

Gościem podcastu „Fronty Wojny” jest Paweł Wiktorzak, Kierownik Oddziału Medycyny, Pola Walki i Symulacji Medycznej Wojskowego Instytutu Medycznego. — Jesteśmy komórką, która w Wojskowym Instytucie Medycznym zajmuje się szkoleniem. Pomysł powołania jej do życia pojawił się kilkanaście lat temu w trakcie udziału polskich żołnierzy w misjach poza granicami kraju, zwłaszcza w Iraku i Afganistanie. Oddział wówczas tworzyli lekarze, którzy służyli na misjach m.in. Robert Brzozowski i Magda Kozak. To są najwyższej klasy profesjonaliści — mówi Wiktorzak.
Głównym celem działalności oddziału, którym kieruje, jest szkolenie służb, a zwłaszcza personelu medycznego wchodzącego w skład polskiej armii. — Przywieźliśmy naprawdę dużo doświadczeń z Afganistanu. Chcieliśmy się nimi podzielić i wdrożyć je w system Państwowego Ratownictwa Medycznego, na szpitalnych oddziałach ratunkowych, ale też do pracy służb ratowniczych. Przyświecało nam to, by pielęgniarka, ratownik medyczny, lekarz, ale też strażak czy żołnierz, którzy nie są osobami medycznymi, ratując ludzkie życie, potrafili mówić tym samym językiem — mówi gość podcastu.
Wiktorzak przyznaje, iż choć misje w Iraku i Afganistanie przyniosły ze sobą ogromny bagaż doświadczeń w zakresie medycyny pola walki, to równie wiele płynie ich w tej chwili z wojny w Ukrainie, której on oraz jego podwładni bardzo dokładnie się przyglądają.
— Wojna w Ukrainie jest inna niż misje, w których brało udział polskie wojsko, jeszcze kilka lat temu — podkreśla.
Poniżej przeczytasz dalszą część tekstu oraz obejrzysz całą rozmowę w formie wideo
„Uczymy, jak postępować w środowisku taktycznym w taki sposób, żeby zespoły medyczne nie dały się zabić”
– Na ukraińskim froncie nie ma śmigłowców ewakuacji medycznej, które pozwalały na szybki transport pacjentów do szpitali polowych. Czas dotarcia ratowników do poszkodowanych jest też znacznie dłuższy. Dlatego już w tym momencie zaczynamy szkolić naszych kursantów z tzw. przedłużającej się opieki na polu walki. Ponieważ obserwujemy, iż w Ukrainie transport rannych choćby do placówek ochrony zdrowia w pobliżu frontu jest niebotycznie przedłużony. Prawda jest też taka, iż większość osób z ukraińskiego frontu ma szanse przeżyć, o ile trafi choćby do najbardziej prowizorycznej placówki ochrony zdrowia, zorganizowanej na przykład w piwnicy — mówi Wiktorzak.
Zapytany, jak wygląda program szkoleń w ośrodku, który prowadzi, wskazuje, iż specjaliści z Wojskowego Instytutu Medycznego, choć mają przeróżne kursy, uczą przede wszystkim procedur medycznych, bo to jest podstawa. Zdaniem naszego gościa bardzo ważna jest też umiejętność pracy w zespole medycznym oraz między służbami. Dlatego kursy obejmują także kwestie komunikacji.
Zobacz całą rozmowę:
— Unikatowe w naszej pracy jest jednak to, iż podczas szkoleń używamy symulacji medycznej. Chodzi o zobrazowanie ekstremalnie trudnych sytuacji w bezpiecznych warunkach po to, żeby medyk mógł popełniać błędy, na których się uczy. Używamy do tego zaawansowanych symulatorów medycznych. Mógłbym to porównać do sztucznych ludzi, którzy wykazują różnego rodzaju parametry życiowe, a my możemy tym sterować i zasymulować każdy dowolny parametr — wyjaśnia Wiktorzak.
Do sytuacji medycznych podczas symulacji dodawane są też wirtualne warunki pola walki, podczas których ratowany jest ranny człowiek.
— Mamy nie tylko wersję wojskową, ale również cywilną. Krótko mówiąc, uczymy, jak postępować w środowisku taktycznym w taki sposób, żeby zespoły medyczne nie dały się zabić. Ale również uczymy, jak mają się zachować ratownicy, czy zwykli ludzie, świadkowie wypadków na naszych polskich drogach czy w tym budynku, do którego wszedł aktywny strzelec i zaczął strzelać — mówi gość „Frontów Wojny”. — Uczymy ich, jak nie zginąć i jak ewakuować ludzi do strefy bezpiecznej, gdzie już spokojnie mogą wykonać pierwsze czynności przy rannych.
Przerwać proces umierania
Wiktorzak opowiada, iż początek tego typu szkoleń sięga początków lat 90. i bitwy amerykańskich sił specjalnych o Mogadisz, podczas wojny domowej w Somalii. Na bazie tych wydarzeń powstał słynny film w reżyserii Ridleya Scotta „Helikopter w ogniu” i właśnie zalążki medycyny pola walki.
— Amerykanie właśnie wtedy opracowali pierwsze standardy postępowania na polu walki. Po pierwsze, zaczęła obowiązywać zasada, iż medyk przede wszystkim nie może dać się zabić. Następnie musi jak najszybciej ewakuować rannego do strefy, gdzie może mu bezpiecznie udzielać pomocy. Wtedy też uświadomiono sobie, iż pierwszą zasadą na polu walki jest tamowanie masywnych krwotoków, zwłaszcza kończyn. Do powszechnego użycia weszły wówczas osławione opaski uciskowe. Te zasady przez cały czas obowiązują, jednak cały czas ewoluują, tak by ratownictwo medyczne było coraz bardziej skuteczne. Jednak musimy pamiętać, iż pacjent urazowy w środowisku taktycznym, ale również w środowisku cywilnym, zawsze będzie umierał tak samo. Dlatego kursantów uczymy przede wszystkim tego, iż osoby, które będą udzielały pomocy na polu walki, muszą przerwać przede wszystkim proces umierania — podkreśla Wiktorzak.
Gość „Frontów Wojny” dodaje, iż pacjent urazowy w pierwszej kolejności ginie od masywnego krwotoku, kolejnym problemem jest niedrożność dróg oddechowych, później obrażenia klatki piersiowej. — Prawda jest też taka, iż jeżeli przerwiemy proces umierania, to dajemy rannemu duże szanse na przeżycie. Może to zrobić zarówno lekarz, ratownik, ale też każdy obywatel, który znalazł się akurat przy osobie poszkodowanej. Musi mieć jednak choć podstawową wiedzę, jak to zrobić. To jest właśnie ta zmiana mentalna, którą chcemy zaszczepić w naszym społeczeństwie — wskazuje.
„Powinniśmy mieć świadomość sytuacyjną”
Przyznaje też, iż ośrodek, którym kieruje, korzysta w tym zakresie z doświadczeń ukraińskich, gdzie przed rosyjską inwazją bronił się i przez cały czas broni cały ukraiński naród.
— Szkolimy Ukraińców od 2014 r. Cały czas wymieniamy się doświadczeniami, korzystamy z doświadczeń osób, które tam są i pracują. Wiemy, iż wojna zmienia zasady gry, wymusza, by każdy z nas posiadał umiejętności ratowania życia. Dlatego serdecznie namawiam wszystkich, nie tylko służby, aby uczyli się udzielania pierwszej pomocy. Nie takiej jednak, do jakiej przyzwyczailiśmy się do tej pory, czyli mamy fantom, uciskamy klatkę i robimy tzw. sztuczne oddychanie. Podczas pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa w naszym regionie powinniśmy, jako społeczeństwo budować przede wszystkim świadomość sytuacyjną — uważa gość podcastu.
Kierownik Oddziału Medycyny, Pola Walki i Symulacji Medycznej Wojskowego Instytutu Medycznego zdradza też, iż wspólnie z wojskiem i służbami ratowniczymi zorganizował kilka symulacji ataków terrorystycznych na duże, strategiczne obiekty w Polsce.
— Jeden z nich odbył się na Stadionie Narodowym. Zrobiliśmy tam symulację z udziałem ponad 250 osób. Poszkodowanych rozlokowaliśmy w różnych częściach obiektu. Scenariusz ćwiczenia zakładał, iż rój dronów z ładunkami wybuchowymi uderzy w wydzieloną część Stadionu Narodowego. W wyniku tego ataku będziemy mieli dużą liczbę poszkodowanych. Uruchomiliśmy więc wszystkie procedury zgodnie z tym, jak to powinno wyglądać. Na początek służby miały zneutralizować zagrożenie. Następnie ruszyły zespoły ratownictwa medycznego. Uruchomiliśmy też straż pożarną. Takie symulacje pozwalają nam w warunkach bezpiecznych wyciągać wnioski z bardzo trudnych sytuacji. Wychodzą wtedy wszystkie niedociągnięcia, o których jeszcze chwilę wcześniej byśmy choćby nie pomyśleli. Na przykład w zakresie tego, jak się komunikować, żebyśmy mówili tym samym językiem niezależnie czy jestem strażakiem, wojskowym, policjantem czy pacjentem — zaznacza Wiktorzak.
ZOBACZ WIĘCEJ: „Fronty Wojny”. Pierwszy taki wywiad generała po odejściu ze służby. Ujawnia zaskakujące kulisy
Kontakt do autorów: [email protected]; [email protected]
Zobacz poprzednie odcinki: