Pierwszą niedzielę wakacji postanowiłam spędzić na jakimś szybkim niedalekim wyjeździe. Mówię tutaj o wakacjach szkolnych, bo do tych studenckich zostały mi jeszcze ostatnie egzaminy, a nade wszystko - obrona licencjatu z pedagogiki. Nie chciałam jechać gdzieś dalej, choćby z bólem serca zrezygnowałam z wyjazdu do Łodzi. Ale nie chciałam brać wolnego w pracy na początku wakacji, gdzie zmienia się nasz tryb pracy z popołudniowego na przedpołudniowy i zaczynają się półkolonie, a poza tym z rozgrywek piłkarskich wróciłabym we wtorek, a w środę miałam mieć egzamin z Naturalnego planowania rodziny. Pewnie pogodziłabym jedno i drugie, ale już nie chciałam szarżować. Wolałam zostać w domu i na spokojnie powtórzyć sobie materiał (który był nieco obłędny, przynajmniej jak na moją pustą głowę). Ale taki kilkogodzinny niedzielny wypad za miasto, przynajmniej w teorii, dlaczego nie.
Mój wybór automatycznie padł na Pszczynę. Nie potrafię jednak powiedzieć dlaczego. Może dlatego, iż od dawna chciałam odwiedzić kompleks pałacowy znany mi ze szkolnych wycieczek? Może dlatego, iż mamy dosyć dobre połączenie kolejowe? A może zachęciły mnie wpisy naszej blogowej koleżanki Lusi, która bardzo często w malowniczy sposób opisuje u siebie to malownicze miejsce. Myślę, iż wszystkie te czynniki po trochu wpłynęły na mój wybór.
W niedzielny poranek udałam się najpierw do kościoła na Mszę świętą, a przy okazji pożyczyć wyjeżdżającej na turniej do Łodzi drużynie lektorów dużo szczęścia. Dopiero potem ruszyłam ku mojemu celowi. Najpierw autobusem do K-c, potem pociągiem do Pszczyny. Tą niezbyt długą podróż umiliłam sobie lekturą wypożyczonej książki "Bella i Sebastian", na podstawie której nakręcono też film. Niektórzy z Was mogą uznać mnie za dziecinną, ale ja po prostu już nie mam pomysłów, co podrzucić moim dzieciakom, aby ich zainteresować książką. Czy to w ogóle jest możliwe? Wydaje mi się jednak, iż dzieci lubią historię ze zwierzętami w tle, więc może mi się to uda. Sama historia jest mi znana ze wcześniejszej wersji powieści, napisanej choćby przez innego autora. Tamto dwuczęściowe wydanie gdzieś tam poniewiera się po naszym domku na wsi. Kilka razy je czytałam, a potem wyobrażałam sobie, iż też mam takiego psiego przyjaciela jakim była Bella dla Sebastiana. Zwłaszcza, kiedy jechałam odwiedzić moją babcię mieszkającą w górach.
Czas podróży pociągiem minął mi w błyskawicznym tempie na pochłanianiu kolejnych zdań powieści i ani się obejrzałam, a za oknami pojawiła się stacja kolejowa w Pszczynie. Przypomniało mi się, jak niespełna trzy lata wcześniej wysiadłam na tym samym miejscu, a następnie poszłam do tamtejszego domu dziecka, gdzie mieliśmy wizytę studyjną. Wtedy zaczynałam studia z pedagogiki, teraz byłam na ich finiszu. Nie będę ukrywać, iż podobnie jak owe trzy lata temu byłam nieco zdezorientowana co do tego, którędy mam iść. Co innego dojechać tam szkolnym autokarem, a co innego samemu dotrzeć. Na szczęście tuż przy dworcu kolejowym znajdował się plan miasta, dzięki którego wyznaczyłam swoją trasę. W moim przypadku oznacza to zapamiętanie ulic, które muszę przejść, aby dotrzeć do celu. Tym razem owy cel był rozległym parkiem okalającym posiadłość książąt pszczyńskich. Mogłabym iść przez miasto, ale ja naprawdę lubię spacerować alejkami wśród zieleni, o ile tylko mam taką możliwość.
Kaczusie... uwielbiam oglądać ich psoty w wodzie :). Szkoda tylko, iż stan jej czystości pozostawia wiele do życzenia.
Spacerując po parku wyobrażałam sobie, jak przed laty tymi samymi ścieżkami przechadzali się chociażby przedstawiciele dynastii Hochbergów, ostatniego rodu, który jeszcze sto lat temu miał w posiadaniu dobra pszczyńskie. To oczywiście nie jedyny ród, którego posiadłościami był zamek pszczyński, ale chyba najbardziej znany i najlepiej kojarzony z tym miejscem.
W pewnym momencie pobłądziłam w ogromnym parku i wyszłam przed cmentarzem. Z tego co wyczytałam, jest to najstarszy cmentarz w mieście, którego początki sięgają XIV wieku (według wikipedii 1501 roku). Spoczywają tam m.in. wrocławski biskup pomocniczy ksiądz Bernard Bogedain, pszczyński proboszcz, ksiądz Walenty Hanuszek (żył w latach 1776 - 1883), młodo zmarłej żony Fryderyka Ferdynanda Anhalta, Marii Doroty Henrietty Luizy Schlezwig-Holstein-Sonderburg-Beck (1783-1803), czy też Mateusza Bieloka, proboszcza w Bieruniu Starym i Pszczynie, działacza plebiscytowego.
Nie wchodziłam na teren nekropolii, może innym razem, bo te stare nagrobki muszą wyglądać bardzo ciekawie. Moją uwagę przykuł za to znajdujący się tuż przy wejściu na jej teren krzyż, a szczególnie widniejący na nim malunek Matki Bożej. Odmówiłam "Wieczny odpoczynek" i ruszyłam w dalszą drogę, szukać adekwatnej drogi do zamku. Jak się okazało, to była ta sama ścieżka, która doprowadziła mnie na wspomniany cmentarz. Na czym polegał psikus? Na rozwidleniu skręciłam w prawo zamiast w lewo. No ale skąd mogłam wiedzieć? Wszak szłam tam po raz pierwszy. choćby nie wiedziałam dokąd dojdę wspomnianą ścieżką.
Plan był prosty, przynajmniej w moim mniemaniu - zobaczyć dokąd prowadzi druga strona ścieżki, a potem w razie potrzeby zejść na inną, prowadzącą jeszcze bardziej w głąb parku. Co prawda według googlemaps trasa od dworca PKP do Zamku Książąt Pszczyńskich wynosi ok 1,7 km, ale zawsze stan faktyczny mógł się różnić od tego zakładanego. Z drugiej strony, o ile taki dystans byłby prawidłowo obliczony, albo nieznacznie różnił się od poprawnego, to powoli powinnam była dochodzić do miejsca mojego przeznaczenia.
Zgodnie z założeniem udałam się sprawdzić dokąd prowadzi drugi koniec ścieżki. Spokojnie, nikt mnie przecież nie gonił, a i miałam czas, szłam przed siebie. Pierwsze co ukazało się moim oczom to budynki stajni książęcych. A raczej to, co z nich zostało, bo aktualnie nikt tam koni nie trzyma. Ale na początku nie wiedziałam o tym. Dopiero później, kiedy podeszłam bliżej i przeczytałam tabliczkę informacyjną, dowiedziałam się przed czym stoję. Stajnie książęce stanowią jedną z budowli gospodarczych, które wchodzą w skład zespołu zamkowego w Pszczynie. Stanowią środkową część kompleksu usytuowanego na północny wschód od pałacu, w którego skład wchodzą jeszcze ujeżdżalnia z powozownią. Budynek wydawał mi się ogromny. Ale to chyba świadczy o tym, jak wiele koni posiadali książęta zamieszkujący posiadłość. Jednak z drugiej strony żyli one w czasach, kiedy np. polowania na zwierzynę były jedną z podstawowych rozrywek arystokracji. A polować mieli gdzie, zważając na rozległy park okalający zamek. Oczami wyobraźni widziałam tych wszystkich koniuszy i masztalerzy doglądających codziennie koni.
Nieznacznie odwróciłam głowę, a moim oczom ukazał się okazały Zamek Książąt Pszczyńskich. Poczułam się niczym ekspedycja dowodzona przez Roberta Ballarda, która 1 września 1985 roku odkryła wrak "Titanica".
Zanim jednak zatopiłam się w odkrywaniu kolejnych ciekawostek architektonicznych obiektu, postanowiłam, jak to ja, zatrzymać się przed mapą kompleksu i dokładnie ją przestudiować, układając sobie zarys tego, co bym chciała zobaczyć, a przy okazji pokazać i Wam.
Wyszłam bowiem z założenia, iż tym razem podaruję sobie zwiedzanie wnętrza zamku, a korzystając z przepięknej pogody skupię się na tym, co oferuje nam jego otoczenie.
Zamek w Pszczynie to tak adekwatnie pałac. Jest dawną rezydencją magnacką, która powstała na miejscu obronnego gotyckiego zamku datowanego na początek XV wieku. Wcześniej, być może, istniała tutaj fortyfikacja. Około XVI wieku zamek przebudowano w stylu renesansowym, a następnie, w XVIII wieku w stylu barokowym. W XIX wieku przerobiono go na styl francuski z czasów Ludwika XIII. W średniowieczu był on własnością m.in. książąt opolsko-raciborskich, książąt opawskich i książąt cieszyńskich. W latach 1548-1765 należał do śląskiego rodu Promnitzów, 1765-1847 do książąt Anhalt-Kothen-Pless, a od 1847 roku do książąt Hochberg von Pless z Książa. W latach 1870-1876 przebudowali oni zamek, przez co nadali mu aktualny kształt architektoniczny w stylu neobarokowym.
Wejścia na górę po schodach do pałacu pilnują dwa sympatyczne lwy.
Jedna z waz i latarni zdobiących te same schody.
Balkon, z którego książęta podziwiali kompleks parkowy.
Zielone skwery przy wejściu do pałacu.
Ostatnio jedna z ozdób została zdjęta z dachu, dzięki czemu można ją podziwiać z bliska.
Widok "od tyłu" - czyli od strony ulicy.
A taki widok mieli książęta po wyjściu z pałacu.
Park Pszczyński uważany jest za jeden z najpiękniejszych parków na Górnym Śląsku. Jego powierzchnia wynosi aż 156 ha. Park leży wzdłuż rzeki Pszczynki, przepływającej przez sztuczne stawy i jeziora. Jego początki wiążą się z renesansową przebudową zamku w XVI w. To wtedy w pobliżu zamku powstały ogrody warzywne oraz zwierzyniec, w którym trzymano zwierzynę płową i ptactwo, w tym pawie. Ten późnorenesansowy park użytkowo-ozdobny przekształcono i poszerzono w II połowie XVII w., w tym samym czasie, kiedy przebudowano rezydencję w stylu barokowym. Nowe tereny objęły obszar dawnych mokradeł po obydwóch brzegach Pszczynki. Było to nawiązanie do wieloosiowych założeń francuskuch, złożonych z różnorodnych elementów, które tworzyły kompozycyjną całość podporządkowaną budowli rezydencyjnej. Obecny kształt parku wzorowany na typie angielskim pochodzi z II połowy XIX wieku. Reprezentuje on spóźnioną formę ogrodu romantycznego. Zlikwidowano główną aleję na osi. W jej miejscu powstała rozległa polana sięgająca po meandry Pszczynki. W tym miejscu powstały elementy drobnej architektury, np. herbaciarnia, brama chińska, piwnica lodowa, czy też kapliczki. Dosadzono też wiele egzotycznych gatunków drzew, takich jak platan klonolistny czy tulipanowiec. Park dzieli się na trzy części: Park Zamkowy, Park Dworcowy, Park Zwierzyniec. Pałacowe drużki prowadzą też do położonej poza miastem bażantarni.
Spacerując parkiem zachwycałam się otaczającą mnie zielenią. Uwierzcie mi, gdybym mogła, to zamieszkałabym tam chociażby w jakimś szałasie.
Zdjęcie kaczki musi być!
Figura przy zagrodzie żubrów |
Całkowicie świadomie przeszłam na drugą część parku, gdzie od kilkunastu lat znajduje się Zagroda Żubrów". Jednak moim głównym celem był tamtejsze miejsce pamięci "Trzy dęby". Jest to jedno z wielu miejskich miejsc pamięci. Rozciąga się w zachodniej, dzikszej części parku zamkowego, niedaleko Pokazowej Zagrody Żubrów. Nazwa wzięła się od rosnących tam kiedyś okazałych dębów. Znajdują się tam mogiły rozstrzelanych w 1939 roku w parku zamkowym powstańców śląskich, harcerzy oraz żołnierzy z 6. Dywizji Piechoty Armii Kraków.
Do miejsca pamięci dojdziemy jedną z dwóch specjalnie utworzonych ścieżek edukacyjnych. Ja wybrałam tą krótszą, bardziej poświęconą przyrodzie parku pszczyńskiego. Następnym razem skuszę się na tą dłuższą. Przebiegała ona w cieniu drzew, co było o tyle ważne, iż słońce zaczęło coraz wyżej wznosić się na nieboskłonie i coraz mocniej grzać. Na szczęście człowiek mógł się bez problemu schronić w przyjemnym cieniu i z przyjemnością posłuchać ptasich treli.
Przechodząc obok zagrody z żubrami rzuciłam oko na cennik biletu wstępu. Tak na przyszłość, bo teraz powoli kończył mi się czas przeznaczony na zwiedzanie kompleksu. To chyba największy minus niezmotoryzowanego człowieka - zależność od komunikacji zbiorowej. Sama cena jest (na razie) całkiem znośna i myślę, iż nie byłoby większym szaleństwem. Może następnym razem.
Wkraczających na tą stronę parku wita napis oznajmujący, iż właśnie wkracza się na teren zagrody żubrów. Mała uwaga, trzeba jeszcze trochę przejść, aby do niej dojść.
Po drodze można znaleźć różne tablice z informacjami na temat fauny i flory parku.
Mnie zachwyciła ta mini-ścieżka informacyjno-edukacyjna dla najmłodszych.
Wreszcie, po przemierzeniu niewielkiego odcinka trasy znalazłam to, na czym mi tak zależało, czyli "Polanę Trzech Dębów".
A całkiem niedaleko można zobaczyć inny pomnik, tym razem poświęcony harcerzom.
Spokoju mi nie dają te litery w środku łąki.
A tutaj widać herb właścicieli parku.
I na koniec sam pałac, tym razem widoczny od strony ulicy.