Dzień Dziecka to święto międzynarodowe. Ustanowione zostało przez Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych w roku 1950. Od tego czasu, święto to, obchodzone jest w różne dni, w zależności od kraju.
W Polsce pierwsze obchody przypadły na dzień 1 czerwca 1950 r. Było to w czasach trudnych, smutnych i jak dziś mówimy – słusznie minionych. I choć one na szczęście przeszły do lamusa historii, to święto dzieci – pozostało. Co roku świętujemy je 1 czerwca.
W tym dniu, w sposób szczególny pochylamy się nad tym, co mamy w świecie najlepszego, nad naszymi dziećmi…
Z definicji są słabsze, wrażliwsze i potrzebujące troski, czułości oraz uważności dorosłych, jak nikt inny.
Dzieci to dar. Wszystkie. Bez wyjątku. I te zdrowe i te chore. Są najprawdziwszym cudem ale także, cichuteńkim echem naszych własnych dokonań, poczynań i marzeń…
W tych maleńkich – widzimy podobieństwo fizyczne, w tych większych i dorosłych, często własne gesty, mimikę, uśmiech i wrażliwość.
Dziecko. Wyrosłe pod sercem matki, bądź, jeżeli adoptowane, wtulone w jej pierś, chłonie miłość, dobro i energię, która pomaga mu rozwijać swoją własną osobowość, moc i wiarę w to, iż może wszystko. Oczywiście, życie nierzadko weryfikuje i modyfikuje bądź totalnie zmienia te młodzieńcze plany i marzenia ale – one przez cały czas mogą wzbić się ponad słabości i szarość. Najważniejsze, to pomóc tym młodym skrzydłom rosnąć i stawać się silniejszymi. Trzeba karmić je miłością, uważnością i troską.
I wtedy będą piękne i mocne, bez względu na to, czy ich właściciel / właścicielka to dziecko w pełni zdrowe, czy wręcz przeciwnie, borykające się z własnymi fizycznymi słabościami i niejednokrotnie słabościami środowiska niezdolnego do szerszego spojrzenia na cierpienie, chorobę czy inność. Bez względu na to czy dotyczy ona inwalidzkiego wózka, protezy, czy stomijnego woreczka. Choć to atrybuty pomagające żyć niemałej liczbie dzieci, dla wielu, zwłaszcza dorosłych są wciąż szokujące i dyskryminujące. I nie ma znaczenia, iż dotyczą tych, których mamy chronić. Stereotyp często wygrywa z empatią. Po prostu. Dlatego nie zamykajmy się na wiedzę. Zwłaszcza my, dorośli. Szukajmy sposobu, by ją zgłębiać, choćby jeżeli nauczycielem okazuje się dziecko. Na przykład, takie jak Adaś.
Adaś to rezolutny 7-latek. Drobny, szczupły, z ciemnymi poważnymi oczami, w których, po latach mroku, znów coraz częściej zapalają się wesołe iskierki. Z kędzierzawą gęstą czupryną i milionem piegów na nosie. Adaś jest stomikiem. Zdrowym, wspaniałym chłopcem z przyklejoną do brzuszka torebką. To dziecko, które cierpieniem i smutnymi doświadczeniami mogłoby obdzielić co najmniej 5 innych osób. To także chłopiec, od którego zarówno godności jak i poczucia własnej wartości powinni uczyć się ci, którzy nie potrafią jej dostrzec ani w innych ani, z czego sobie często nie zdają sprawy, także w sobie samych.
Adaś nie pamięta kiedy zachorował. Mama powiedziała, iż stało się to pół roku po tym, jak przyszedł na świat. Nagle jego brzuszek zaczął czuć się bardzo źle i cokolwiek Adaś zjadł i tak lądowało to w toalecie. I tak z niewielkimi przerwami aż do jego 6 urodzin. Adaś pamięta, iż prawie wszystkie poprzednie spędził w łóżku, albo szpitalnym, albo w domu, ale nigdy na placu zabaw, w zoo czy na lodach. Nigdy. Aż do zeszłego roku. Nie mógł też chodzić do przedszkola, a część zerówki spędził w szpitalu… To wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Kiedy był na tyle duży, by to zrozumieć, rodzice wytłumaczyli mu wszystko i nazwali tego potwora, który zabierał mu siły i uśmiech mamy. Te kroplówki, transfuzje i sterydy, od których bolały go nóżki i rączki to dlatego, by nie czuł się gorzej. Ale on i tak się czuł. Widział to doktor Kuba, widziała mama i tata.
Adaś pamięta dzień, w którym rodzice powiedzieli mu o tym, iż wszystko może się zmienić, iż wreszcie będzie czuł się dobrze. Że będzie normalnym chłopcem. Normalnym, ale nie takim znów zwykłym, uśmiechnęła się mama jakoś tak smutno.
Doktor Kuba powiedział mu, iż przebieg jego choroby od początku był agresywny i jego jelito nie rokuje dobrze. W zasadzie nie rokuje wcale. Adaś, który większość czasu spędził w domowym lub szpitalnym łóżku był dzieckiem oczytanym, a adekwatnie osłuchanym, bo czytała mu mama lub tata. Był też inteligentny, dociekliwy i bardzo wrażliwy. Wiedział co to „agresja”, a co to „rokować”, dopytał mamy. Tak więc, mając lat 6, Adaś wiedział, iż jego jelito grube jest zupełnie zniszczone i nic się z nim nie da zrobić. Że trzeba je usunąć i skorzystać ze sposobu, który mu ten organ zastąpi. Wtedy usłyszał po raz pierwszy słowo „stomia”. Jak powiedzieli rodzice, stomia nie będzie bolała, w każdym razie nie fizycznie, ale to, czy będą się lubić, zależy tylko od niego i iż oni zrobić wszystko, by zostali najlepszymi kumplami. Bo to, jak powiedziała mama, będzie jego tajna super moc.
Czas po operacji był czasem, w którym Adaś zaczął zapisywać dobre wspomnienia. Pierwsze lody, mus truskawkowy, beztroski śmiech mamy i porozumiewawcze spojrzenie taty, gdy proponował mu kolejnego ptysia. Wycieczka rowerowa aż na wieś, do babci i mecz zagrany z chłopakami z osiedla.
Tak jak powiedział doktor Kuba, po operacji zmieniło się wszystko. Adaś z dnia na dzień miał więcej sił. Mógł jeść wszystko, nic go nie bolało, spał dobrze i znów chodził do zerówki.
Woreczek był dziwny… Na początku Adaś nie wiedział, czy go polubi, zwłaszcza, gdy się odkleił w nocy i trzeba było przebierać łóżko. Jednak kiedy rodzice powiedzieli, iż teraz nie będzie już leków, kroplówek, ciągłego kłucia i tych nieprzyjemnych badań, prawie go zaakceptował. Rozumiał, iż mogą się zdarzać takie awarie jak wtedy w nocy, ale, jak to powiedział Tata, trzeba to będzie wziąć na klatę. I Adaś brał, zwłaszcza, iż mama opowiadała mu wiele historii o kangurkach, o zaczarowanych dzieciach i ich super mocach, a także o chorym misiu, który jak on, potrzebował woreczka.
Na akceptowaniu nowego stany rzeczy minęła końcówka zerówki i przeszły całe wakacje. Bywało różnie, raz lepiej raz gorzej, ale jak powiedziała Pani Asia – z czasem się wszystko poukłada. Pani Asia to Bratnia Dusza, tak nazywała ją mama. Odwiedzała ona Adasia po operacji w szpitalu i czasami także przyjeżdżała do ich domu. Raz choćby bardzo długo rozmawiała z rodzicami. Adaś usłyszał ostatnią część ich rozmowy. Pani Asia mówiła, iż mama nie może się ciągle bać, iż tak jak mówi tata, trzeba wziąć temat na klatę i wytłumaczyć w szkole, o co chodzi z tą stomią.
Mama pokiwała głową i tylko westchnęła a kiedy zauważyła Adasia, uśmiechnęła się wesoło do niego, choć jak zauważył w myślach chłopiec, jej uśmiech nie sięgnął zatroskanych oczu.
Wreszcie przyszedł pierwszy września, a z nim czas szkoły. Adaś odnalazł się w niej znakomicie. Co prawda, pani wychowawczyni nie do końca potrafiła podchodzić beztrosko do tematu jak on sam, ale widać iż się starała. W ogóle, Pani Ula była fajna, bez dwóch zdań, kiedy wychowawczyni klasy B nie chciała, by Adaś jechał na wycieczkę, to ona wywalczyła dla niego miejsce. Mama mówiła, iż to prawdziwy pedagog i iż pani Lucyna powinna się od niej uczyć empatii i zrozumienia dla innych. Stomia to nie choroba, ale pani Lucyna nie dała się przekonać. przez cały czas traktowała Adasia jak kogoś gorszego. Kiedy ona była na dyżurze w świetlicy, Adaś nie mógł biegać po boisku, nie mógł też bawić się z innymi. Pani Lucyna kazała wszystkim trzymać się od Adasia z daleka, a jemu siedzieć i czytać książkę, co bardzo go smuciło. Lubił książki, ale jeszcze bardziej zabawy z kolegami. Rozmawiał o tym z mamą i ona wytłumaczyła mu, iż pani Lucyna jest bardzo nieszczęśliwa, ponieważ nie potrafi patrzeć szeroko i nie chce poszerzać swojej wiedzy. Adaś długo się nad tym zastanawiał… W końcu zrobiło mu się żal pani Lucyny i postanowił, iż on nigdy nie będzie kimś takim. Kiedy się wie i rozumie więcej, mimo, iż to, co się wie, może być straszne i trudne, to jednak od razu ma się więcej odwagi, by temu stawić czoła i wziąć to na klatę, jak mawia tatuś. Szkoda, iż Pani Lucyna tego nie chce zrozumieć.
Życie Adasia wreszcie wyglądało normalnie. W szkole chyba wszyscy wiedzieli, iż ma stomię. O ile niektórzy nauczyciele podchodzili do niego z rezerwą, o tyle dzieciaki zaakceptowały go takim, jakim był. Owszem, z drobnymi wyjątkami, bo niektórzy traktowali go z wrogością. Przezywali i dokuczali. Mama wytłumaczyła Adasiowi, iż to dlatego, iż ich rodzice myślą tak, jak Pani Lucyna i nie patrzą szeroko, przez co ich dzieci – czyli jego niektórzy koledzy, również.
Adaś, mając wsparcie w Pani Uli, mamie, tacie, babci Jadzi i dziadku Włodku nie martwił się tym prawie wcale. Zwłaszcza, iż akceptowało go wielu kolegów, a zwłaszcza Adrian, jego najlepszy kumpel.
Nadal był dość drobny, ale jego oczy coraz częściej skrzyły się humorem, a piegowaty nos marszczył, gdy Adaś się śmiał. Co zdarzało się bardzo często. Biegał, dokazywał i wszędzie go było pełno. Był normalnym pierwszakiem. Z jednym małym wyjątkiem. Zamiast jednego woreczka, miał dwa. Jeden, typowy dla pierwszaków, worek z materiału, w którym nosił obuwie zmienne i drugi – mały woreczek na brzuchu – symbol, przypominający, iż kiedy rozumie się więcej, to człowiek przestaje się bać.
Pewnego dnia, dokładnie 1 czerwca w Dniu Dziecka odbywały się zawody międzyszkolne. Do szkoły Adasia przyjechały pierwszaki i drugoklasiści z innych szkół.
Przy jednej z konkurenci koszulka Adasia podwinęła się ukazując kawałek woreczka. On nie zwrócił na to uwagi, ale chłopaki z innej szkoły już tak. Po zawodach podeszli do niego i otoczyli ścisłym kółkiem.
– Co to masz? zapytał bez ogródek, najwyższy z nich – Bartek.
Adaś speszył się ale tylko na chwilę. Zachłyśnięty zwycięstwem swojej drużyny, nie był przygotowany na tak bezpośrednie pytanie. Zamilkł, ale tylko na chwilkę. Pomyślał, iż to idealny moment, by wziąć temat na klatę, jak mawiał tata, i pomóc komuś zrozumieć, by nie był jak pani Lucyna. Wyprostował się, dotknął lekko brzucha w miejscu, gdzie miał naklejony woreczek, nabrał mocno powietrza i powiedział:
– to jest znak mojej super-mocy.
– ale jak to – zdziwili się chłopcy, przez cały czas nic nie rozumiejąc.
– w zeszłym roku bardzo chorowałem – wyjaśnił Adaś, – prawie całą zerówkę byłem w szpitalu albo w domu. Miałem chore jelito. Teraz go już nie mam wcale. Ale mam stomię, którą zakrywa specjalny woreczek, który widzieliście. To po to, żebym mógł normalnie żyć. Tylko, iż to, co wy zostawiacie w toalecie, ja zostawiam w tym woreczku. – dokończył Adaś i wstrzymał oddech, czekając na reakcję nowych kolegów .
– ale fajowsko! Gwizdnął Bartek, – czyli nie musisz latać do łazienki, tylko możesz ciągle w grać w nogę, tak?
– coś jakby – roześmiał się z ulgą Adaś. – Mama mówi, iż ten woreczek, to symbol mojej super-mocy.
– Extra! Szkoda, iż ja nie mam takiej mocy – zazdrośnie westchnął Bartek, a chłopaki pokiwali głowami z aprobatą.
– oczywiście, iż masz – odpowiedział Adaś – moja mama mówi, iż wszyscy ją mamy, tylko mało kto na nią zwraca uwagę. Mama mówi, iż prawdziwa super-moc to życie, a Tata, iż trzeba ją brać na klatę i wykorzystać jak najlepiej.
Dziś, w Dniu Dziecka popatrzmy na dzieci ich oczyma. Czasami, to ich spojrzenie, mimo, iż młodsze i mniej doświadczone bywa świeższe, bardziej autentyczne i nieoceniające, bo nieskażone krzywdzącymi stereotypami i skrótami myślowymi.
W Polsce ze stomią żyje około 65000 osób. Około 10% wszystkich stomików to dzieci. Żyją ze stomią czasową lub taką już na zawsze. Radzą sobie z nią różnie. Przede wszystkim z powodu naszego, „dorosłego podejścia” do tematu…
Obawy, zahamowania, odruch obrzydzenia, fałszywego współczucia, bezrefleksyjne komentarze i takie same zachowania to codzienność wielu dzieci ze stomią. Doświadczają tych rzeczy w szkole, w kółkach pozaszkolnych czy też na podwórku… Nie zapominajmy, iż dzieci są świetnymi obserwatorami. Wyczuwają i chłoną atmosferę, dopasowując się do niej, często, ze szkodą dla siebie.
To mali dorośli, tylko jeszcze nieskażeni naszym pesymizmem, brakiem wiedzy i chęci jej poszerzania.
Zróbmy więc wszystko, by dzieci chłonęły tylko dobre wzorce, by nie stykały się z tymi, które stworzą z nich okrutnych i ograniczonych dorosłych.
Zanim odrzucimy córkę sąsiadki, synka brata czy koleżanki z drugiej klatki, tylko dlatego, iż całe dzieciństwo dziecko to spędziło w szpitalach i teraz ma stomię, pomyślmy, jak byśmy czuli się my, gdyby to o nas samych chodziło? Jak znosilibyśmy przykre komentarze, obraźliwe gesty bądź bezpardonowe wykluczenie?
A co, gdyby to dotyczyło naszego własnego synka lub córki?
Jakbyśmy się czuli, gdyby nasze własne dziecko zostało posadzone w ostatniej ławce, samo, bez możliwości kontaktu z rówieśnikami? Napiętnowane, gorsze…dziwne?
Jakbyśmy się czuli, gdyby to nasza córka nie mogła jechać z klasą na basen, lub na wycieczkę do Krakowa, Budapesztu lub w góry, tylko dlatego, iż ma stomię, choć ogarnia ją sama i jest absolutnie bezproblemowa?
Jakbyśmy się czuli, gdyby rodzice kolegów naszego ukochanego syna zabronili się im z nim bawić, żeby przypadkiem czegoś nie złapali?
No właśnie.
Stomia to nie wstyd. To nie choroba. To nie upośledzenie – zwłaszcza psychiczne.
Stomia to super-moc. Skoro dzieci to rozumieją, to czas najwyższy, by zrozumieli to także dorośli.
W dniu dziecka chciałabym złożyć podwójne życzenia.
Kochane Dzieciaki – życzymy Wam zdrowia, spełnienia marzeń i cierpliwości do nas, dorosłych. Uczcie nas swojego światła, dobra, tolerancji i brania rzeczy na klatę. Tak po prostu
Drodzy Dorośli – życzę nam wszystkim otwartych głów, chłonnych umysłów, pokory i szerokiego spojrzenia. Traktujmy inne dzieci, tak, jak byśmy chcieli, by traktowano nasze własne.
„Dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. – Antoine’a de Saint-Exupéry, „Mały książę”.
Tekst i zdjęcia Iza Janaczek
czerwiec 2023