

Ponad 20,4 mln – tyle zwolnień lekarskich, obejmujących 216,2 mln dni absencji, wystawiono w Polsce od stycznia do września 2025 r. To tak, jakby na dziewięć miesięcy z rynku pracy zniknęło nagle ponad 850 tys. pełnoetatowych pracowników. Polską gospodarkę kosztowało to, bagatela, 31 mld zł, jednak nie tylko o kwoty tutaj chodzi. W praktyce oznacza to bowiem setki, tysiące (!) przerwanych projektów, opóźnionych wdrożeń, przestojów… a także ludzi, którzy z dnia na dzień wypadli z rytmu pracy. Często na długo.
31 mld zł to nie tylko koszt choroby – to rachunek za brak wyobraźni. Chociaż raporty NFZ i ZUS-u mówią o „absencji”, to w praktyce mamy do czynienia z kryzysem zdrowia publicznego, który coraz wyraźniej uderza w gospodarkę. Bo problem nie tkwi wyłącznie w chorobach, ale w braku profilaktyki – oraz w systemie, który wciąż nagradza harówkę i który szybciej wystawia zwolnienia niż skierowanie na fizjoterapię czy konsultację psychologiczną. Firmy płacą więc nie tylko za nieobecność, ale też za własną… krótkowzroczność.
Dlatego dziś nie należy pytać już, czy firmy mogą sobie pozwolić na inwestowanie w zdrowie swoich pracowników, a o to, jak długo mogą sobie pozwalać, aby tego nie robić. W tym kontekście profilaktyka przestaje być jedynie „miłym dodatkiem” do umowy o pracę. Staje się inwestycją o najwyższej stopie zwrotu. Niestety, polscy pracodawcy wciąż tkwią w sidłach paradoksu; choć mają dostęp do narzędzi, aby przeciwdziałać spirali piętrzących się kosztów, to wciąż rzadko z nich korzystają.
Co więc można zrobić? Wysłać pracownika na badania dodatkowe, coroczne, nie w ramach medycyny pracy, a potem na leczenie, jeżeli potrzebne. Także do prywatnych szpitali. Mimo wszystko to jednak stanowczo za mało, aby zatrzymać lawinę zwolnień, bo wiele osób robi sobie przerwę z powodu zmęczenia, wypalenia czy zniechęcenia pracą. Oczywiście nie jest znana skala tego zjawiska – nikt się przecież nie przyzna, iż poszedł na L4, bo „miał dość szefa”.
Światowe firmy technologiczne już dawno zrozumiały, iż liczy się rezultat, a nie czas od–do. Nie przypadkiem w siedzibach Google’a znajdziemy hamaki do drzemek, sale wyciszeń czy biurka do pracy na stojąco. W Microsoft pracownicy mogą korzystać z tzw. treehouse – przestrzeni spotkań wśród drzew. To nie fanaberia Doliny Krzemowej, ale świadoma inwestycja w elastyczność, wydajność i… zdrowie pracowników. Kiedy w Polsce przestaniemy traktować odpoczynek i wygodną przestrzeń pracy jak luksus, a zaczniemy widzieć w tym klucz do zdrowia i produktywności?
Ewa Podsiadły-Natorska













