26. wyprawa humanitarna Darii Mejnartowicz – 3-19 wrzesień 2025, Myanmar/Tajlandia, z wykorzystaniem środków przekazanych przez Fundację Multis Multum / Respect Energy
We wrześniu 2025 roku odbyłam dwudziestą szóstą wyprawę humanitarną. Tym razem kierunek był dla mnie szczególnie istotny – pogranicze Myanmaru (Birmy) i Tajlandii. To właśnie tam od lat trwa dramat uchodźców, którzy musieli uciekać przed wojną, represjami i biedą.
Ta podróż nie byłaby możliwa bez Misuu Borit – birmańskiej liderki, którą poznałam w 2012 roku podczas programu mentoringowego Fortune Magazine/US State Department Global Mentoring Women’s Partnership w USA. Wtedy narodziła się przyjaźń, która trwa do dziś i otworzyła przede mną drzwi do świata ludzi walczących o demokrację, wolność i normalne życie.

Powrót do korzeni: moja historia z Birmą
Pierwszy raz odwiedziłam Birmę w 2012 roku, właśnie dzięki Misuu. Pojechałam nad jezioro Inle, by wesprzeć lokalne inicjatywy związane ze zdrowiem. Byłam też w 2015 roku – z kolejnym programem pomocowym.
Pamiętam również sytuację z Bangkoku, kiedy wraz z Misuu odwiedziłam zaprzyjaźnionego birmańskiego okulistę, który uległ poważnemu wypadkowi. W tajskim szpitalu przekazywałam mu instrukcje i pomoce rehabilitacyjne, a potem kontynuował leczenie w Rangunie. Moi znajomi rehabilitanci nagrywali dla niego filmiki z ćwiczeniami – to był przykład, jak choćby z daleka można podtrzymywać nadzieję i zdrowie.
Myanmar po 2021 roku – kraj w ruinie
W lutym 2021 roku armia przejęła władzę, obalając demokratycznie wybrany rząd. Aung San Suu Kyi i inni przywódcy zostali zatrzymani, a kraj pogrążył się w chaosie.
Od tamtej pory realizowane są brutalne represje wobec ludności. Wojsko bombarduje całe wsie, tysiące ludzi giną, setki tysięcy uciekają w góry i dżungle. Szkoły przestają działać, służba zdrowia praktycznie nie istnieje, a ceny jedzenia i paliwa szybują w górę.
Rodziny, takie jak Karenowie mieszkający na granicy z Tajlandią, muszą porzucać swoje pola ryżowe i uciekać przed nalotami. Ich dzieci nie chodzą już do szkoły – lekcje prowadzone są w ukryciu, w polowych warunkach, bez podręczników i bezpieczeństwa. Ci, którzy decydują się uciekać za granicę, trafiają do przepełnionych obozów uchodźców, gdzie brakuje jedzenia i pracy, ale przynajmniej nie słychać bomb.
Misuu również musiała opuścić kraj – z małym plecakiem, zostawiając rodzinne hotele, uczelnię hotelarską i dom nad Inle Lake. Cztery miesiące spędziła w dżungli, bez dachu nad głową, jedząc to, co udało się znaleźć. Potem przedostała się do Tajlandii, gdzie dziś, przy wsparciu ludzi dobrej woli, prowadzi farmę i mały hotel, organizuje pomoc uchodźcom i tworzy dla nich miejsca pracy.
Cel 1. Pierwsza pomoc i zdrowie w Thoo Mweh Khee Learning Center
Moim głównym zadaniem w tej wyprawie było prowadzenie zajęć z pierwszej pomocy dla uczniów birmańskich w Thoo Mweh Khee Learning Center w Phop Pra – szkole, w której uczy się aż 3400 dzieci i młodzieży.
Warunki, w jakich mieszkają uczniowie, są bardzo trudne: w barakach po 80 osób, z sanitariatami na zewnątrz. Część dojeżdża choćby 40 minut na skuterach lub busami spod granicy. A jednak ich determinacja, by się uczyć, jest ogromna – bo wiedzą, iż edukacja to jedyna droga do lepszej przyszłości.
Prowadziłam tu kurs dla 22 młodych osób w wieku 17+, którzy przygotowują się do pracy jako paramedycy. Wspólnie ćwiczyliśmy resuscytację, opatrywanie ran, postępowanie przy oparzeniach, złamaniach, padaczce czy zakrztuszeniu. Przywiozłam z Polski fantomy, maseczki, zestawy ambu, bandaże i inne pomoce edukacyjne. Sprzęt ten pozostał w szkole, tworząc zalążek pracowni pierwszej pomocy.
Współpracowałam tam również z przychodnią działającą przy szkole, prowadzoną przez trzy pielęgniarki i lekarza. Tam również trafiła część darów medycznych. To miejsce przyjmuje nie tylko uczniów, ale też mieszkańców z okolicznych wiosek i uchodźców.
Cel 2. Sport dla pokoju i równości
Drugim filarem mojego projektu były zajęcia sportowe dla dziewcząt. W tradycyjnych społecznościach często to chłopcy mają pierwszeństwo do sportu, a dziewczyny są odsuwane. Chciałam to zmienić, pokazując, iż aktywność fizyczna buduje siłę, pewność siebie i wspólnotę.
Dzięki wsparciu darczyńców udało się zakupić w Tajlandii i przewieźć z Polski sprzęt sportowy. Nie było łatwo – podczas odprawy celnej w Bangkoku urzędniczka długo mnie przepytywała, dlaczego przyjechałam i co przewożę. Wiele osób wolontaryjnych zawracano z granicy, ale mnie udało się przejść „na pewniaka” z czterema sztukami bagażu.
Zajęcia odbywały się mimo deszczu i błota – dziewczęta grały boso w siatkówkę i piłkę nożną, a chłopcy w tradycyjnego takrawa. Pod koniec zorganizowaliśmy zawody z medalami, pucharami i nagrodami. To była wielka euforia – niektórzy uczniowie mówili, iż pierwszy raz od lat mieli okazję uczestniczyć w prawdziwych zawodach sportowych.
Cel 3. Szpitale i centra rehabilitacyjne – życie na granicy możliwości
Podczas tej wyprawy miałam okazję odwiedzić kilka miejsc, które każdego dnia ratują życie i przywracają nadzieję mieszkańcom Myanmaru i uchodźcom w Tajlandii. Są to zarówno szpitale w Mae Sot, jak i małe centra rehabilitacyjne w Chiang Mai oraz ośrodki prowadzone po birmańskiej stronie granicy przez odważnych wolontariuszy.
W Mae Sot odwiedziłam Safe House, dom prowadzony przez młodą birmańską liderkę Mai. Trafiają tu chłopcy, którzy jako nastolatkowie zostali przymusowo wcieleni do armii, a potem uciekli. Bez dokumentów, bez edukacji, z traumą wojny – dostają rok, by nauczyć się języka tajskiego, podstawowych umiejętności i zawodu. Część uczy się online, inni jednocześnie uczą się zawodu, np. baristy. Nie mogą opuszczać domu, bo groziłoby im odesłanie do Myanmaru i surową karą.
Wspierałam ich kupując sprzęt edukacyjny (TV) i sportowy. Największą euforia sprawiła im możliwość wspólnej gry w siatkówkę i takraw. Sport jest jednym z narzędzi leczenia traum i integracji.
W Mae Sot działa szpital, w którym leczeni są uchodźcy z Myanmaru. To tu trafiają osoby po amputacjach, urazach kręgosłupa czy z poważnymi obrażeniami wojennymi. Leczą tam rannych z frontu – często w dramatycznych warunkach, bez odpowiedniego sprzętu. Chirurdzy operują czasem na podstawie filmów instruktażowych z YouTube. Brakuje sprzętu, protez, stabilizatorów czy choćby bandaży. Rehabilitacja praktycznie nie istnieje. Spotkałam młodych ludzi po amputacjach, urazach kręgosłupa, a także niewidomego nastolatka, który stracił wzrok od odłamka.
W Chiang Mai odwiedziłam domy i małe centra rehabilitacyjne dla uchodźców z Myanmaru. Trafiają tu osoby po amputacjach, urazach kręgosłupa i kończyn, a także niewidomi czy ci, którzy stracili zdrowie w wyniku nalotów i min. Warunki są skromne – pacjenci śpią po dwóch–trzech w małych pokojach, czasami na materacach. Opiekę zapewniają głównie pielęgniarki, a zagraniczni wolontariusze przyjeżdżają tylko na krótkie okresy.
Tu poznałam lekarkę Phway i wolontariuszkę z UK Hannah, które prowadzą działania na rzecz zdrowia fizycznego i psychicznego uchodźców. Chcą stworzyć modelowe centrum rehabilitacyjne, które będzie można powielać w innych miejscach. Potrzebują wsparcia w przygotowaniu programu i kontaktów z zagranicznymi specjalistami. Obiecałam, iż połączę je z polskimi ekspertami – lekarzami, psychologami i rehabilitantami – aby wspólnie wypracować narzędzia i metody pomocy.
Wiem, iż to dopiero początek, ale każda konsultacja i pomoc to krok ku lepszej przyszłości.
Jednym z najbardziej poruszających spotkań było to z Tago i jego organizacją Dove KK. To ludzie, którzy każdego dnia ryzykują życie, działając bezpośrednio na terenach objętych walkami. Prowadzą przyfrontowy szpital, przychodnię i szkołę. Dzieci, które tam trafiają, często śpią w budynku szkoły, by uniknąć długiej i niebezpiecznej drogi przez las.
Dove KK organizuje także zajęcia edukacyjne i czas wolny dla najmłodszych, choć często oznacza to życie w skrajnie trudnych warunkach – z jedzeniem ograniczonym do ryżu i dostawami, które zamiast jazdy kilku godzin autem, realizowane są trzy dni marszu przez busz.
W szpitalu przyfrontowym pracuje chirurg i ortopeda. Operują w warunkach polowych – czasami, by przeprowadzić zabieg, posiłkują się filmami instruktażowymi na YouTube. Brakuje im narzędzi chirurgicznych, protez, środków opatrunkowych. Leczą rany po wybuchach min, odłamkach, a także poważne urazy głowy czy kręgosłupa. Wiele przypadków wymaga transportu do większych szpitali w Tajlandii, gdzie wykonuje się amputacje, przeszczepy skóry czy operacje neurochirurgiczne.
Jak mogę pomóc po powrocie do Polski
W tych wszystkich miejscach dostrzegam ogromne potrzeby, ale także ogromną determinację. Pomoc, jaką mogę zaoferować, to:
- łączenie specjalistów z Polski z lokalnymi liderami i pracownikami placówek – konsultacje psychologiczne, ortopedyczne, protetyczne, rehabilitacyjne;
- dostarczanie sprzętu i materiałów – protez, stabilizatorów, narzędzi chirurgicznych, pomocy rehabilitacyjnych;
- organizowanie wsparcia dla liderów takich jak Mai, Phway, Hannah czy Tago, którzy mimo braku zasobów budują miejsca, gdzie ludzie odzyskują nadzieję, wsparcie placówek edukacyjnych, które prowadzą – przekazanie pomocy szkolnych i sportowych;
- pomóc w sprzedaży produktów wytwarzanych przez Birmańczyków (ozdoby, ubrania).
Medycyna w obozach i przygranicznych klinikach to ratowanie życia z niczego – kawałkiem drewna zamiast ortezy, plastikową butelką zamiast gipsu, bandażami pranymi i używanymi ponownie.
Codziennie zadawano mi trudne pytania – „co zrobić, gdy bomba rozerwie część miednicy?”, „jak rehabilitować niewidomego nastolatka?”. Nie zawsze znam odpowiedź, ale wiem, kogo zapytać i jak zorganizować wsparcie. Wiem też, iż każda proteza, bandaż czy rozmowa ze specjalistą może zmienić czyjeś życie.
A jednak ludzie, których spotkałam, mają w sobie niezwykłą siłę. To dla nich tam wracam myślami – jak pomóc bardziej? Każdy z nich jest świadectwem przetrwania – od chłopaka bez nóg, który wciąż marzy o nauce, po dziewczynkę, która milczy, ale dzięki wsparciu psychologicznemu powoli odzyskuje wiarę, iż świat może być bezpieczny.
Cel 4. Kobiety i przedsiębiorczość
W Chiang Mai poznałam działalność Bamboo Family Cooperative – miejsca, które daje pracę uchodźcom z Myanmaru. To targ m.in. z birmańskimi produktami i ekologiczna farma. Uchodźcy sami produkują naturalne nawozy, hodują kurczaki, wytwarzają brykiety i materiały bambusowe.
Obok tego działa również Bamboo Nest, prowadzone przez Misuu – miejsce z pokojami gościnnymi i birmańską restauracją. To nie tylko źródło utrzymania dla wielu osób – Jej lojalnych współpracowników z Myanmar, ale także przestrzeń spotkań i wymiany kulturowej.
Dzięki zakupowi pompy solarnej uda się obniżyć koszty podlewania ogrodu i upraw o 200 USD miesięcznie – dla tej społeczności to ogromna kwota.
To także przestrzeń nadziei – miejsce, gdzie uchodźcy marzą o powrocie do ojczyzny i przygotowują się na moment, gdy kraj znów będzie wolny.
Wsparcie z Polski i osobiste refleksje
Jak zawsze, w mojej wyprawie pomagali ludzie dobrej woli z Polski. Dzięki nim mogłam przywieźć sprzęt sportowy, medyczny, rehabilitacyjny i finansować zakupy na miejscu. Ktoś zaopiekował się moimi kotami, ktoś inny zrobił zakupy do pustej lodówki przed powrotem – dzięki temu cała moja energia mogła zostać włożona w pomoc na miejscu.
Kiedy wracam, czasem czuję zmęczenie i brak sił – po pięćdziesiątce organizm szybciej się buntuje. Ale wiem, iż moje doświadczenie, kontakty i zaufanie, jakim obdarzają mnie ci ludzie, przekładają się na realną zmianę. Każdy fantom, torba ratunkowa, apteczka I pomocy, każda proteza, zestaw bandaży, każda piłka, zestaw rakietek – to w Birmie i na pograniczu Tajlandii rzecz bezcenna.
Zakończenie
Wyprawa „Active and Ready. First Aid and Sport in Action” była kolejnym krokiem w mojej misji. Spotkałam młodych paramedyków, którzy już niedługo będą ratować życie; dziewczęta, które dzięki sportowi poczuły swoją siłę; byłych żołnierzy, którzy odzyskują dzieciństwo; lekarzy, którzy z niczego tworzą medycynę polową.
Wróciłam z poczuciem, iż tam, gdzie świat się rozpada, najważniejsze są więzi, solidarność i wspólne działanie. Pomoc jest trudna, bywa niebezpieczna, ale daje sens. Bo choćby w cieniu wojny można zasiać ziarno pokoju.