1926. Tak też można spędzić wieczór

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 2 tygodni temu
Zaczynam coraz bardziej doceniać wywieszanie w kościelnych gablotach ogłoszeń duszpasterskich z minionej niedzieli. Człowiek nie jest w stanie być na Mszy świętej w kilku miejscach, a strony parafialne też czasami zamieszczają wszystko z kilkudniowym opóźnieniem. A tak człowiek ma możliwość zerknięcia co się dzieje kiedy chce, zwłaszcza iż sam kościół nijak nie jest odgrodzony od ulicy, do której przylega. Plebania zresztą też jest bez ogrodzenia. I samochody parafialne stoją luzem na podjeździe, jak każde inne. Garaż oczywiście jest, ale przeznaczono go na przechowywanie dekoracji kościelnych.
Dzięki temu, iż ogłoszenia parafialne są na zewnątrz mogłam i ja zobaczyć, co też się dzieje w tym tygodniu. Głównie chodziło mi o informacje na temat spowiedzi pierwszopiątkowej (musiałam się upewnić, czy nic się nie zmieniło w godzinach w związku ze świętem) i nabożeństw majowych. Tak przy okazji wyczytałam, iż w dniu wczorajszym w godzinach wieczornych planowane jest rozbieranie dekoracji wielkanocnej. Trochę mi to zdezorganizowało plan na ten dzień, a jednocześnie wiedziałam, iż o ile tylko wszystko sobie w miarę dobrze zaplanuję, to wszystko pogodzę. I w ten sposób i wilk będzie syty, i owca cała.
Zgodnie z moim planem, do kościoła dotarłam niedługo po zakończeniu wieczornej Mszy świętej. Z dopiero co wypożyczoną biografią Pier Giorgia Frassatiego w ręce, którą czytałam jadąc autobusem. Ogarnęłam wzrokiem ołtarz, z którego już zdjęto część dekoracji. Obstawiam, iż zrobiono to jeszcze przed Mszą, bo trudno mi sobie wyobrazić, aby dokonano tego w tak krótkim czasie po niej. Chociaż, kto to wie. W zasadzie gwałtownie znalazłam sobie zajęcie - składanie płócien i materiałów, które pokrywały dekorację. Pomogła mi w tym taka Dorota, której narzeczonego znam z wolontariatu w Sz.P. Potem byliśmy razem na Lednicy oraz pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. No i czasem widujemy się na Mszach świętych. A więc znamy się tyle o ile. A teraz poznaliśmy się jeszcze lepiej.
Moja pomoc nie ograniczyła się tylko do składania tkanin. Jak trzeba było naciągnąć inne płótno przed nawinięciem na bale, to naciągnęłam, chociaż nie było to takie proste. Jak trzeba było pozanosić donice do magazynu, albo metalowe rurki do garażu - to zanosiłam. Jak trzeba było zamieść podłogę, to razem z Dorotą zamiotłyśmy, jak trzeba było odnieść coś niewielkiego na zakrystię - odniosłyśmy. Najwięcej ambarasu i śmiechu było ze zwijaniem planszy przedstawiającej "Siedem Grzechów Głównych" Hieronima Boscha, ale i z tym jakoś sobie poradziłyśmy. Co prawda do dzisiaj nie wiem, dlaczego nie mieścił się on w opakowaniu, ale skoro ksiądz proboszcz tylko machnął na to ręką, to widać może tak być. Zresztą Dorota sama uznała, iż w razie czego, to Ksiądz Niosący Światło sam sobie to popoprawia. W zasadzie trochę mi go brakowało, a zwłaszcza jego żartobliwych docinek, ale nie zawsze jest tak, jak tego chcemy. Ja tylko mam nadzieję, iż w miarę gwałtownie pokona wirusa, który się do niego przyplątał w ostatnim czasie. No i iż nie będzie miał żadnych większych powikłań.
No właśnie, trzeba z nim porozmawiać na temat tegorocznego wyjazdu młodzieży na Lednicę, czy w ogóle czuje się na sile tam jechać. Ja wiem, iż w razie czego ksiądz Gremlin z księdzem Irkiem prawdopodobnie i tak zorganizują ten wyjazd, ale z Księdzem Niosącym Światło tworzą takie uzupełniające się trio. Dobrali się i od strony organizacyjnej, i pod względem cech charakteru. Może w tym roku znowu będą potrzebowali jakiejś pomocy? Ale nie dowiem się, jak się nie zapytam. Napisałabym do niego SMSa, ale nie chcę go za bardzo męczyć. Poczekam jak już trochę ksiądz dojdzie do siebie. Chyba, iż złapie mnie gdzieś na jakiejś Mszy albo nabożeństwu majowym.
Sprzątanie po dekoracji wielkanocnej poszło nam sprawniej, niż po bożonarodzeniowej. No, ale teraz nie trzeba było rozbierać np. konstrukcji dźwigu. Część elementów trafiło do "graciarni", część do garażu, a to czego się nie dało ocalić - na śmietnik. choćby trochę uporządkowałyśmy kantorek za zakrystią. Małą furorę zrobił nowy konfesjonał. To znaczy stary, ale przebudowany w taki sposób, żeby łatwiej było słyszeć głos i wiernego i spowiadającego. Wszyscy zgodnie twierdzili, iż Ksiądz Niosący Światło, bo to on zwykle w nim siedzi, będzie miał doskonałe warunki. Nagle jakaś pani rzuciła: "No chyba nam go nie zabiorą". Proboszcz z uśmiechem przyznał, iż raczej nie. Chociaż jeszcze nic nie wiadomo. Z drugiej strony - choćby jeśli, to niezbyt daleko.
Po godzinie 20.00 ksiądz proboszcz podziękował nam za pomoc. Wzięłam plecak na plecy, książkę w rękę i niespiesznym krokiem udałam się w stronę mojego osiedla. Teoretycznie powinno być wręcz przeciwnie, bo przecież przygotowujemy z wydziałowym kołem naukowym grę miejską, ale tym razem postanowiłam odpuścić. Z każdym dniem coraz mniej jestem przekonana do tego pomysłu, zwłaszcza iż mam wrażenie, iż to jest cicha wojna pomiędzy Wydziałowym Samorządem Studenckim, a Kołem Naukowym Nauk o Rodzinie. A iż jestem i w jednym, i w drugim, to mam masę dylematów i kłębowisko sprzecznych myśli. A wszystko za przyczyną jednej osoby...
Chyba powinnam być zmęczona tym sprzątaniem. Ale nie byłam. Co nie zmienia faktu, iż chciałam tak po prostu odpocząć przed dzisiejszym dniem.
Idź do oryginalnego materiału