Bezwzględna walka z bakteriami jest szkodliwa

termedia.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu


Nie zamieniajmy pralek w autoklawy, nie używajmy w nadmiarze detergentów, nie wpadajmy w panikę, gdy dziecko zje coś z podłogi. – Nadmierna czystość szkodzi naszej odporności – mówi mikrobiolog prof. Beata Sobieszczańska. Zatem w trosce o zdrowie swoje i rodziny z porządkami nie należy przesadzać, nie tylko przed świętami...

„Czy wiesz, ze twój proszek może nie usuwać wszystkich bakterii?” – grzmi głos w reklamie popularnego detergentu.

– Kiedy słyszę coś takiego, jako mikrobiolog od razu zadaję sobie pytanie: czy naprawdę celem naszego domowego prania jest sterylizacja, a zamiast pralek powinniśmy mieć w domach autoklawy? Przecież chodzi tylko o usunięcie brudu. Bezwzględna walka z bakteriami jest nie tylko bezzasadna, ale po prostu szkodliwa – mówi prof. Beata Sobieszczańska, kierownik Katedry i Zakładu Mikrobiologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

Grupa bakterii, które mogą być groźne dla ludzkiego zdrowia, jest naprawdę znikoma. To zaledwie jedna szósta spośród tych, które znamy. Pozostałe, czyli zdecydowana większość tych organizmów, są dla nas przyjazne i wręcz konieczne do życia. Owszem, brud jest siedliskiem wielu patogenów, ale zupełnie czym innym jest jego likwidowanie, a czym innym pozbywanie się zbyt wielu bakterii.

Układ immunologoiczny potrzebuje stymulacji
Prof. Beata Sobieszczańska zauważa, iż tendencja do nadmiernej higieny i dbałości o czystość otoczenia nasiliła się w wyniku pandemii COVID-19, co ma swoje wymierne negatywne skutki. Izolacja, nieustanne mycie rąk i dezynfekcja przedmiotów codziennego użytku spowodowały ograniczenie kontaktu nie tylko z koronawirusem, ale też wszelkimi innymi mikroorganizmami.

– Układ immunologiczny człowieka potrzebuje ciągłej stymulacji – mówi mikrobiolog. – Jak wiemy, nieużywany mięsień ulega atrofii, czyli zanika. Podobnie jest z układem immunologicznym. On także potrzebuje bodźców, a jeżeli ich nie ma, przestaje prawidłowo działać. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia po pandemii. Wróciło wiele chorób, mamy znacznie więcej przypadków grypy, RSV wśród dorosłych, szkarlatyny, itp. To wszystko efekt długotrwałego przebywania w warunkach, w których układ immunologiczny nie był odpowiednio stymulowany i niejako stracił pamięć, przestając rozpoznawać zagrożenie. Spowodowało to spadek odporności i podatność na patogeny – wyjaśnia.

Komórki pamięci immunologicznej tworzą się od urodzenia. Dlatego tak ważne jest, by małemu dziecku zapewniać „normalny” kontakt ze środowiskiem, a nie obsesyjnie usuwać z jego otoczenia wszelkie bakterie czy izolować od innych.

Dzieci chorują – to normalne
– To normalne, iż małe dzieci chorują, kiedy pójdą do żłobka czy przedszkola. W kontakcie z obcymi mikroorganizmami organizm uczy się odporności. Nie ma powodu do niepokoju, gdy maluch zje coś czasem z niezbyt czystej podłogi albo się pobrudzi w kałuży. Takie sytuacje są korzystne w kształtowaniu układu immunologicznego. Większość mikroorganizmów ze środowiska nie jest szkodliwa dla zdrowia. A przed tymi nielicznymi, które są śmiertelnie groźne, chronią szczepienia – zapewnia prof. Sobieszczańska.

Po pandemii niektóre higieniczne nawyki pozostały, nasilił się także trend do stosowania środków antybakteryjnych, choćby w kosmetykach. Przykładem mogą być modne ostatnio jony srebra. Jako składnik dezodorantów są rzeczywiście toksyczne dla bakterii, powodujących nieprzyjemny zapach potu, ale także zabijają wszelkie inne, kolonizujące skórę pod pachami. W tym także te, które zwalczaną woń… niwelują. Szkód wynikających z nadużywania antybakteryjnych środków do higieny ciała jest więcej.

Zatrzymajmy antybakteryjne szaleństwo
– Bakterie kolonizujące ludzką skórę pełnią różne pożyteczne funkcje, m.in. chronią nas przed grzybicami. jeżeli je regularnie usuwamy, zaczynają nas atakować grzyby, pojawiają się też inne problemy dermatologiczne. Z tego powodu nie powinno się nie tylko przesadzać z higieną ciała, ale także z praniem ręczników. Nie trzeba, a choćby nie należy, robić tego codziennie. Powód jest prozaiczny: płyny do mycia nie zabijają od razu wszystkich bakterii ze skóry, „niedobitki” pozostają na ręczniku podczas wycierania. Mają szansę do nas wrócić przy ponownym użyciu ręcznika i wyświadczyć nam przysługę, pozwalając odbudować zniszczoną florę. Zmiana ręcznika raz w tygodniu absolutnie wystarczy, a wręcz będzie dla nas korzystna. A na marginesie: pot zdrowego i prawidłowo odżywiającego się człowieka jest bezwonny. Żeby zlikwidować przykry zapach, czasem wystarczy zmienić dietę – tłumaczy prof. Sobieszczańska.

Mikrobiolog zwraca uwagę na szerszy aspekt zbiorowego antybakteryjnego szaleństwa, wykraczający poza najbliższe otoczenie. To środowisko. Hektolitry detergentów, stosowanych do szorowania mieszkania, trafiają do ścieków, a stamtąd do gleby. W dużym stopniu wracają do nas z żywnością i kółko się zamyka.

– Jednym ze skutków bezmyślnego niszczenia bakterii jest nasilająca się w ostatnich dekadach antybiotykooporność. Świat mikroorganizmów broni się przed działaniem człowieka, pojawiają się nowe szczepy, coraz bardziej oporne na antybiotyki. Rośnie liczba chorób bakteryjnych, których już nie potrafimy leczyć. Jak tak dalej pójdzie, wrócimy do ery sprzed antybiotyków, co będzie miało dramatyczne skutki – podsumowuje ekspertka.

– Nie dajmy sobie wmówić, iż bakterie to samo zło, bo to nieprawda. Nasz organizm kolonizują miliony bakterii, spośród których znamy może połowę. Wciąż nie wiemy wszystkiego o interakcjach, jakie między nimi zachodzą, i nie znamy roli, jaką pełnią w naszych organizmach. Z pewnością jednak jest ona bardziej korzystna niż zabójcza, o czym świadczy fakt, iż jako ludzkość istniejemy setki tysięcy lat w symbiozie z bakteriami – dodaje prof. Beata Sobieszczańska.

Przeczytaj także: „Ograniczenie stosowania antybiotyków to wymierne korzyści”.
Idź do oryginalnego materiału