Niemcy mają coraz mniej oporów przed zatrudnianiem Polaków. I to z pewnością się nie zmieni
W lutym br. według Federalnej Agencji Zatrudnienia w Niemczech zarejestrowanych było 778 tys. wolnych miejsc pracy. By sprawnie funkcjonować, niemiecki przemysł potrzebuje wysoko wykwalifikowanych robotników, informatyków, kierowców, pracowników budowlanych, specjalistów od logistyki, techników i przedstawicieli wielu innych specjalności. Połowa niemieckich pracodawców poszukuje takich osób, a jedna czwarta szuka inżynierów i specjalistów z wyższym wykształceniem. Jednym z powodów tego stanu rzeczy była epidemia COVID-19, która zmusiła firmy do zwolnień – zwłaszcza w gastronomii, hotelarstwie, usługach turystycznych itp. Gdy pandemia minęła, wielu pracowników nie wróciło na poprzednie stanowiska.
Od lat trudna sytuacja panuje w niemieckiej służbie zdrowia. Za Odrą brakuje pielęgniarek i pielęgniarzy. Na początku roku federalny minister pracy Hubertus Heil wspólnie z minister rozwoju Svenją Schulze odwiedził kilka afrykańskich krajów, by rozmawiać o możliwości ściągnięcia stamtąd pracowników. Głośnym echem odbiła się ich wizyta w Ghanie, gdzie Heil zachęcał miejscowe pielęgniarki, by skorzystały z możliwości, jakie otwiera przed nimi Bundesrepublik. W Niemczech pomysł, by ściągnąć pielęgniarki z tego afrykańskiego państwa, wywołał zaciekawienie i kontrowersje. Minister musiał przekonywać, iż rząd federalny stara się wdrożyć odpowiedzialną strategię rekrutacyjną w krajach, w których lokalny rynek pracy nie jest w stanie wchłonąć wszystkich młodych i dobrze wykształconych ludzi. Zapewniał, iż Berlin będzie postępował ostrożnie, by nie odbierać żadnemu krajowi pracowników, których sam potrzebuje. Niemieckie media podkreślały, iż problemem pielęgniarek z Ghany jest słaba znajomość języka, a poza tym kilkadziesiąt czy choćby kilkaset młodych dziewcząt i tak nie załatwi sprawy.
Pracownicy z Meksyku i Indonezji
Niemcy mają długie tradycje w ściąganiu pracowników pochodzących z różnych państw i kręgów kulturowych. Adam Tooze, angielski historyk i profesor Uniwersytetu Columbia, w książce „Cena zniszczenia. Wzrost i załamanie nazistowskiej gospodarki” zauważył, iż w czasie II wojny światowej w Niemczech pracowało tylu przymusowych robotników, iż – w pewnym sensie – kraj wbrew nazistowskiej ideologii stał się wyjątkowo kosmopolityczny.
W latach 50. i na początku lat 60., dzięki polityce gospodarczej Ludwiga Erharda, najpierw ministra gospodarki, a następnie kanclerza RFN, miał miejsce cud gospodarczy – Wirtschaftswunder, który sprawił, iż Niemcy ponownie stały się najbardziej rozwiniętym gospodarczo krajem europejskim. Nie byłoby to możliwe bez milionów gastarbeiterów ściągniętych do pracy w niemieckim przemyśle z Hiszpanii, Włoch, Turcji i Jugosławii. Należy pamiętać, iż na frontach II wojny światowej zginęły miliony młodych Niemców, których ktoś musiał zastąpić w fabrykach.
Proces sprowadzania i zatrudniania gastarbeiterów regulowały odpowiednie umowy międzynarodowe. W przypadku Hiszpanii reżim gen. Franco dosłownie sprzedawał młodych ludzi do pracy w niemieckich fabrykach.
W założeniach gastarbeiterzy mieli po jakimś czasie wrócić do swoich ojczyzn. Życie zweryfikowało te plany. Ogromna większość przybyszów osiedliła się w nowym kraju, założyła rodziny i wtopiła w tamtejsze społeczeństwo.
Historia z angażowaniem pielęgniarek z różnych zakątków świata jest dobrze opisana w niemieckich mediach. Rząd ma zawarte porozumienia z Meksykiem i Indonezją w sprawie rekrutacji personelu pielęgniarskiego. Toczą się jeszcze rozmowy z Brazylią i pewnie niedługo w Niemczech pojawią się brazylijskie siostry.
Cytowany przez media Eugen Brysch, dyrektor wykonawczy Fundacji Ochrony Pacjentów (Stiftung Patientenschutz), uważa, iż to za mało. Jest już bowiem jasne, iż w ciągu najbliższych 10-12 lat na emeryturę przejdzie 500 tys. pielęgniarek i pielęgniarzy. Zdaniem Bryscha sytuację mogłoby poprawić polepszenie warunków pracy, głównie podwyższenie pensji: „Połowa pracowników zatrudnionych w niepełnym wymiarze i aż 60% tych, którzy odeszli z zawodu, może sobie wyobrazić powrót do pracy lub choćby zwiększenie liczby godzin pracy”. W ten sposób problem zostałby złagodzony. Taka polityka rządu kanclerza Olafa Scholza nie budzi większych kontrowersji. Wszyscy rozumieją, iż bez udziału pracowników pochodzących z innych państw nie uda się utrzymać dobrego stanu niemieckiej gospodarki i wysokiego poziomu życia mieszkańców Bundesrepublik.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 24/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. dpa/PAP