Ochrona zdrowia rządzi się swoimi prawami. W jej konstrukcji zaszyto system demotywatorów i wykluczających się zasad. Źródłem wielu z nich jest to, co najbardziej dzieli – pieniądze, sprawiedliwość i organizacja. System jest tak skomplikowany, iż przypomina węzeł gordyjski – tylko w tej historii nie ma Aleksandra z mieczem. A może po prostu działa starorzymska zasada „dziel i rządź”?
- Los pacjenta w placówkach lecznictwa zamkniętego determinuje sposób liczenia wyceny świadczeń zdrowotnych. Oznacza to, iż lekarze zamiast zająć się tym, do czego są kształceni „kombinują”, jak posiąść sztukę kodowania – odpowiedniego rozliczania procedur
- Szpitale, żeby się zbilansować stawiają na intratne procedury, a do tych należą świadczenia zabiegowe. Zyskują na nich także specjaliści, ale tylko ci, którzy je przeprowadzają. To podstawowy błąd - współczesna medycyna bazuje na pracy zespołowej, a w zespole każdy powinien być doceniany, także finansowo
- Demotywujące jest także nieracjonalne wynagradzanie tych, którzy się jeszcze uczą versus tych, którzy już są ekspertami. Np. wyższe pensje rezydentów deficytowej specjalizacji niż wykształconych już specjalistów
- Opiece nad pacjentem nie sprzyjają zróżnicowane umowy o pracę - kontrakt na godziny dla anestezjologa rodzi inne podejście do chorego niż kontrakt na zabiegi dla chirurga
- Nagradzanie wykształcenia z pominięciem stażu pracy - rodzi frustracje w grupie zawodowej pielęgniarek
- Błędów organizacyjno - finansowych jest więcej. Bez ich wyeliminowania trudno będzie postawić system na nogi.