Do powyższego wniosku doszłam pisząc pracę zaliczeniową z podstaw coachingu. W ogóle przedmiot dziwny, no ale wiem, iż są osoby, które bardzo cenią sobie pracę z coachem. Ja jednak na razie sama sobie wyznaczam cele i sama do nich dochodzę. No, może nie do końca sama, bo nie raz i nie dwa pomagają mi w tym znajomi i rodzina. Ale co innego jest rozmawianie o swoim życiu ze znajomymi, którzy znają mnie i moje możliwości, a co innego z kimś, dla kogo jestem tylko i wyłącznie klientem. Nie wiem, może jestem uprzedzona po spotkaniami z psychologami w dzieciństwie, którzy usilnie próbowali mnie wcisnąć w jakieś odgórne ramy. Wiem jednak, iż wiele osób chwali sobie pracę z coachem i ok., każdy z nas jest inny i ma inne oczekiwania co do życia.
Wracając do tematu, jako zaliczenie ćwiczeń z tego przedmioty mieliśmy napisać pracę na nasz temat, w którym rozwijaliśmy wytyczone z góry punkty. Większość z nich była dla mnie dziwna i napisanie ich było dla mnie prawdziwą torturą. Wyjątkowo nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Może nie potrafię wystarczająco wejść w głąb siebie? Nie wiem, nie jestem tutaj obiektywna w ocenie samej siebie. Tym bardziej, iż rozwijając poszczególne punkty miałam wrażenie, iż piszę wręcz sztucznie, pod jakąś publiczkę, tylko żeby było i żeby zdobyć to całe zaliczenie. No bo co ja na to poradzę, iż raz potrzebuję więcej, a raz mniej czasu w odpoczynek? Czasami biorę się do czegoś po krótszej, a czasami po dłuższej chwili? Dla mnie ważne jest, iż robię zadania na czas. I to mnie satysfakcjonuje. A iż mogłabym ten czas dużo lepiej spożytkować, a przez to jeszcze dalej zajść? Tylko czy ja tego chcę?
Najgorsze było dla mnie jednak napisanie o swoich marzeniach i tym, w jaki sposób chcemy je spełniać. Tylko, iż ja sobie uświadomiłam, iż ja chyba nie mam marzeń. A na pewno nie na dłuższą metę. Bo jakieś tam drobne marzenia mam, nie powiem, iż nie. Jednak to nie są raczej marzenia do dzielenia się z całym światem. Zauważyłam też, iż kiedyś, choćby te 10 lat temu, łatwiej mi było marzyć. Może przez tą dekadę zaczęłam mieć bardziej realistyczne spojrzenie na świat? Może przez ten czas odkryłam, iż mogę marzyć o różnych rzeczach, a i tak większość z nich pójdzie do kosza? Po co się rozczarowywać? Łatwiej jest żyć tu i teraz. Ewentualnie mieć małe, niepozorne marzenia, takie na miarę dziecka. Bo ich spełnienie jest prostsze i aż nie tak skomplikowane. Może i nie zbawiają one świata, ale też dają dużo satysfakcji.
Coś tam jednak napisałam w pracy na ten temat, bardziej żeby było, niż to, co naprawdę czułam. Nie, ta praca zdecydowanie nie jest na moim poziomie. Mam jednak nadzieję (a może jednak małe marzenie), iż uda mi się ją zaliczyć, a tym samym zostanę dopuszczona do zaliczenia z wykładów. Oj, nie ma łatwo w tym życiu...