[uwaga, spojlery]
Obejrzałem poprzednie trzy sezony The Boys, ale było to tak dawno, iż nie pamiętam ani szczegółów, ani wrażeń po seansie. Kolejny serial bez historii. Siłą rzeczy obejrzałem kolejny, nowy czwarty sezon. Teraz wiem, iż nie zapamiętam nic równie tendencyjnego.
Oczywiście to w dalszym ciągu bardzo plastyczna i efekciarska komiksowa opowieść. Ale jest jeden zasadniczy cel tego sezonu, sens dla którego powstał. To zwykły spot w trwającej właśnie kampanii wyborczej w USA. Do pewnego czasu – do lipca 2024 r. – rywalizowali w niej Joe Biden z Donaldem Trumpem.
Twórcy The Boys są autentycznie totalnie przerażeni możliwością wygrania wyborów przez Trumpa. I to jest najważniejszy powód, dla którego czwarty sezon powstał, i dla którego jest tak żałosny niemal na wszystkich możliwych poziomach. W obliczu – jak traktują to twórcy – ostatecznej rozgrywki, nie ma znaczenia ani fabuła, ani sens i konstrukcja utworu. Autorzy popuścili swojej demokratycznej i postępowej wściekliźnie tylko po to, żeby ostatecznie rozwiązać kwestię „prawicy”, „konserwatystów”, „patriotów”. Każde z tych określeń jest synonimem czystego zła. Widz nie może skończyć seansu z jakimikolwiek wątpliwościami. Musi wiedzieć, iż prawica, konserwatyści i patrioci to czyste zło.
Rzeczywistość w serialu to nie abstrakcja i jakieś bliżej nieokreślone miejsca w wielkiej Ameryce. Nie, rzeczywistość jest dosłowna. Już w pierwszym odcinku banda typów w czerwonych czapeczkach [brakuje tylko hasła Make America Great Again] w czasie politycznego wiecu okłada protestujące kobiety. Dochodzi do rywalizacji dwóch polityczno-ideowych obozów. Zarysowuje się podział na dobrych – szczerzy demokraci, i złych – prawica, konserwatyści i patrioci. Co istotne: w tej konfrontacji tylko prawica, konserwatyści i patrioci atakują szczerych demokratów, tylko oni obrażają, mówią nieładne rzeczy, rzucają obelgi. Prawica, konserwatyści i patrioci źle mówią o Antifie, wyzywają kobiety od aborcjonistek, rzucają brzydkie hasła jak „progresywny dżihad”, „arogancki biały feminizm”. Między sobą pozdrawiają się „witajcie patrioci”, wychwalają Jezusa. Dodatkowo na zlocie świrów pojawia się Jon Voight, zdecydowanie popierający Trumpa, i Kanye West.
Przypominam: prawicę, konserwatystów i patriotów reprezentują w tym serialu absolutni złole – postaci, które bezlitośnie mordują bezbronnych, na wielką skalę chcą eksterminować inaczej myślących, są okrutnymi socjo- i psychopatami. Jeden z nich mówi o Ameryce w ten sposób: „To biały chrześcijański naród, z chrześcijańskimi wartościami. Kościół i państwo są połączone”. Rachunek jest prosty: chrześcijańskie wartości białego człowieka + bezlitosne mordy = prawica, konserwatyści, patrioci. Cel jest tylko i wyłącznie jeden: zohydzić, upodlić, obrzygać, zatłuc. Widz musi wiedzieć, iż prawica, konserwatyści i patrioci to czyste zło.
Jednym z najbardziej kuriozalnych i debilnych fragmentów jest ten, w którym „prawica” przygotowała własną wersję ulicy Sezamkowej. Pluszaki i chłopiec śpiewają wesołą piosenkę, w której zachęcają dzieci do donoszenia na własnych rodziców. Wiadomo, prawica, dla której rodzina jest jednym z fundamentów, i która stara się rodzinę wzmacniać w konfrontacji z państwem, chce niszczyć więzi rodzinne. Bolszewicy stworzyli Pawlika Morozowa, chłopca, który doniósł sowieckiej władzy na własnego ojca, bo spiskował przeciwko reżimowi. To bolszewicy i wszelkiej maści postępaki za wszelką cenę chcą wyrwać dzieci spod wpływu rodziców. Ale to wszystko nie ma znaczenia, nie ma znaczenia sens, logika, historyczne doświadczenie. Twórcy przekonują, iż to prawica, konserwatyści i patrioci chcą zniszczyć instytucję rodziny. Prawica tworzy Pawlika Morozowa.
Pojawia się też motyw – a jakże – Black Lives Matters. Bohaterowie przelewają złe pieniądze złego prawaka na konto BLM. BLM to tacy biedni aktywiści walczący o lepszy świat za uścisk dłoni prezesa. Być może, ale w rzeczywistości liderka ruchu kupiła sobie willę na ekskluzywnym przedmieściu Los Angeles. Ale o tym „nie trzeba głośno mówić”.
Sporo miejsca zajmuje temat aborcji. Źli ludzie (prawica) wyzywają jedną z pozytywnych serialowych bohaterek od aborcjonistek. Tutaj kolejny cytat z „prawicowego oszołoma”, który w jednej ze scen przekonywał: „Potwierdzono, iż jeżeli gwałt jest uzasadniony, to ciało kobiety potrafi uniemożliwić zajście w ciążę. Całkowity zakaz aborcji to zwyczajnie dobry kierunek”. Tak więc otrzymujemy kompendium jak bronić aborcji. Bohaterka (Starlight) płacząc wyjaśnia, iż „nie była gotowa by urodzić”, później dodaje, iż nie chciała „sprowadzać dziecka na świat, który dobiega końca”. No, to wyjaśnione. Skoro nie była gotowa, to miała prawo. Tylko idiota może uznać, iż jest potworem.
Taka jest idea: prawica, konserwatyści i patrioci to fanatycy, ewidentnie nie chodzą na terapię, mają poważne problemy z emocjami i psychiką. Szczerzy demokraci natomiast mają wątpliwości, mają słabości, są w tym normalni. To przecież my, normalni ludzie! Robimy sobie aborcję, czasami się upijamy, ale jesteśmy przecież dobrymi ludźmi!
Ta wścieklizna twórców jest posunięta tak daleko, iż nie ma dla nich znaczenia choćby ich własne dzieło. Nie ma znaczenia, iż dewastują własny serial. Fabuła jest tak dramatycznie słaba, iż spokojnie mogli ją napisać za grosze polscy scenarzyści albo Koń Rafał. choćby by Karolaka dorzucili, zagrałby tam jakiegoś głupka z Teksasu.
Czwarty sezon to bardzo solidny intelektualny zakalec, a jednocześnie coś co chyba miało być kinem moralnego niepokoju, ale jedyne, co można poczuć, to niepokój w żołądku. Dla samej zasady – bo nie ma żadnego wytłumaczenia tego wątku – pojawia się miłość dwóch panów. Nie ma w tym sensu? Jest, walenie prętem po klatce. Kolejnym nic nie znaczącym i całkowicie zbędnym wątkiem jest ojciec głównego bohatera (Hughie) leżący przez pół sezonu w łóżku w szpitalu. Tam właśnie odbywa się dramat fabularny: nagle z Melmaka przylatuje żona i matka, pojawia się kwestia testamentu… Czego? Tak, bardzo istotna sprawa: kto dostanie spadek po jakimś typie, który leży w szpitalu, co nie ma żadnego znaczenia dla rozwoju fabuły. Nie zabrakło też przezwyciężania męskiej toksyczności: oschły typ, brutal, ale uśmiecha się słodko do syna, potrafi przezwyciężyć mroczną męską naturę (Rzeźnik). Szkoda, iż nie pojawił się Harry Styles w którejś z różowych kreacji. Tak naprawdę ciężko o tym wszystkim na raz pomyśleć, a twórcy upchnęli to już w trzech pierwszych odcinkach.
Co udowadnia nowy sezon The Boys? Oni są tak opętani chęcią zmiany świata i nienawiścią do wszystkich myślących inaczej, iż nie cofną się przed niczym. Tak skrajne polaryzowanie odbiorcy kompletnie się nie kalkuluje. Po co z automatu obrażać kilkaset milionów ludzi, przecież można na nich zarobić. Nie, dla nich już choćby zysk nie gra roli. Ale to nic nowego, szczerzy demokraci zawsze byli wariatami: Robespierre miał przydomek „Nieprzekupny”, tak był oddany swoim wizjom świata.
Nie ma ratunku ani dla dobrego smaku, ani dla rozumu, ani dla godności.
A na koniec: twórcy poświęcili masę czasu i pieniędzy, żeby przekonać widzów, iż prawica, konserwatyści i patrioci to czyste zło. To ludzie zdolni zabijać wrogów, niewinnych ludzi. I wtedy przychodzi snajper i chce strzelić Trumpowi w głowę.
Kasper Linge