Maluchy czasami pozwalają sobie na zbyt wiele
Coraz częściej słychać głosy frustracji dorosłych, którzy mają dość dzieci w przestrzeni publicznej. Są zbyt głośne, zbyt ruchliwe, zadają zbyt dużo pytań i – co gorsza – potrafią podejść do obcej osoby i się uśmiechnąć. Tyle że... to przecież tylko dzieci. W portalu Threads pojawił się ostatnio wpis, który dobrze pokazuje ten problem.
Użytkowniczka o nicku nice.wildcat napisała: "Niby dzieci w miejscach publicznych mnie nie denerwują, ale dzisiejsza sytuacja mocno mnie zirytowała. Wybraliśmy się z mężem i 6-miesieczną córeczką do pizzerii (po 3 miesiącach przerwy chyba). Był tam chłopiec w wieku ok. 5 lat, który podchodził do nas i uśmiechał się do córki. Potem zaczął ją łapać za rączki, co już mnie trochę wkurzyło. Zaczęłam karmić małą butelką. A ten chłopiec przez cały czas do nas przychodził i przeszkadzał.
Zaczął siadać koło mnie i wchodzić na kanapę, więc mój mąż złapał go wtedy pod pachy, zdjął z tej kanapy i do ojca powiedział: 'To już chyba przegięcie pały'. Ojciec: 'Może innym tonem przy dziecku'. Mąż: 'Miech pan się zajmie synem'. Dodam, iż jeszcze były z nimi dwie kobiety. Nikt jakoś szczególnie nie reagował na zachowanie dziecka. Może był jakiś zaburzony, nie wiem, jak pytałam, jak ma na imię, nie odpowiadał. A co wy byście zrobili w tej sytuacji? Myślę, iż mąż dobrze zrobił, czemu obce dziecko ma nam przeszkadzać...".
I tu właśnie jest sedno, bo tak naprawdę w tej sytuacji problemem nie jest to dziecko. Problemem jest brak komunikacji między dorosłymi. Ten chłopiec – być może neuroatypowy, być może po prostu bardzo otwarty – nie zrobił niczego złego. Nie bił, nie krzyczał, nie niszczył. Zainteresował się innym dzieckiem, zareagował spontanicznie, jak to dzieci mają w zwyczaju. Czy złamał jakąś społeczną normę? Być może. Ale czy miał tego świadomość? Oczywiście, iż nie.
To dorośli są od uczenia reguł
To dorośli są odpowiedzialni za wyznaczanie granic i za rozmowę – także między sobą. Skoro zachowanie chłopca było zbyt natarczywe, można było spokojnie, z szacunkiem, zwrócić się do jego opiekunów: "Przepraszam, czy moglibyście zawołać syna? Potrzebujemy trochę przestrzeni". Zamiast tego padły słowa, które nie tylko niczego nie rozwiązały, ale mogły dziecko wystraszyć, zawstydzić albo po prostu zdezorientować.
Z drugiej strony – opiekunowie chłopca zawiedli. To nie jest tak, iż dziecko w przestrzeni publicznej ma sobie radzić samo. jeżeli chłopiec zaczyna zbyt intensywnie interesować się obcą rodziną, wypadałoby zareagować. Nie oburzać się tonem rozmowy, ale wcześniej samemu zauważyć, iż sytuacja wymaga interwencji.
Wychowywanie dzieci to nie tylko zadanie rodziców – to też wspólna odpowiedzialność społeczna. Zamiast złości i wzajemnych pretensji, potrzebujemy więcej cierpliwości i empatii. Dzieci nie są intruzami. Mają prawo być w restauracji, w tramwaju, w parku. Mają prawo się uczyć – także poprzez błędy.
Ale żeby mogły to robić bezpiecznie i z szacunkiem dla innych, to my, dorośli, musimy im w tym pomóc. Nie przez podnoszenie głosu, nie przez obrażanie się, ale przez rozmowę. Dziecko nie zawiniło. Zawiodła komunikacja między dorosłymi.