Na wolontariat podczas tegorocznej Strefy Młodych zapisałam się po czasie. Czerwiec był dla mnie bowiem tak zakręconym okresem pod każdym względem, iż jakoś przegapiłam termin rekrutacji. Postanowiłam jednak zaryzykować i wysłać swoje zgłoszenie po nim. W zasadzie nic nie traciłam, co najwyżej mogłam się nie dostać na wolontariat, a tylko mogłam wiele zyskać. Mam chyba jednak niesamowite szczęście pod tym względem, bo kilka dni później skontaktował się ze mną główny koordynator wolontariatu, aby omówić szczegóły. Byłam w szoku, bo spodziewałam się bardziej jakiejś listy rezerwowej, ale czułam też taką wewnętrzną radość, iż się udało, mimo wszystko.
Przez blisko trzy miesiące jakoś nie myślałam o samym wydarzeniu, po prostu miałam inne tematy i problemy na głowie. Ale 18 października, dzień na który przewidziano wydarzenie, zbliżał się nieubłagalnie. Tradycyjnie podniecenie zaczęłam czuć na kilka dni przed. Wiecie, dla mnie to też niemałe przeżycie - nie wiadomo kim będzie lider zespołu i czy w ogóle się z nim dogadam mimo braku komunikatorów w telefonie. Rok temu się nie dogadałam z tego powodu... Na szczęście udało mi się dostać z ramienia KBO ŚDM, więc narzekać nie mogę. Ale ziarno niepewności zawsze jest. W tym roku trafiła mi się w miarę wyrozumiała liderka i bardzo miło mi się z nią współpracowało.
Wszyscy wolontariusze zostali podzieleni na mniejsze podzespoły. Ja trafiłam do sekcji szatnia/rejestracja uczestników. A więc coś, z czym śmiało mogłam sobie poradzić. Podczas rejestracji spotkałam wielu znajomych. Za każdym razem było mi niezmiernie miło, kiedy widziałam jakąś znajomą twarz. Tym bardziej, iż większość z nich jak gdyby nigdy nic podchodziła, aby się ze mną przywitać. Największy napływ gości miał miejsce przed Mszą świętą otwierającą wydarzenie. Potem pojawiali się oni raczej sporadycznie.
Msza święta otwierająca formalnie Strefę Młodych (przed nią były jeszcze jakieś koncerty) była koncelebrowana. Scena na godzinę zamieniła się w ołtarz, za którym stanęła piątka księży, w tym dwóch biskupów i jeden arcybiskup. Pozostali księża stali pod sceną, a za nimi cała rzesza młodych osób i ich opiekunów, stojących na płycie Areny oraz na trybunach. Kilka razy obejrzałam się za siebie i jedna prosta myśl przeszła mi przez moją łepetynę - "Mega...".
.jpg)
Podczas kazania arcybiskup katowicki Andrzej Przybylski przybliżał nam postać św. Łukasza Ewangelisty, którego wspomnienie przypadało tego dnia. Zauważył, iż bardzo często opisywał on historie uzdrowień dokonywanych przez Jezusa, chociaż znał je głównie z przekazów innych. Zauważył, iż on też cierpiał za wiarę i zginął za nią. Znalazł też pewną analogię - wielu chrześcijan też dzisiaj cierpi za wiarę. Nie muszą oni fizycznie ginąć, wystarczy iż robią to w strefie psychicznej. A to bywa nieraz jeszcze gorsze niż śmierć fizyczna. Zachęcał nas jednak, abyśmy byli jak owce - łagodni, choćby wówczas, kiedy będą atakować nas watahy wilków.

Po Mszy św. przeniosłam się na szatnię, gdzie byłam już do końca dnia. Tam też spotkałam wielu znajomych, a choćby udało mi się złożyć życzenia znajomym Łukaszom, zarówno duchownym, jak i świeckim. Zastanawiam się, czy udałoby mi się to w przypadku, kiedy bym była w domu. Pewnie nie. Jedną z osób, którą spotkałam będąc na szatni, był ksiądz biskup Suchodolski, który niemal od razu mnie skojarzył m.in. z Rzymem i zamienił ze mną i z jednym z księży z naszej diecezji, kilka zdań. Ksiądz Szymon, z którym byłam na ŚDM w Panamie niemal automatycznie zrobił mi reklamę zaznaczając, iż jestem z tej diecezji. Trochę to śmiesznie wyglądało. Biskup Suchodolski przypomniał mi o forum, które chciał zorganizować pod koniec listopada w Warszawie, o którym mówił w czasie wrześniowego spotkania Krajowego Biura Organizacyjnego Światowych Dni Młodzieży podsumowywującego Jubileusz Młodych w Rzymie, a na które serdecznie mnie zaprosił.
Na wydarzeniu pojawiło się wiele znanych współczesnej młodzieży muzyków i infuenserów, o których ja nie mam choćby pojęcia. Jakoś męczą mnie takie głośne koncerty, jednak słuchając wszystkiego z korytarza było to dla mnie choćby znośne. Niektóre kawałki, np. "niemaGotu" wpadły mi w ucho i jakoś tak chodziły za mną do końca dnia. Skończyło się na tym, iż po powrocie do domu po kilku zapamiętanych frazach wyszukiwałam je na youtubie, co choćby mi się udawało.
Wśród wielu wyśmienitych gości był jednak jeden wyjątkowy - to kopia ikony Matki Boskiej Częstochowskiej peregrynująca po naszej diecezji. Tak więc Matka Boża w symboliczny sposób była z nami na sosnowieckiej Arenie, towarzysząc młodym w zabawie i integracji. A jednak co rusz ktoś do niej podchodził, przyklękał, składał prośby i podziękowania.
Drugą edycję Strefy Młodych zakończyło, podobnie jak rok temu, uwielbienie połączone z adoracją Najświętszego Sakramentu. Na chwilę udało mi się na nie udać (ludzie zaczęli już wychodzić i w szatni robiło się "gorąco"). Tak popatrzyłam na tych wszystkich młodych ludzi adekwatnie z całej Polski i pomyślałam sobie, iż młody Kościół w dalszym ciągu istnieje i żyje. I tylko gdzieś tam w głębi serca poczułam żal, iż księża wielokrotnie sami z siebie zrażają do niego młodych swoim postępowaniem, czy też tym, iż nie dają im szans na samorozwój. I to nie chodzi o małe parafie rozsiane po wioskach, ale parafie w dużych miastach.
Po adoracji ludzie zaczęli się rozchodzić. W szatni dopiero był młyn. Kiedy jednak większość osób opuściła obiekt wszyscy wolontariusze i organizatorzy zostali zaproszeni do wspólnego pamiątkowego zdjęcia.
![]() |
| "A zawsze mówić będą między narodami - wielkie rzeczy nam Pan uczynił. Pan uczynił nam wielkie rzeczy i euforia nas ogarnęła" ("Psalm 126", "NiemaGotu") |
To był długi i męczący dzień, ale dający dużo euforii i satysfakcji. Trochę się obawiałam, iż ból brzucha ograniczy moje działanie, jednak tego dnia w skali 1-10 oponował on najwyżej na 2, więc było w sumie znośnie. Nie musiałam choćby brać tabletek przeciwbólowych. Może atmosfera jaka panowała na festiwalu tak na mnie podziałała? Oby tak było. A ja mam nadzieję, iż spotkamy się za rok w tak samo wspaniałym składzie, jak teraz.

