Komentarz Krzysztofa Bukiela, członka prezydium Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy i byłego przewodniczącego OZZL:
Przedstawiony przez dr. ekonomii Mariusza Jędrzejczaka w „Menedżerze Zdrowia” pomysł bonu zdrowotnego skłonił mnie do przypomnienia nieco podobnego bonu proponowanego przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy na początku XXI wieku. Istnieją jednak dość wyraźne różnice między obiema koncepcjami. Bon zaproponowany przez dr. Jędrzejczaka jest do pewnego stopnia kompilacją indywidualnego konta zdrowotnego – jakie funkcjonuje w niektórych krajach (Singapur jest tutaj zwykle wymieniany jako najlepszy przykład) – i bonu zdrowotnego proponowanego przez OZZL.
Jakie są różnice?
Bon zdrowotny dr. Jędrzejczaka ma być kwotą pieniędzy, którą dysponować ma dany obywatel (i ewentualnie jego rodzina) na swoje potrzeby zdrowotne, przy czym zasadniczym sposobem wydawania tych pieniędzy (jak zrozumiałem) ma być bezpośrednie kupowanie świadczeń u świadczeniodawców (pośrednictwo firm ubezpieczeniowych ma być ewentualnie alternatywą). Ten bon ma mieć jednakową wartość dla obywatela i pochodzić ze środków publicznych dzielonych równo, ale zachowany ma być dotychczasowy sposób pozyskiwania środków na publiczne lecznictwo – głównie ze składki zdrowotnej, a po części z budżetu państwa. Celem jest spowodowanie, aby świadczenia zdrowotne były kupowane bardziej racjonalnie niż dotychczas – zgodnie z oczywistą zasadą, iż pieniądze wydawane przez daną osobę na własne cele (nawet pieniądze darowane) są wydawane bardziej racjonalnie niż wydawane przez obcych na obce cele (jak jest obecnie, gdy wszystkie świadczenia są za darmo, a funduje je Narodowy Fundusz Zdrowia).
Koncepcja bonu zdrowotnego OZZL również miała na celu bardziej racjonalne wykorzystanie środków na publiczne lecznictwo, chociaż miało to nastąpić na nieco innej drodze. Zasadniczym motywem wprowadzenia bonu było uproszczenie sposobu pozyskiwania składki na powszechne ubezpieczenie zdrowotne, bardziej sprawiedliwe rozłożenie między obywateli ciężaru finansowania publicznego lecznictwa oraz stworzenie warunków do konkurencji między kasami (firmami) realizującymi zadania z zakresu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Ta konkurencja między płatnikami, w tym również danie tym płatnikom różnych narzędzi dla wymuszenia racjonalizacji korzystania przez pacjentów ze świadczeń zdrowotnych, miało doprowadzić do tego samego celu, który stoi u podstaw koncepcji bonu przedstawionego przez dr. Jędrzejczaka – żeby za tyle samo środków zapewnić większą liczbę i na lepszym poziomie świadczeń zdrowotnych.
Bon zdrowotny OZZL miał być zatem kapitacyjną składką powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego płaconą za każdego obywatela przez budżet państwa. Zniknąć miała składka na NFZ. Powodem takiej decyzji było niezwykłe skomplikowanie poboru składki, włączając w to również różne wysokości składki, zwolnienie z jej płacenia niektórych grup społecznych, nierówne obciążenie względem faktycznych dochodów itp. Dzisiaj – jak wiemy – ten skomplikowany sposób pozostało bardziej zawiły. W rzeczywistości jednak zarówno wówczas, jak i w tej chwili tzw. składka na NFZ jest podatkiem (nierównym, niesprawiedliwym, ale jednak podatkiem), a zakres świadczeń gwarantowanych (zakres ubezpieczenia) nie zależy od wpłaconych składek, tylko jest dla wszystkich taki sam. Dlatego likwidacja składki i zamiana jej w bon (równa się składka kapitacyjna płacona przez budżet) w istocie nic nie zmieniała, poza znacznym uproszczeniem systemu poboru finansów przeznaczonych na publiczne lecznictwo. Wartość bonu miała być – bazowo – równa dla wszystkich obywateli, jednak jego faktyczna wartość miała być różnicowana (odpowiednim współczynnikiem) w zależności od grup wiekowych. Ten współczynnik miał być wyliczony na podstawie faktycznych przeciętnych kosztów leczenia w danych grupach wiekowych.
Wiadomo bowiem, iż 20-latkowie na leczenie nie wydają praktycznie nic, a 80-latkowie wielkie kwoty. Dzięki tym współczynnikom możliwa byłaby w miarę sprawiedliwa konkurencja między firmami, które realizowałyby zadania powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Trzeba bowiem dodać, iż ów bon zdrowotny – kapitacyjną składkę na powszechne ubezpieczenie zdrowotne – każdy obywatel mógłby przekazać do wybranej przez siebie kasy ubezpieczenia zdrowotnego. Różnicowanie wysokości bonu w zależności od przedziału wiekowego jest właśnie po to, aby nie powstała sytuacja, iż jedna kasa ściąga do siebie tylko młodych i zdrowych oraz bogatych, a druga – chorych, starszych i biednych. W systemie opisanym wyżej nie ma bogatych i biednych ubezpieczonych ani kosztownych i tanich (jeśli jest kosztowny, to jest też bogaty – jeżeli jest biedny, to jest też tani). Nie ma podstaw do zjawiska „spijania śmietanki”.
Jednym z elementów konkurowania między kasami miała być możliwość przedstawiania różnych programów ubezpieczenia przewidujących różny stopień wolności wyboru przez pacjentów. Oczywiście – warunkiem koniecznym musiałoby być dopuszczenie jakiegoś zakresu współpłacenia przez pacjentów za świadczenia zdrowotne. My przewidywaliśmy, iż pewne świadczenia (proste, stosunkowo tanie, najczęściej wykorzystywane) mogłyby być objęte współpłaceniem, inne (najdroższe, ratujące życie, niedające się nadużywać, jak np. chemioterapia, przeszczepy) musiałyby pozostawać zawsze bezpłatne. O ewentualnym współpłaceniu (w dopuszczalnym zakresie) miały jednak decydować konkurujące ze sobą firmy (kasy). Przykładowo – w jednej firmie można było mieć wszystko za darmo, ale należało postępować zgodnie z określoną przez nią procedurą i leczyć się tylko we wskazanych miejscach.
Niezależnie od tego, jaki model finansowania i organizacji publicznej ochrony zdrowia przyjmiemy, trzeba – na co słusznie zwrócił uwagę dr Jędrzejczak – doprowadzić do bardziej racjonalnego korzystania przez pacjentów z tych świadczeń. Dzisiaj bowiem nie ma praktycznie żadnych bodźców, które by do tego zachęcały. Wręcz przeciwnie – są bodźce, które motywują (i lekarzy i pacjentów, i świadczeniodawców) do mnożenia świadczeń często niepotrzebnych.
Niestety, osoba, która powinna być tym najbardziej zainteresowana – minister zdrowia – widzi problemy zupełnie inaczej i jest zainteresowana zupełnie innymi rozwiązaniami. Realizuje bowiem wizję swojego przełożonego – szefa partii rządzącej, który jest zwolennikiem manualnego sterowania wszystkim, łącznie z ruchem pacjentów i kolejkami do lekarzy. Dzięki temu rządzący chcą zrobić wrażenie, iż dbają o wszystko, trzymają rękę na pulsie i tylko dzięki nim Polacy mogą się leczyć, gdy zachorują. Stąd te liczne zdjęcia przed szpitalem lub w jego holu z wielkimi „czekami” na kolejne miliony, stąd różne fundusze, programy i pomysły, które mają wymusić to, co mogłoby funkcjonować dobrze, gdyby tylko nie walczyć z ludzką naturą i zwykłymi ludzkimi motywacjami. Na prawdziwie korzystne zmiany w publicznej ochronie zdrowia musimy jeszcze poczekać, chociaż niewykluczone, iż nigdy się nie doczekamy, bo politycy opozycji (niemal wszyscy) nie mają racjonalnej alternatywy dla etatyzmu i populizmu (w publicznej ochronie zdrowia) obecnej ekipy.
.