W naszej polskiej wielowiekowej tradycji lipiec i sierpień są tymi miesiącami, w których rzesze wiernych z różnych stron kraju pielgrzymują na Jasną Górę, aby pokłonić się u stóp Matki Bożej Częstochowskiej. Już po raz ósmy wśród pątników znajduję się także i ja. Wraz z Zagłębiowską Pieszą Pielgrzymką na Jasną Górę przez 2,5 dnia przemierzamy dystans 83 kilometrów, aby 25 sierpnia, w godzinach południowych dotrzeć na jasnogórskie wały. Wiem, iż dla niektórych ludzi to nie jest żaden dystans, ale dla mnie pokonanie całej trasy jest niemałym wyczynem. I naprawdę jestem szczęśliwa, kiedy ostatniego dnia wraz z innymi docieram do mety. Dla mnie to trochę tak, jakbym szła przynajmniej z Warszawy. Tym bardziej, iż w tym roku byłam ledwie co po chorobie, a więc nie w pełni sił. Oczywiście wcześniej rozważyłam wszelkie za i przeciw i postanowiłam, iż jednak spróbuję dojść, a najwyżej po drodze zrezygnuję. Myślę, iż po trochu oddaje to mój charakter - najpierw próbować, a potem mówić, iż się nie da.
Pielgrzymka rozpoczęła się 23 sierpnia Mszą świętą odprawianą w kościele w Będzinie-Syberce. Świątynia ta nazywana jest też kościołem Martyrologii Wschodu. Raz, budowali ją w dużej mierze potomkowie tych, którzy 200 lat temu zostali zesłani na Sybir, dwa, ma ona upamiętniać tych, którzy z tej Syberii nie wrócili. Kościół duży, przestronny, bez większych problemów pomieścił wszystkich przybyłych.
Głównym celebransem Eucharystii był ksiądz biskup Artur Ważny, a współcelebransami byli księża wybierający się z nami na pielgrzymi szlak. Tradycyjna procesja wejścia, przy dźwiękach pieśni "Z dawna Polski", przeszła przez cały kościół. Myślę, iż o ile ktoś do tej pory był nieufny wobec nowego biskupa, to po tej Mszy zmienił zdanie. Dowcipny, otwarty, szczery - czegoż chcieć więcej. A tym, jak na kazaniu nazwał nas "Doliną pełną kości" (nawiązując do Pierwszego Czytania), "kupił" serca wszystkich zgromadzonych. Ale zaraz dodał, iż Bóg chce, abyśmy przeżyli to samo doświadczenie, co Ezechiel (który we wspomnianym Czytaniu mówił, iż Bóg wyprowadził go w duchu na zewnątrz i postawił wśród doliny pełnej owych kości. A następnie polecił, aby przeszedł dookoła nich). Żeby każdy z nas uświadomił sobie, kim jest bez Boga. Zarazem porównał to do Ewangelii mówiącej o tym, które przykazanie jest największe. I przyznał, iż może wyglądać to na jakiś żart. Bo na pytanie "Co jest pierwsze Panie Boże" słyszymy, iż "Będziesz kochał". Jak jednak można kochać, będąc ową "doliną pełną kości"? Dodał, iż chociaż możemy na zewnątrz wyglądać całkiem nieźle, to wewnątrz mogą nami targać poważne wątpliwości. A do tego jeszcze Pan Bóg nas zaprasza, abyśmy jak Ezechiel popatrzeć na doliny kości bez lęku i strachu. Zauważył, iż prorok musiał być zaskoczony widzeniem, które miał przebywając w niewoli babilońskiej. Tym bardziej, iż dla Izraelity zburzenie świątyni i wzięcie do niewoli było znakiem opuszczenia przez Boga. Wskazał, iż ciągle odkrywamy, iż tam gdzie jest śmierć, gdzie nie ma życia wspólnotowego, narodowego oraz kultu, tam właśnie Bóg mówi: "Ja jestem z tobą, choćby jeżeli tego nie widzisz".
Na koniec, tuż przed błogosławieństwem krzyży i emblematów, zostali przedstawieni księża - przewodnicy poszczególnych grup. A ponieważ na niektórych księży wierni reagowali wyjątkowo entuzjastycznie na nazwiska niektórych z nich, biskup spuentował, iż taka reakcja powinna dać mu do myślenia. Jak myślicie jak zareagowali wierni? Po prostu się ośmiali.
Po zakończeniu nabożeństwa wyszliśmy przed kościół, gdzie zaczęliśmy się formować w grupy według dekanatów. Wyglądało to tak, iż szukaliśmy swoich emblematów. Nasz przedstawia wizerunek Matki Bożej Anielskiej, od nazwy bazyliki - siedziby naszego dziekanatu. Ktoś rzucił, iż pewnie został na parafii, na szczęście niedługo się znalazł. Trochę mnie zdziwiło, iż nie było naszej dąbrowskiej flagi na Lednicę, która od kilku lat nam towarzyszyła, ale z drugiej strony, na jakieś 85% ma ją Ksiądz Niosący Światło, tego z kolei chwilowo nie ma na parafii. Może trzeba było samej o nią się postarać, ale najpierw był wkurzony, potem mieli odpust, potem ja się pochorowałam, aż w końcu poszedł na urlop i nie wyszło.
Pierwszy etap pielgrzymki liczył zaledwie 5 kilometrów i prowadził do kościoła w Będzinie-Łagiszy. Tam mieliśmy grupowe zdjęcie z biskupem oraz tzw. czas na śniadanie. Dla mnie dosłownie, ponieważ rano nie zdążyłam nic zjeść. Akurat w Będzinie trwa remont drogi i musieliśmy iść opłotkami, ale przynajmniej było śmiesznie.
Przerwa trwała niecałą godzinę, po czym ruszyliśmy w drogę do Targoszyc, gdzie zaplanowana była konferencja. Ta droga trwała ponad dwie godziny i mnie osobiście bardzo dała w kość. Nie tylko ze względu na jej długość, ale też na coraz bardziej wzrastającą temperaturę. Problem polegał też na tym, iż na tym odcinku jest bardzo mało cienia, a ja nie mam możliwości napić się wody podczas marszu (zawsze się krztuszę - efekt uboczny mpd). Jedynie po drodze udało mi się przystanąć wraz z innymi przy sklepie, którego właściciele zawsze częstują pielgrzymów wodą, i wypić jeden jej kubek. Tylko mi nie piszcie, iż to nieodpowiedzialne. Myślę, iż nikt z Was nie lubi się krztusić, a dla mnie to chleb powszedni.
W Targoszycach czekał na nas obiad (zupa gulaszowa) oraz konferencja księdza Łukasza, który był z naszą grupą na ŚDM w Panamie. Mówił o życiu, jako nieustannej modlitwie, nawiązując w ten sposób do odgórnego hasła pielgrzymki - "Nieustannie się módlcie". Na postoju pojawili się też tancerze ledniccy z naszej diecezji, którzy tańcami zachęcali wszystkich udziałem w Spotkaniach Młodych 2000 na Lednicy. Mnie tam namawiać nie trzeba - i tak pomagam księżom w organizacji wyjazdu i tak.