Oto historia mojego wypadu:
Miałem wtedy 9 lat. Byłem "bardzo ruchliwy".
...Mocowałem się z moim młodszym bratem na tapczanie koło stołu. Brat mnie tak nieszczęśiwie niechcący phnął, iż uderzyłem się o kant tego stołu - tuż nad lewym uchem. Maleńka kostka się odłamała i przebiła tętnicę. Nie odrazu, ale w końcu straciłem przytomność.
Nie pamiętam co się później działo, poza jedynym: byłem w niebie! Widziałem światło jasne i ciepłe niczym słońce. Wszechogarniająca światłość i ciepło sprawiało, iż nie chciało mi się wracać spowrotem:) Ale jakaś niewidzialna siła sprawiła, iż jestem:)
...To stało się w Dolinie Chochołowskiej w schronisku. Na dodatek był Lany Poniedziałek, 13.04.1998. GOPR - owcy nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Przedutratą przytomności mówiłem iż bardzo boli mnie głowa. Zostawili mnie leżącego z lodem. Jak już wspominałem resztę znam tylko z opowiadań:
...ze szpitala w Zakopanem leciałem do Prokocimia, gdzie miałem długą operacje trepanacje czaszki i odsysanie krwi z mózgu. Po operacji byłem pogrążony w śpiączce, która trwała i trwała. Lekarze dawali mi słabe szanse na to, iż się wogóle obudze. Po 2 miechach w końcu otworzyłem oczy. Byłem sparaliżowany 4-kończynowo, nie mówiłem, bo paraliż "rzucił się" też na mięśnie mowy. Niemal odrazu zacząłem rehabilitację i logopedię. Przed wypadkiem bylem prawiczkiem (praworęczny), jednak paraliż szybciej póścił lewą stronę. Więc, zacząłem wszystko robić lewą ręką (mycie, ubieranie się, pisanie itd.). Ale nie poddawałem się i byłem wytrwały (nawet, gdy bolało). Moim Motto wówczas było "Ćwiczenia czynią Mistrza!". Do dziś je sobie powtarzam. I wierzę, iż od '98 wszystkie 13-tki będą dla mnie szczęśliwe.