Bez specjalistycznych opatrunków i środków do dezynfekcji – chirurg o leczeniu ran na misjach medycznych

forumleczeniaran.pl 3 godzin temu

Brak wody, jodyna zamiast środków do dezynfekcji, bandaże zamiast opatrunków specjalistycznych – w krajach rozwijających się leczenie ran to codzienna walka z ograniczeniami. O improwizacji w chirurgii, pracy w szpitalach bez prądu, bezsilności, ale i nadziei na zmianę w rozmowie z portalem ForumLeczeniaRan.pl opowiada lek. Renata Popik, chirurg ogólny i wolontariuszka Polskiej Misji Medycznej.

Karolina Rybkowska, ForumLeczeniaRan.pl: Jak zaczęła się Pani przygoda z medycyną humanitarną?

Lek. Renata Popik: – To był chyba rok 2013, kiedy zobaczyłam ogłoszenie w mediach społecznościowych o wyjazdach organizowanych przez Polską Misję Medyczną. Byłam niedługo po zdaniu egzaminu specjalizacyjnego z chirurgii, w trakcie zmiany miejsca pracy. To był zupełny przypadek. Zgłosiłam się do misji i tak już zostało. Pierwsza misja odbyła się do Ugandy w 2014 r.

Co najbardziej zaskakuje Panią podczas podróży do takich krajów?

– Mimo tego, iż zawsze staram się przygotować do takiego wyjazdu pod wieloma względami – kultury, zwyczajów, historii, a także zawodowo. Jednak zawsze coś na miejscu nas zaskoczy. Wcześniej rozmawiamy z osobami, które już tam były – jeżeli takie oczywiście są, oglądamy zdjęcia, czerpiemy z ich doświadczenia. Zbieramy również informacje o ośrodkach i z tych ośrodków bezpośrednio, do których się udajemy, np. jakim sprzętem i personelem dysponuje. Nie ma natomiast sytuacji, iż jesteśmy na miejscu i wszystko jest tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Zawsze zaskakuje nas coś nowego.

Jak wyglądają warunki medyczne w ośrodkach w krajach rozwijających się, w których Pani była?

– To jest bardzo zróżnicowane. o ile mówimy o infrastrukturze tamtejszych ośrodków medycznych – to jest ona naprawdę bardzo podstawowa. Ponadto często nie ma wody i prądu albo prąd jest tylko w określonych godzinach. Placówki starają się sobie radzić z tymi wyzwaniami, zapewniając np. generatory, ale często choćby to nie wystarcza. Miałyśmy kiedyś sytuację, iż w generatorze zagnieździły się szczury, przegryzły kable i prądu nie było.

Zdarza się, iż ośrodek jest dobrze wyposażony dzięki wcześniejszym misjom, ale przez brak prądu sprzęt kurzy się bezużytecznie. Albo personel, który umiał go obsługiwać, odszedł – czasem zabierając narzędzia ze sobą. Zdarza nam się także kupować sprzęt dla ośrodków w lokalnych targach sprzętu medycznego i leków.

Mjanma – Renata Popik (z lewej) i anestezjolog Justyna Leszczuk (z prawej) z oparzonym chłopcem.

Jak wygląda dostępność personelu medycznego?

– W niektórych miejscach lekarzy po prostu nie ma. Gdy byłam w Ugandzie, niektóre specjalizacje nie istniały tam w ogóle. Transplantolog? Nie ma ani jednego w całym kraju. Pacjent sam szuka dawcy i lekarza, który przeprowadzi operację. Anestezjolog? Funkcjonuje jedynie technik obsługujący prosty aparat do znieczulenia. W pewnym miejscu musiałam najpierw sama znieczulić pacjenta, a potem przeprowadzić zabieg.

Bardzo często zamiast lekarzy funkcjonują tzw. medical officers – którzy mają nieco więcej uprawnień od pielęgniarki, ale znacznie mniej niż lekarz. Nie zawsze mają odpowiednie kompetencje, często leczenie kończy się z różnym efektem.

Jak wygląda dostępność opieki medycznej w tych krajach?

– Placówek medycznych jest całkiem sporo – jak może się na pierwszy rzut oka wydawać. Kiedy przejeżdżamy przez wioski afrykańskie lub azjatyckie, to są tam oferowane usługi medyczne. Często są to małe budki, pokryte liśćmi palmy, które zupełnie nie wyglądają jak ośrodki pomocy medycznej, a w środku nie ma nikogo zbyt kompetentnego albo jest… czarownik. I to wszystko kosztuje masę pieniędzy. Trudno czasem choćby mówić o jakości świadczonych tam usług.

Natomiast największą barierą w krajach rozwijających się są pieniądze. W żadnym z miejsc, w których byłam, nie spotkałam się z systemem powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. adekwatnie tam już po przekroczeniu progu placówki medycznej od razu trzeba wyciągać pieniądze – na plaster, opatrunek, zastrzyk, tabletkę – wszystko. W przypadku operacji rachunki są ogromne. Zdarza się, iż pacjent po leczeniu, o ile poczuje się już lepiej, ucieka ze szpitala, zostawiając nieopłacony rachunek.

Działania Polskiej Misji Medycznej są bezpłatne. I to słowo – „bezpłatne” – jest dla pacjentów kluczowe. Zgłaszają się z każdą możliwą chorobą, bo lekarz to dla nich po prostu „lekarz” – specjalizacja nie ma znaczenia.

Z jakimi rodzajami ran najczęściej spotykała się Pani podczas misji medycznych?

– Zdarzały się rany po ukąszeniach egzotycznych zwierząt – węży, skorpionów, krokodyli. Często były to rany przewlekłe – oparzeniowe, czasem wieloletnie. Widziałam też problem przerostu blizn, bliznowców.

Operacja w świetle latarek.

W jaki sposób radzicie sobie z leczeniem ran w krajach rozwijających się?

Rany, które leczyłam, zwykle nie były świeże, raczej kilkutygodniowe, kilkumiesięczne, a choćby kilkuletnie. W krajach rozwijających się temat specjalistycznych opatrunków, środków antyseptycznych adekwatnie nie istnieje. Dlatego zawsze staram się zabrać ze sobą podstawowe opatrunki. Pacjenci często korzystają też z medycyny ludowej, stosują zioła i inne naturalne sposoby. Leczą się u szamanów, korzystają z mazideł i środków o podejrzanym składzie, roślin, które u nas nie występują. Niestety metody te często kończą się opłakanym rezultatem.

Wspomniała Pani wcześniej o braku wody, a jak wiemy, oczyszczenie rany jest podstawowym elementem leczenia. Jak radzicie sobie w takich warunkach?

– To trudne. Woda, jeżeli jest – to najczęściej ze studni. Staramy się przynajmniej ją przegotować. Środki dezynfekcyjne? Spotkałam się tylko z roztworami jodyny. Na bloku operacyjnym przyniesiono mi… trzy butelki wody mineralnej niegazowanej z butelki – bo sól fizjologiczna była zbyt droga. I to była „najlepsza” opcja dostępna na miejscu.

W jaki sposób ogranicza się zakażenia ran?

– Myjemy rany dużą ilością wody z mydłem, pokrywamy ranę zwykłym opatrunkiem. Nie mamy dużego pola do popisu, ponieważ mamy ograniczone zasoby. Ale stawiamy przede wszystkim na higienę.

Czy spotkała się Pani z jakimiś powikłaniami z powodu zaniedbania rany?

– Tak, powikłań ran jest wiele. Był u nas pacjent, u którego chciałam wykonać amputację. Mężczyzna zasnął przy ognisku i doszło do poważnego oparzenia kończyny, które nieleczone, doprowadziło do komplikacji. To była już kilkuletnia rana, doszło do znacznej deformacji w stawie skokowym. Zaproponowaliśmy pacjentowi amputację, a misjonarze, którzy byli z nami na miejscu, zaoferowali choćby sfinansowanie protezy.

Niestety nasze starania okazały się porażką. Mężczyzna poradził się swojego duchowego przewodnika, który zakazał mu amputacji, ponieważ, jak uważał, w ten sposób mężczyzna straci kawałek duszy. Do operacji nie doszło.

Mjanma – operacja oparzonego chłopca.

W jaki sposób edukujecie tamtejszy personel medyczny w zakresie postępowania z raną?

– Największy nacisk kładziemy przede wszystkim na prawidłowe mycie rąk i higienę, prawidłowe przygotowanie pola operacyjnego, opracowanie rany do zmiany opatrunku. Prowadzimy także instruktaże dla pacjentów i ich opiekunów.

Uważam, iż nasze misje przynoszą efekt i wpływają na poziom świadomości zarówno personelu medycznego, jak i tamtejszych społeczności. Wysyłany jest personel medyczny, organizowane są szkolenia, np. z reanimacji. Wdrażane są też programy walki z niedożywieniem.

Czy personel medyczny jest zainteresowany, żeby pogłębiać swoją wiedzę?

– Zdecydowanie tak, chętnie korzystają z możliwości nauczenia się czegoś nowego.

Musimy niestety wziąć pod uwagę fakt, iż w krajach rozwijających się, np. w Mjanmie, czyli dawniej w Birmie , to nie personel medyczny, a władze państwa decydują, jakich metod należy używać w danym miejscu. W szpitalu, w którym pracowałam znieczulenia ogólnego nie można wykonywać. Na szczęście na czas naszej misji pozwolono nam je stosować.

Czy jest jakiś przypadek pacjenta z raną, który szczególnie zapadł Pani w pamięci podczas wyjazdów z Polską Misją Medyczną?

– Tak, pamiętam kilka przypadków.

Pierwszy z nich to zgorzel Fourniera u młodego mężczyzny z plemienia Baka. W tym przypadku mieliśmy chyba najgorsze z możliwych warunki do leczenia – brak bieżącej wody, ograniczenia w dostępności do wody i leków. Dysponowaliśmy tylko kilkoma ampułkami różnych antybiotyków, kilka opatrunków – niektóre w nich po terminie ważności. Do tego wszystkiego pacjent trafił do nas już pod koniec naszej misji. Na szczęście udało nam wyprowadzić się pacjenta z wstrząsu septycznego, oczyścić zmiany. W trakcie leczenia poinstruowaliśmy lokalnego, młodego lekarza jak na przeprowadzić rekonstrukcję moszny z płatów uda. Po powrocie z misji otrzymałam zdjęcia z leczenia – przyznam, iż udało się świetnie! Dowodzi to tego, jak istotną rolę odgrywa edukacja.

Mieliśmy także pacjenta, który spadł z palmy i nabił się kroczem na jakąś roślinę. Trafił do nas z kilkuletnią przetoką, przeciął sobie cewkę moczową… Udało nam się oczyścić okolice przetoki, a następnie podjęliśmy próbę rekonstrukcji cewki. Z otrzymanych informacji – wiem iż wszystko jest w porządku.

Pamiętam również przypadek chłopca, który doznał rozległych oparzeń. Rany były już kilkuletnie. Powstały na skutek oparzenia płonącym paliwem. Dziecko miało bardzo duże problemy z bliznami – jedna z nich, schodząca z brody do szyi, powodowała, iż chłopiec miał cały czas otwarte usta.

W naszych warunkach chłopiec otrzymałby pewnie przeszczepy i specjalistyczną fizjoterapię. Jak udało mu się pomóc?

– Musiałyśmy poradzić sobie najbardziej podstawowymi metodami, często tymi, od których u nas już się odchodzi, ale nie ma innego wyjścia. U tego chłopca przeprowadziłyśmy przeszczep w miejsce blizny pod szyją, a następnie zastosowałam kilka opatrunków specjalistycznych, które przywiozłam z Polski. Leczenie nie należało do łatwych, ale cieszę się, iż udało się pomóc.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

– Dziękuję.

Idź do oryginalnego materiału