Sejm pochylił się nad dekryminalizacją aborcji. Co z tego wyszło? Zaliczyliśmy kolejne tradycyjne i do bólu przewidywalne parlamentarne bingo aborcyjne, w którym nie zabrakło odwołań do Jana Pawła II, zabijania niewinnych dzieci, naturalnego porządku (czymkolwiek on jest), świętości rodziny oraz małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Który to już raz Polki musiały słuchać tych samych klepanych jak pacierz opowieści nie na swój i nie na zadany przez kalendarz marszałkowski temat?
Ziewanie, zagubienie, ignorancja
Ziewanie jest tu jak najbardziej na miejscu i udzieliło się nie tylko Polkom zwodzonym w imię partyjno-ideologicznych gierek od 30 lat, szczególnie w tej kadencji, ale także tym, którzy wygłaszają prolajferskie frazesy i mantry.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż choćby poseł PiS Władysław Kurowski, wypowiadając z mównicy zdanie „Aborcja i zabijanie nienarodzonych dzieci to zamach na przyszłość narodu polskiego”, jechał na autopilocie, bez werwy i zaangażowania, które pozwalałyby uznać, iż naprawdę wierzy w swoje słowa i rozumie, po co je wypowiada.
Znudzenie, zagubienie i ignorancja to nie są cechy nabyte przez konserwatywnych polityków (czyli większość) wczoraj czy dziś. Jednak w trakcie bieżącego posiedzenia Sejmu wybrzmiały szczególnie. Tuż przed nim sam prezydent Andrzej Duda dał wyraz temu, iż nie ma pojęcia, o co chodzi z dekryminalizacją aborcji. Odpalił się jedynie na to drugie słowo, gdy był pytany, czy podpisze ustawę, która zdejmie przestępcze odium z pomocnictwa w przerywaniu ciąży do 12 tygodnia.
„Dla mnie aborcja to jest zabijanie ludzi (…). Dla mnie to po prostu pozbawianie ludzi życia” – stwierdził i dodał, iż ustawę zawetuje, bo dobrowolna terminacja ciąży jest jego zdaniem zła i tyle. Jednocześnie zaznaczył, iż nie jest za tym, by karać same osoby w ciąży, które na przykład przyjmą rekomendowane przez Światową Organizację Zdrowia tabletki mifepristone i mizoprostol, konieczne do przeprowadzenia aborcji farmakologicznej. Ale już kogoś, kto te leki kupi lub poda, w świetle obecnych przepisów powinno czekać więzienie.
Co dokładnie o tym mówi kodeks karny? „Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze więzienia do lat trzech” – brzmi artykuł 152. Podobne ryzyko podejmuje każda osoba pomagająca w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy [o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży– przyp. aut.] lub nakłaniająca do aborcji.
Bez więzienia za empatię?
Póki nie ma politycznej zgody co do tego, jak zliberalizować prawo w zakresie dostępności tej usługi medycznej, Lewica postuluje dekryminalizację pomocnictwa, dlatego złożyła do laski marszałkowskiej projekt uchylający wyżej wymienione przepisy, zwany także „ustawą ratunkową”.
Obecny premier Donald Tusk jeszcze w czasie kampanii wyborczej obiecywał, iż doprowadzi do depenalizacji wsparcia aborcyjnego, choć tak naprawdę nie wiadomo na pewno, czy chodziło mu o depenalizację pełną (odstąpienie od nakładania kar) czy częściową (zmianę kwalifikacji czynu z przestępstwa na wykroczenie).
Propozycja przedstawiona przez Lewicę zakładała całkowite odstąpienie od kar. Po pierwszym czytaniu została skierowana do prac Komisji Nadzwyczajnej. Drugie czytanie odbyło się dziś, 11 lipca.
Jak tłumaczy Polska Agencja Prasowa, zamiast wyżej wymienionych zapisów w kodeksie karnym ma teraz znaleźć się taki: „Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę poza przypadkami wskazanymi w ustawie, o ile od początku ciąży upłynęło więcej niż 12 tygodni, podlega karze ograniczenia wolności albo więzienia do lat 5”.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Dalej czytam, iż „w odniesieniu do zabiegu usunięcia ciąży po 12 tyg. jej trwania w projekcie dodano poprawkę, która brzmi: »nie popełnia przestępstwa lekarz, pielęgniarka lub położna, o ile przerwanie ciąży jest następstwem zastosowania procedury medycznej potrzebnej do uchylenia niebezpieczeństwa grożącemu zdrowiu lub życiu ciężarnej lub gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkich i nieodwracalnych wad płodu, albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu« .
W dużym uproszczeniu chodzi o to, by zarówno krewni czy bliscy osoby decydującej się na aborcję, jak i organizacje pomocowe, jak Aborcyjny Dream Team, a także lekarze i inni pracownicy systemu ochrony zdrowia nie musieli obawiać się więzienia za to, iż wykazują się podstawową empatią.
Optymalnie na ten moment?
„Dekryminalizacja” nie mówi nic o tym, czy Polki mogą przerwać swoją ciążę. W świetle prawa mogą. Nie mogą natomiast otrzymywać pomocy. I to jest clou bycia obywatelką Rzeczypospolitej.
Jesteś skazana na siebie i narażona na szereg niebezpieczeństw, od przemocy, przez zagrożenie zdrowia aż po śmierć. Kiedy? Bez przerwy: gdy jesteś zmuszana do seksu albo uprawiasz go dobrowolnie, bo państwo słabo karze gwałcicieli i nie zapewnia dostępu do edukacji na ten temat ani antykoncepcji. Gdy zachodzisz w ciążę, bo nie możesz jej przerwać ani dobrze poprowadzić, bo adekwatna opieka ginekologiczna to przywilej najzamożniejszych. Gdy z twoją ciążą jest coś nie tak – bo bojący się oskarżeń o pomocnictwo w aborcji lekarze nie udzielą ci pomocy, jeżeli płód w tobie obumiera. Gdy rodzisz i wtedy państwo całkowicie zapomina o tobie i twoim dziecku – zwłaszcza, gdy ma ono stwierdzone niepełnosprawności albo jest ofiarą ojca alimenciarza.
Ale na to przeciwna jakimkolwiek zmianom prawica przymyka oko, bredząc o kulturze śmierci, aborcyjno-farmaceutycznym lobby (tego chochoła ustawiła Karina Bosak z Konfederacji) i odprawiając rytualne moralizowanie kobiet – i nie tylko ich. Sondaże pokazują bowiem, iż ponad połowa (52,8 proc., jak pokazuje sondaż United Surveys dla RMF.FM i „Dziennika Gazety Prawnej”) polskiego społeczeństwa jest za rozwiązaniami proponowanymi przez Lewicę. Nie brakuje więc partnerów czy członków rodziny, chcących wspierać swoje żony, siostry i córki.
– Rozwiązanie, które przygotowała Komisja Nadzwyczajna, dotyczące dekryminalizacji pomocy w aborcji, jest na ten moment rozwiązaniem najbardziej optymalnym i oczekiwanym społecznie. (…) Jest spójne, o ile chodzi zarówno o logikę, jak i prawo – zapewniła Anna Maria Żukowska.
Obecne w Sejmie i prowadzące dyżur na korytarzu sejmowym (z odmawianym przez Kaję Godek różańcem w tle) działaczki na rzecz praw kobiet wskazują jednak, iż projekt, który trafił do Sejmu, różni się od tego, który wyszedł z Komisji Nadzwyczajnej. Przede wszystkim jednak nie jest już ustawą o dekryminalizacji, ale projektem „dalekim od ideału i przejechanym przez walec PSL i Polski 1993”.
Chodzi przede wszystkim o to, iż kształt ustawy przeczy wytycznym Światowej Organizacji Zdrowia, która mówi m.in, iż wiek ciąży nie powinien być przeszkodą w dostępie do bezpiecznej aborcji. jeżeli ustawę poprze większość parlamentu, będzie to oznaczać, iż zniesiona zostanie odpowiedzialność karna za pomoc w aborcji bez względu na stadium ciąży, ale przerwanie cudzej ciąży przez cały czas będzie karalne, jeżeli dotyczy ciąży powyżej 12. tygodnia.
To nie zabezpiecza sytuacji podobnych do przypadków Izabeli z Pszczyny czy Doroty z Nowego Targu. Obie zostały skazane na śmierć, bo medycy w szpitalach, do których trafiły, bali się przeprowadzić konieczną dla ratowania ich życia aborcję – prawdopodobnie w obawie przed prokuratorami na karku.
Jest wymówka: Duda i tak zawetuje
Pierwotna wersja projektu Lewicy z listopada 2023 r. mówiła o 24. tygodniach jako granicy niekaralności. To dlatego zapisy wypracowane w toku prac komisji są znacznie bardziej zachowawcze niż zakładano.
„(…) do ustawy wstawiono 12. tydzień. To jest bardzo niska granica, jeżeli chodzi o przypadki wymagające najpilniejszego wsparcia. W najgorszej sytuacji znów będą nastolatki oraz osoby z powikłaniami ciąży, zwłaszcza takimi, które zostały wykryte powyżej 12. tygodnia. Chodzi o aborcje najbardziej stygmatyzowane, oceniane, wypychane z systemu. To te aborcje, na które trzeba zasłużyć wystarczająco wielkim cierpieniem, udowodnić je tygodniami diagnoz, odpowiednio napisanym zaświadczeniem” – napisały przedstawicielki Aborcyjnego Dream Teamu, które nie kryją rozgoryczenia tym, iż zapisy są znów efektem partyjnego kompromisu.
Największym hamulcowym zmian, gdy mowa o ekipach wchodzących w skład rzekomo demokratycznej koalicji rządzącej, było ugrupowanie Władysława Kosiniaka-Kamysza. Urszula Pasławska z PSL-u w czasie czwartkowych wystąpień przed głosowaniem stwierdziła, iż parlamentarzyści debatują nad czymś, co prezydent Duda i tak jednym podpisem wyrzuci do kosza. Zaproponowała więc w stylu Szymona Hołowni, by wrócić do skompromitowanego postulatu referendum aborcyjnego.
Wiele wskazuje na to, iż narracja Pasławskiej może być dobrą wymówką dla posłów z koalicji rządzącej i wahających się przed poparciem – powiedzmy to wprost – częściowej dekryminalizacji. Mimo iż głosują de facto nad ochłapami, mogą stwierdzić, iż Duda i tak by ustawy nie poparł, więc ich głos tak naprawdę nie ma znaczenia. No i mamy to: ostatnie pole w naszym aborcyjnym bingo: niedasizm. O wynikach głosowania będziemy was jednak informować na bieżąco. Może zdarzy się jakiś loteryjny cud w tej nudnej grze.