Według ogólnie dostępnej wiedzy, samotność to stan odczuwania pewnej izolacji społecznej. Nie da się go zamknąć w żadnych normach i widełkach, ponieważ to stan bardzo subiektywny. To również poczucie braku więzi i bliskich relacji, co mocno wpływa na nasze poczucie wewnętrznej harmonii, spokoju, bezpieczeństwa i szeroko pojętego zadowolenia z życia.
Warto zauważyć, iż samotność to brak poczucia więzi, a nie brak ludzi wokół. Paradoksalnie ich mnogość obok często potęguje poczucie osamotnienia, zagubienia i totalnego wyalienowania.
Powodów samotności jest wiele, podobnie jak sytuacji, w których dochodzi do poznania jej smaku.
Samotność dotyka bez względu na wiek, płeć i światopogląd. Nie dzieli na biednych i bogatych. Na wykształconych i tych bez dyplomu. Dotknąć może każdego, w zupełnie dowolnym momencie życia.
Dlatego właśnie zwłaszcza dziś, w Dniu Osób Samotnych warto uważniej spojrzeć na naszych bliskich. Taka uważność, może uratować czyjeś życie. Dosłownie i w przenośni.
Samotność nie afiszuje się głośnym wyrażaniem smutnego stanu rzeczy. Cierpi w ciszy i – samotności.
Przewlekła samotność zwłaszcza gdy jest niezauważana, bagatelizowana lub lekceważona, negatywnie wpływa na stan psychiczny i fizyczny. Nierzadko prowadzi do wielu zaburzeń somatycznych takich jak nerwice, stany lękowe czy też depresja. Osoby samotne o wiele częściej cierpią na bezsenność lub wprost przeciwnie – na nadmierną senność. Cechuje je także brak chęci społecznego zaangażowania. Częściej też zapadają na różne choroby, począwszy od chorób serca na udarze mózgu kończąc.
Długotrwała samotność rodzi zniechęcenie i smutek, a ten sprawia, iż człowiek samotny znika, choć wciąż funkcjonuje w grupie ludzi. Staje się niewidzialny i niepotrzebny. Zbędny. Jak stojący w kącie mebel. Eufemistycznie mówiąc samotność to „choroba” która gdy jest „nieleczona”, powolutku zabija. Po prostu.
Zanim zdegraduje fizycznie, często boli i prowadzi do realnego cierpienia. Do faktycznego odczuwania bólu, choć trudno stwierdzić co boli, gdy boli „tylko” świadomość.
Nie jest łatwo wyleczyć kogoś z poczucia wyobcowania, ale nie jest to niemożliwe. Czasami, na start, wystarczy więcej uwagi, uważności i dostrzegania, iż pomimo różnic i zmiany prędkości życia, ten drugi człowiek jest ważny, potrzebny i chciany.
W dobie raka, depresji czy chorób serca, samotność samą w sobie traktuje się nieco niszowo, jako produkt, a adekwatnie jako skutek uboczny naszych czasów. Uciążliwy, ale nie na tyle, by stawiać go na równi z innymi „prawdziwymi” i poważnymi chorobami. To duże niedoszacowanie i przeoczenie. Samotność- nie mylić z byciem samym z wyboru, to nie tylko bolączka XXI wieku ale poważny stan, który często prowadzi do wielu chorób. Jest naprawdę niebezpieczna i warto podejmować wszelkie próby, by jej zapobiegać.
Samotność niszczy podwójnie. Najpierw sferę psychiczną, tworząc przepaść pomiędzy osobą na nią cierpiącą a resztą świata, odzierając z poczucia przynależności i więzi z drugim człowiekiem, a potem i fizycznie, walnie przyczyniając się do zapadania na choroby często powodujące duży uszczerbek na zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym a nierzadko prowadząc też do śmierci.
Tak, samotność jest groźna. I mocno niedoszacowana.
Czy da się z nią walczyć? Tak.
Czy często się próbuje? Zdecydowanie za rzadko.
Ujmując to nieco przewrotnie, samotnością nie możemy nikogo zarazić, ale już zainfekować, z całą pewnością – tak. Samotność bowiem, to coś do czego doprowadza brak uważności, cierpliwości i empatii. A także, co nie bez znaczenia, nonszalancja, obojętność a także, zwykła bezrefleksyjność.
Samotni ludzie są wśród nas. Uprzejmie uśmiechając się, gdy mijamy ich w drodze do pracy, bądź gdy obsługują nas w osiedlowym sklepiku, albo gdy siedzą na ławce w parku patrząc na pływające w stawie kaczki. Są taktowni, mili, uprzejmie uśmiechnięci i często bardzo zadbani. Ale mają coś takiego w oczach, co dostrzegamy, choć wciąż jesteśmy w biegu i trudno się skupić na czymś więcej niż praca i nasze własne sprawy. To rezygnacja, smutek i bezradność.
Po czym czasami można rozpoznać samotnego człowieka? Po jego oczach. Bo choć często miło się uśmiecha podczas zdawkowej rozmowy, to ten uśmiech rzadko kiedy sięga jego oczu.
Janina.to drobna 75-latka. Mieszka w Krakowie. Męża pochowała 2 lata temu, ale przez cały czas piecze żywym ogniem rana po stracie największego przyjaciela i wiernego towarzysza, z którym przeżyła 50 dobrych, bezpiecznych lat. Janina ma dwoje dzieci i troje udanych wnucząt. Syn Tomasz jest prawnikiem, ma wspaniałą żonę Joannę i dwoje dzieci Wojtka i Justynkę.
Córka Weronika, ma praktykę lekarską, którą prowadzi wraz z mężem Jackiem. Doczekali się córeczki, Kasi. Janina jest dumna ze swoje rodziny. Często spogląda na zdjęcia wielce udanych wnucząt. Tu na koniach, tu na obozie żeglarskim, tu na urlopie na Majorce… Tak, zdecydowanie taka rodzina to skarb i powód do dumy. Oczywiście, iż nie mają czasu, by ją odwiedzać. Janina to rozumie i tłumaczy sobie oraz tym, z którymi czasami rozmawia pokazując zdjęcia. W końcu, w ich życiu tyle się dzieje. Te konie, żagle i w ogóle… Dlaczego chociaż nie dzwonią?… Cóż, nie zawsze jest zasięg no i są zajęci przecież, a ona zbyt dumna, by żalić się na brak kontaktu. I kolejny raz prosić o telefon czy odwiedziny. Tak już jest, że, młodzi mają swoje życie a starzy muszą się odsunąć. Choć tak wiele mogłaby im przekazać wiedzy, spostrzeżeń i zwykłej czułości. Może choćby o smaku kakao i babki z kruszonką?
W sumie, przecież to, iż człowiek przeszedł na emeryturę i nie pędzi już tak, jak kiedyś nie oznacza, iż automatycznie zaczął niedomagać intelektualnie i nie ma poglądów na to, co dzieje się wokół.
Janina czasami buntuje się w duchu, ale najczęściej odpuszcza. Tak już musi być, iż starsi ludzie, którzy zakończyli karierę zawodową są jakoś tak z automatu wrzucani na margines życia. A szkoda, bo są dobrymi obserwatorami i często bardzo czułymi krytykami, choć właśnie przez to, iż nie podchodzą do życia z takim hurra-optymizmem, jak robi to młodsze pokolenie, uważani są za nieogarniających i nietolerancyjnych.
Janina patrzy na listę zakupów, jaką zrobiła. Nie ma dużych wymagań. Ot trochę produktów , by starczyło do przeżycia przez kolejny tydzień. Potem pójdzie do biblioteki, wypożyczy kilka książek. Co prawda, z nikim o nich nie będzie mogła porozmawiać, bo te konie i żagle i praca w kancelarii… Ale może w święta się uda, może na urodzinach? Janina nie traci nadziei.
Tomek ma lat 17. Ale doświadczeń tyle, iż obdzieliłby nimi co najmniej 3 inne osoby. Od 2 roku życia w bidulu. A w zasadzie, by być skrupulatnym, na początku był dom dziecka, potem dom adopcyjny, potem kolejny, i znów bidul, kolejna adopcja i finalnie – znów pokój w bidulu. Tomek nie wierzy, iż ktoś się nim jeszcze zainteresuje. Jest za stary, by oczarować bezdzietne małżeństwa marzące o dziecku. No i jeszcze ta epilepsja i plackowate łysienie. Ale przecież taki się urodził, no co on za to może?
Rodzice, pfff… cóż za dziwne słowo w tym kontekście, otóż rodzice – znaczy ludzie u których przyszedł na świat nie wytrzymali presji. Oddali go do domu dziecka. Był ładnym bobaskiem, smagły z dużymi zielonymi oczami, długimi gęstymi rzęsami i nieśmiałym uśmiechem. Budził czułość… i litość… i chęć pomocy… Do czasu ataku padaczki, i kolejnego.. a one zdarzały się często.. Do dziś tak jest… Kolejne rodziny zastępcze oddawały go jak zużytą zabawkę, której nie potrafiąc naprawić, zwracały, Jak produkt objęty prawem reklamacji, gdy coś nie zagra. Brzydki, chory… Do niczego… A tu w ośrodku przecież będzie miał wiele lepszą opiekę. No tak, czy nie? Pani Stasia mówi, iż Tomek da radę. Że jest wojownikiem i ona go podziwia. Panu Stasia to wychowawczyni w bidulu. Tomek lubi ją, ale nie na tyle, by opowiedzieć, iż nie wierzy w jej słowa. Nie jest żadnym wojownikiem. Jest przegrywem, który nigdy nie miał prawdziwych rodziców. Który jest tak samotny, iż w nocy, by nie czuć bólu ćwiczy pompki i przysiady. To na chwilę pomaga.. O przyszłości Tomek nie myśli. Marzeń też już w sumie nie ma. Kiedyś chciał być tulonym do snu przez dobrą mamę, mieć zwykłe życie i z kolegami z klasy chodzić po lekcjach na boisko. A potem wracać do domu, gdzie mama, przy obiedzie, pyta jak mu minął dzień. Chciał mieć kogoś, kogo by obchodził. Ale tak naprawdę. Pani Stasia jest fajna, ale ją Tomek obchodzi zawodowo, a to nie to samo.
Julka z kolei urodziła się w czepku. Dobry dom, rodzice, dobra szkoła podstawowa, teraz prestiżowe liceum. Julka uwielbia taniec i nauki humanistyczne. W szkole wygrywała wszystkie konkursy na eseje, opowiadania i bajki. Już polonistka w podstawówce mówiła, iż Jula ma talent i iż powinna go rozwijać. Rodzice jednak byli innego zdania. “- Widziałaś humanistę, który by się wybił? Dziś trzeba mieć fach w ręce”. Jula poszła więc do liceum o profilu biol-chem. Potem będzie lekarzem, jak rodzice. Choć słabo jej się robi przy pobieraniu krwi i nie lubi choćby czytać o chorobach.
W klasie ludzie podzielili się na dwie grupy. Są zapaleńcy, którzy absolutnie czują się na ten zawód i nie widzą w ogóle innej opcji i tacy jak ona, którzy nie czują się ani trochę, ale rodzice chcieli…
Jula zamyka się w sobie coraz bardziej. Liceum jest wymagające. Nauka zajmuje jej cały czas i kradnie też godziny przeznaczone na sen. Z rodzicami rozmawia tylko o tym, iż trzeba się spiąć bo oni się spinali i do czegoś doszli. Jula nie ma czasu w szkicowanie. Przestała już choćby pisać do szuflady. Z resztą, i tak nie ma z kim o tych rzeczach rozmawiać. Dla świata jest niewidzialna. A to boli. Ból chowa pod długimi spodniami i długimi rękawami bluzek. choćby rodzice nie wiedzą, iż się tnie. Z resztą, pewnie i tak by nie zrozumieli. Póki się uczy i idzie do przodu jest ok. Samotność? To tylko wymówka. Teraz jest ciężko ale potem będzie super. Musi wytrzymać – powtarzają rodzice. Oni wytrzymali teraz proszę – same sukcesy! Duży dom, prestiż, dobrze płatna praca, udane dziecko, które idzie w ich ślady…
Krzysiek. Facet 38 letni. Praca. Dom. Żona. Dwoje dzieci, w tym jedno przewlekle chore.. W zasadzie te parę słów to wszystko, co go określa. Hobby, pasja, życie poza pracą? To wszystko nie istnieje. Nie ma na to czasu. Pracują oboje z żoną, choć nie wiadomo jak to będzie, bo ich młodszy syn wymaga stałej opieki i Ola będzie musiała zrezygnować chyba z pracy. Mają mieszkanie na kredyt, leki kosztują coraz więcej. Dla znajomych nie istnieją, zresztą, wielu z nich od kiedy Kubuś zaczął chorować odwróciło się od nich i zerwało kontakt. Z żoną już prawie też nie rozmawiają, no chyba, iż o dzieciach i kredycie… Nie wychodzą, nie mają wspólnych zainteresowań. Choć kocha ich bardzo i wie iż oni go też, powstała przepaść, której nie potrafią zasypać… Samotność zabija go dzień po dniu… Powoduje, iż nie ma sił na rozmowę ,na uśmiech. Wstaje rano, idzie do pracy, wraca, je coś i idzie do kolejnej, potem wraca, sen i tak od nowa… Czy się skarży? Nie. Co by to zmieniło. Chłopaki nie płaczą…
Takich historii z życia są tysiące… Jest Krystian, który wciąż jest singlem, mimo, iż skończył 35 lat… Jakoś się nie składa, świat za gwałtownie pędzi, a on nie nadąża.
Jest Ania, szefowa w korpo. Szycha. Spotkania, firmowe obiady i drinki po pracy. Kariera przez duże K. A po powrocie do domu pustka. Nikt nie wita, nikt nie poda kubka herbaty, gdy brak sił, nikt nie pocieszy, gdy ciężki dzień… choćby psa Ania nie ma, choć marzy o zwierzęciu, ale zwyczajnie nie miałaby czasu się nim zająć.
Jest też pan Wacław, prawdziwy gentelman, który kłania się wszystkim w warzywniaku i zawsze chętnie rozmawia z innymi w parku, do którego chodzi ze swoim psem, Kruczkiem. Nie ma nikogo, dzieci, wyjechały i rzadko się odzywają, ale jak zapewnia, to dobre dzieciaki, tylko, iż zajęte.
Jest jeszcze Sonia, Paweł, pan Ignacy i Pani Leokadia, Jola, Kamil, Kacperek i Zuzia…
Samotność, jak śpiewał w „Liście do M”, Rysiek Riedel, z zespołu Dżem, „to taka straszna trwoga”, która ogarnia, przenika… Sprawia, iż ludzie znikają, choć wciąż są widzialni. Młodzi, starzy. Nasze mamy, nasze dzieci, przyjaciele, aż w końcu my sami…
Samotność, to nie jest “samo powstały produkt” naszych czasów. To coś, co kreujemy my – wobec siebie i wobec ludzi wokół. To nie do końca tak, iż wszystkiemu winne są „te czasy”. Za szeroko pojętą samotność w dużej mierze jesteśmy odpowiedzialni… my sami.
Może dziś jest dobry dzień, by odpowiedzieć sobie w duszy na pytania:
kiedy odwiedziłam swoją mamę lub kiedy chociaż do niej zadzwoniłam? Kiedy tak po prostu z nią rozmawiałam i nie o tym, co dotyczy mnie i dzieciaków, ale jej spraw i samopoczucia. Kiedy zapytałam, co czytała i jak się czuje? Kiedy zaprosiłam ją do siebie? Kiedy powiedziałam: “mamuś kocham Cię, wiesz?”
Kiedy ostatni raz byłem w pokoju syna? Kiedy usiadłem i skupiłem się tak naprawdę na rozmowie z nim. Kiedy zapytałem, co słychać? Co robi? I czy możesz jakoś pomóc, by mu było łatwiej z tą matmą lub esejem? I kiedy, tak naprawdę, słuchałem odpowiedzi? Kiedy powiedziałem: odpuść, nie musisz od razu mieć paska, daj spokój, na średniej 4,9 świat się nie kończy, damy radę bez stypendium. Kiedy powiedziałem: “kocham Cię i jestem z Ciebie dumny”?
W Dniu Osób Samotnych spójrzmy wokół z pełną świadomością. Chcąc widzieć a nie tylko patrzeć i reagujmy, Reagujmy, bo samotność to temat, który nie wybiera. Możemy podjąć próby, by jej zapobiec, zmniejszyć siłę rażenia, To wymaga czasu, przede wszystkim – dla innych. A takze uważności. Pytanie, czy jesteśmy dość zmotywowani? Czy umiemy i – czy tak naprawdę chcemy?
……………………..
Uzupełnieniem dzisiejszego felietonu są zdjęcia, pochodzące ze strony pixabay.com/
Tekst Izabela Janaczek
27.07.2023