Fast-food i słodycze dla dziecka? Lekarz: od tego się nie umiera, uważajcie na coś innego

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Raz na jakiś czas organizm poradzi sobie z niezdrowym jedzeniem. Fot. Tima Miroshnichenko/Pexels


Możemy zakazywać dzieciom jedzenia niezdrowego jedzenia, ale prawda jest taka, iż wpływ mamy na to tylko do momentu, w którym pójdą do szkoły. Potem już dzieje się, co chce. Szkolne sklepiki serwują czipsy, koledzy częstują żelkami. Czy trzeba za wszelką cenę z tym walczyć? Czy w ogóle ma to sens?


Gdy jadę z dzieciakami do moich rodziców, wiem, iż objedzą się słodyczami aż po kokardę. Na wszelki wypadek już dzień wcześniej staram się dostarczyć im jak najwięcej warzyw, a za to niczego, co zawiera cukier i białą mąkę. Na drugi dzień będzie się działo! Moja mama na pewno przygotuje dwa talerze pączusiów i własnej roboty wafelki, a tata wyskoczy z pudłem jakichś cukierków.

Nie walczę z cukrem i mąką za wszelką cenę


Nie chcę robić przykrości moim rodzicom, bo wiem, iż oni nie przyswoją sobie już nigdy, iż cukier to zło i koniec. Dorastali w czasach, gdy w sklepach nic nie było i pamiętają, jak cudownie się czuli, gdy jakimś cudem dostali czasem kawałek prawdziwej czekolady. Byli po prostu szczęśliwi, ta korelacja im się wdrukowała już na zawsze i nie mam zamiaru z tym walczyć.

Ba! Sama też chętnie pochłaniam kilka pączusiów mojej mamy, bo są bezdyskusyjnie pyszne. Zresztą, mama smaży je z mąki orkiszowej od świętej Hildegardy (żebym się nie czepiała), więc chyba są choćby całkiem zdrowe, jeżeli wierzyć w to, co się mówi o tym produkcie. Tak więc jemy te pączki, zagryzamy wafelkami, a na deser – ja już nie mogę – moje dzieci łapią jeszcze po kilka cukierków. I myślę sobie, iż jeżeli taka rozpusta dzieje się sporadycznie, to chyba nie powinna nikomu zaszkodzić. Hormeza, czyli, co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Wszystko można, byle z umiarem


Co innego jednak, gdyby żywić się w ten sposób codziennie. Profesor nadzwyczajny dr hab. Mikołaj Spodaryk, pediatra, pracownik Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii Wydziału Lekarskiego UJ, twórca i ordynator oddziału zajmującego się żywieniem pozajelitowym dzieci w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, a także współautor książki "Brzuch Alicji czyli kupa prawdy o trawieniu", mówi dla wysokieobcasy.pl:

"I pizzę, i parówkę, i hamburgera – to wszystko można zjeść. Oczywiście, o ile będziemy się odżywiać tylko tym i to codziennie, to zapracujemy na problemy z wątrobą czy trzustką, zafundujemy sobie otyłość, nadciśnienie i problemy metaboliczne. Jednak szkodliwość takich potraw polega też na tym, iż jednym posiłkiem dostarczamy do organizmu ogromnej ilości energii. istotny jest więc umiar".

"Śmieci" w pewnym sensie nas hartują


Organizm wyposażony jest bowiem w wątrobę i nerki, które pełnią, między innymi, funkcję takich oczyszczalni w organizmie. jeżeli sprawnie pracują, poradzą sobie bez problemu z tymi niezdrowymi substancjami, jakie od czasu do czasu im dostarczamy. Trzeba więc dbać przede wszystkim o to, by generalnie, na co dzień, zdrowo się odżywiać. A wtedy możemy pozwolić sobie czasem na pewne odstępstwa.

Co więcej, utrzymywanie nadmiernej higieny żywieniowej może być czasem wręcz niebezpieczne dla zdrowia. Pamiętam, jak moja koleżanka wylądowała na izbie przyjęć po tym, jak rozchorowała się w wyniku zjedzenia hamburgera ze znanej sieciówki. Nigdy nie jadała "takich rzeczy", ale tego dnia załatwiałyśmy mnóstwo spraw, trwało to długo i byłyśmy już tak głodne, iż weszłyśmy do pierwszego lepszego miejsca, gdzie po prostu dawali cokolwiek jeść. "Wydelikaciła pani sobie żołądek", usłyszała od lekarki. Po prostu jej organizm nie wiedział, jak poradzić sobie z czymś tak niezdrowym.

To niezdrowe, nie jedz! Ale...

Są rodzice, którzy za wszelką cenę chcieliby uchronić swoje dziecko przed niezdrowym jedzeniem. Czasem w sposób absurdalny. Na porządku dziennym jest na przykład hipokryzja, w której wychowujemy dzieci. No bo, niby te batony i czipsy są takie złe, a jednak kiedy ktoś ma urodziny, to można już je jeść i to w ilościach oporowych. Albo: jest zasada, iż w domu nie jemy słodkich ani słonych przekąsek, ale jakoś dziwnie rozpływa się ona, kiedy tata siada na kanapie przed meczem z michą pełną nachosów. To on może, a ja nie?

Kolejny temat: szkolne sklepiki. Wielu rodziców ich nienawidzi z całego serca, bo serwują drożdżówki, chipsy i słodkie napoje. Ale przecież jeżeli choćby taki sklepik zniknie ze szkoły, dziecko poczęstuje się od kogoś, kto przyniósł słodycze z domu, albo kupi je sobie w innym sklepie w drodze powrotnej.

Wydaje się, iż to wszystko nie ma sensu. Dziecko naprawdę może zjeść czasem coś niezdrowego, a choćby – brudnego. Profesor Spodaryk zapewnia, iż nic też nie stanie się dziecku, które czasem zje coś z podłogi. Gorsze od niezdrowego jedzenia są zakazy: „Wiemy już z całą pewnością, iż im bardziej sterylne środowisko, tym większa liczba reakcji alergicznych. Co może też prowadzić do chorób autoimmunologicznych, o ile ten mechanizm zostanie odbezpieczony. Ale równie szkodliwa może być też ortodoksja żywieniowa”, mówi. Nie warto więc za wszelką cenę chronić dziecko przed każdym pożywieniem, które ogólnie uznaje się za niezdrowe.

Co robić? Jak żyć?


Jak więc wybrnąć z tej sytuacji? Czy wynika z tego, iż zakazywanie dzieciom niezdrowego jedzenia nie ma zupełnie sensu? Bo, jak będzie chciało, to i tak znajdzie okazję, by coś spałaszować? Wydaje się, iż kluczem do sukcesu jest zrozumienie, iż wszystko jest dla ludzi, tylko z umiarem. Żyjemy w świecie, w którym jest powszechny dostęp zarówno do wartościowego, jak i do śmieciowego jedzenia i najważniejsze wydaje się to, żeby złapać balans między skrajnościami.

Idź do oryginalnego materiału