skutek roli i rozwoju genetyki i biologii molekularnej. Dzisiaj szuka się przyczyn choroby nie na poziomie komórki, ale na poziomie genomu, co stanowi pewne utrudnienie, choć w dużej mierze, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, doszło do połączenia immunologii z genetyką. Jak się weźmie do ręki „Journal of Immunology”, widać, iż obie te dziedziny potrafią razem tworzyć nową jakość, nowe kierunki badań.
Bardzo ważnym kierunkiem rozwoju współczesnej immunologii jest zastosowanie przeciwciał monoklonalnych w terapii nie tylko nowotworów, ale także innych chorób, zwłaszcza autoimmunologicznych. Bardzo wiele nowotworów można w tej chwili leczyć przy pomocy tych przeciwciał. To w połączeniu z celowanym badaniem struktury biochemicznej nowotworu sprawia, iż można już w tej chwili uzyskiwać odczynniki chemiczne, które działają wybiórczo na element odpowiedzialny za wzrost nowotworu. Celowana terapia nowotworowa wraz z przeciwciałami monoklonalnymi znacznie obniżyła śmiertelność wielu nowotworów. Tworzy to zupełnie nową jakość leczenia. I dziś obserwujemy pewien powrót do immunologii – właśnie ze względu na jej znaczenie praktyczne. Genetyka bardzo wiele rzeczy i zjawisk może wykryć, ale nie ma zwykle bezpośredniego przełożenia na zastosowanie przy łóżku chorego. Obecna immunologia w medycynie obejmuje nie tylko diagnostykę, ale także patogenezę i terapię – immunoterapię.
Dziękujemy, Panie Profesorze.
Dziękuję.
Rozmawiali: Małgorzata Walerych i Patryk Matuszek