66-letni Jarosław Kobielak z Bydgoszczy od czterech lat jest sparaliżowany. W maju 2021 roku miał operację tarczycy, a kilka godzin po udanym zabiegu dostał udaru. Ponieważ Kujawsko-Pomorskie Centrum Pulmonologii nie ma oddziału neurochirurgii, pacjent musiał być przewieziony do innego szpitala. Rodzina pana Jarosława uważa, iż pod tym względem Centrum działało opieszale.
– Do godziny 17:30 nie udało mi się połączyć z lekarzem. Bałam się najgorszego, iż mi nie chcą tego powiedzieć – tym bardziej, iż osoby które tam pracowały, znały mnie i nic mi nie mówiły, tylko stale kazały dzwonić do lekarza, a lekarz ani razu nie odebrał telefonu – opowiada „Interwencji” Iwona Kobielak.
ZOBACZ: Po powodzi państwo o nich zapomniało. „Jesteśmy odcięci”
– Pomimo upoważnienia przez pacjenta ta rodzina nie miała informacji o tym, co się dzieje z pacjentem. W naszej ocenie jest to na pewno naruszenie praw pacjenta, bo w momencie kiedy pacjent upoważnia rodzinę swoją zarówno do dokumentacji medycznej, jak i do prawa do informacji, lekarz albo inny pracownik podmiotu leczniczego ma obowiązek taką informację na żądanie, na prośbę rodziny udzielić – podkreśla Urszula Rygowska-Nastulak z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.
Bydgoszcz. Doznał udaru, na pomoc czekał długo. „Nie wiem, jaka to procedura”
Mąż pani Iwony znalazł pomoc w szpitalu uniwersyteckim. Był tam około 21:00 – pięć godzin po wykryciu udaru. Miejsce wskazał neurolog, do którego zadzwoniła pani Iwona. Znała go z dawnej z pracy w hospicjum. Prawdopodobnie ten telefon uratował życie jej męża.
– Wchodzę do gabinetu socjalnego, przychodzi lekarz dyżurny i mówi, iż o godzinie 15:30 zauważono, iż mąż dostał udar, iż jest godzina 18:00, szuka miejsca, ale nie może znaleźć. Spytałam go, czy ja mogę spróbować znaleźć miejsce. Powiedział: Jak pani chce. Przypuszczam, iż niezbyt precyzyjnie i dokładnie określił stan męża. Twierdzą, iż mają umowę podpisaną ze szpitalem Biziela i w takich stanach powinni przekazywać pacjenta z automatu tam. Oni tego nie zrobili, więc nie wiem, jaka to jest procedura i czemu nie zadziałała – mówi Iwona Kobielak.
– To nie jest tak, iż weźmiemy, włożymy w karetkę i przywieziemy, i oni w tym momencie stają przed faktem dokonanym, bo mają pacjenta w izbie przyjęć. Oni muszą wyrazić zgodę na to, poinformować, iż jest miejsce. I teraz następna sprawa: czy to było późno, czy wolno, czy opieszale? Nie wydaje mi się, ponieważ chirurg, który był lekarzem dyżurnym tego oddziału, wydzwaniał po wszystkich szpitalach w Bydgoszczy i każdy odpowiadał, iż nie ma miejsc. Jak dobrze pamiętamy, jednym z dużych powikłań pocovidowych były te zakrzepowo-zatorowe i tych pacjentów było bardzo dużo – tłumaczy dr Grzegorz Przybylski, p.o. dyrektora ds. lecznictwa Kujawsko-Pomorskiego Centrum Pulmonologii.
Prokuratura umorzyła sprawę. Rodzina się nie poddała
W 2022 roku Iwona Kobielak zawiadomiła prokuraturę o bezpośrednim narażeniu życia i zdrowia jej męża przez lekarza dyżurnego. Po dwóch latach prokuratura umorzyła sprawę, nie widząc przestępstwa. Rodzina zaskarżyła decyzję. Co dalej z dochodzeniem? Zdecyduj o tym sąd. – Lekarz dyżurny opowiada, iż on dzwonił do szpitala Biziela w Bydgoszczy, ja stałam przy nim, słyszałam w słuchawce głos i stwierdziłam, iż znam tego lekarza. Prosiłam, żeby mi dał słuchawkę, więc on mi dał i poprosiłam o pomoc – twierdzi Iwona Kobielak.
Bliscy pana Jarosława chcieliby mieć pewność, jakie czynności wykonał lekarz, by znaleźć należytą opiekę dla mężczyzny, a w szczególności do jakich placówek i o których godzinach dzwonił.
ZOBACZ: Drogowcy zmienili wyceny działek. Ich wartość nagle spadła
– Rodzina ma prawo uważać, iż kwestia bilingów ma zasadnicze znaczenie, natomiast analiza akt sprawy wskazuje, iż zasadnicze znaczenie ma przede wszystkim opinia biegłych. Nie to, kto pierwszy zadzwonił, tylko czy była szansa przy podjęciu działań medycznych na uniknięcie skutku, który nastąpił, skutku zdrowotnego – tłumaczy Marcin Stachowiak, zastępca Prokuratora Rejonowego Bydgoszcz-Południe.
– My jako Rzecznik Praw Pacjenta będziemy badać przede wszystkim prawa pacjenta i w tym przypadku prawo do udzielenia świadczeń z należytą starannością. I to będzie dla nas punkt wyjścia do tego, czy szpital dochował wszystkich procedur – zapowiada Urszula Rygowska-Nastulak.
Pan Jarosław jest sparaliżowany. „Działania ratownicze były adekwatne”
Dochodzenie prowadziło trzech referentów. Zmiany – jak nam wyjaśniono – były podyktowane organizacją pracy. Sprawę zamknięto w październiku ubiegłego roku w oparciu o ekspertyzę biegłych, na którą czekano rok.
– W ocenie biegłego podejmowane działania ratownicze były adekwatne i nie ma pewności co do tego, iż gdyby te działania podjęto szybciej, to uniknęlibyśmy skutku zdrowotnego, który pokrzywdzony doznał. W sprawie mamy jedną opinię biegłych, która przesądza, jest dla nas wiarygodna, komplementarna, odpowiada na pytania, które biegłym zostały zadane. Nie mamy potrzeby jej podważenia – mówi Marcin Stachowiak, zastępca Prokuratora Rejonowego Bydgoszcz-Południe.
Reporter: To pana prokuratora nie zastanawia, iż biegłego zastanawia ten długi czas, bo tam jest takie stwierdzenie…
Prokurator: Tak, ale jednocześnie w dalszej części opinii wskazuje, iż ten długi czas nie przesądza o tym…
Reporter: Nie przesądza, iż byłby zdrowy i nie przesądza, iż byłby chory…
Prokurator: Dokładnie w ten sposób.
Reporter: Czyli ekspertyza za 23 tys. zł nic konkretnego nie wnosi, ona jest pół na pół.
Prokurator: To jest pani ocena. W naszej ocenie inna ekspertyza tej wątpliwości by nie rozwiała, a naczelna zasada postępowania karnego jest taka, iż w razie wątpliwości, których nie można rozwiać, poczytujemy je na korzyść domniemanej osoby podejrzewanej. My nie możemy przypuszczać, my musimy mieć pewność.
Reporter: I tutaj tej pewności prokurator nie ma i odstąpił…
Reporter: Od ewentualnego oskarżenia.
Miał być jacht i emerytura pod gruszą. Plany runęły z hukiem
– Ja mam pretensje o brak procedur, kompetentności, kwalifikacji po zabiegu operacyjnym, opieszałość przez te kilka godzin po zabiegu – wylicza Iwona Kobielak.
Życie państwa Kobielaków zmieniło się. Małżeństwo miało plany na emeryturze. Miał być jacht, podróże, wychowywanie wnuków; jest walka o oddech, o brak odleżyn, o minimalną choć sprawność fizyczną. Rodzina wie, iż już nie będzie jak dawniej.
ZOBACZ: Zniknęła w trakcie burzliwego rozwodu. Mówiła, iż boi się o życie
– Może gdyby mi się szybciej udało przyjechać, może mąż miałby większe szanse, tego nie wiemy. Po drugie, to nie ja jestem od szukania miejsca, tylko lekarz. Ja miałam to szczęście, iż jestem pielęgniarką, ale gdyby to był jakiś przeciętny Wiśniewski, to jego rodzina byłaby poinformowana o jego śmierci, bo on by tam zmarł. A tak nie powinno być w służbie zdrowia, żeby nie robić nic i nie pomóc pacjentowi. Tak nie może być – podsumowuje Iwona Kobielak.
red. / „Interwencja”