Udział w ślubie Robcia i Dorci pociągnął za sobą szereg niespodziewanych zdarzeń. Jednym z nich była decyzja powrotu do Sz.P. Moi starzy czytelnicy pewnie pamiętają, iż przez kilka lat działałam w tej organizacji, ale zrezygnowałam nie mogąc znaleźć wspólnego języka z pseudo - Liderką. Uwierzcie mi, iż naprawdę próbowałam, ale wieczny brak poszanowania mojego czasu wolnego oraz traktowanie mnie jak przedmiot, jak też pewna sytuacja o której nie chciałabym tutaj pisać sprawiły, iż po prostu podziękowałam za współpracę.
Z kolei na wspomnianej uroczystości był nowy lider naszego regionu, Rafael, który już był w Paczce, kiedy ja jeszcze w niej działałam. Powiem szczerze, w przeciwieństwie do byłej Liderki od razu przypadł mi do gustu. choćby nie wiecie, jak ucieszyła mnie wiadomość, iż to on został liderem, a jego poprzedniczka stała się normalnym wolontariuszem. Nie, żebym jej źle życzyła, ale nie każdy nadaje się do pełnienia funkcji lidera. Na weselu trochę rozmawialiśmy z Rafaelem i tak od słowa do słowa postanowiłam dać szansę i sobie, i samej Paczce.
Trochę zmieniło się od czasu mojego ostatniego udziału w projekcie. M.in. każdy wolontariusz musi zostać na nowo zrekrutowany, niezależnie od tego, czy jest debiutantem, czy też weteranem. Włos mi się zjeżył na głowie, kiedy przypomniałam sobie ile "ale" względem mnie miała Liderka, kiedy debiutowałam w tym wszystkim. Teraz wszystko poszło dużo bardziej gładko i przyjemnie. Kolejna zmiana to stacjonarne jednodniowe szkolenia wdrażające. Kiedyś obowiązkowe tylko dla nowicjuszy, teraz dla wszystkich. Było w moim mieście kilka terminów, ale żaden mi nie pasował. Na szczęście D.G. to nie jedyne miasto, gdzie działa Sz.P., a możliwość odbycia szkolenia jest adekwatnie na terenie całej Polski.
Przeglądając terminy szkoleń w okolicy wywnioskowałam, iż najbardziej pasuje mi to, które miało odbyć się w Pszczynie. gwałtownie wysłałam formularz szkoleniowy, żeby mi miejsce nie uciekło, i powiadomiłam Rafaela o mojej decyzji. Chociaż pewnie i tak by ta wiadomość w jakiś sposób do jego dotarła.
Szkolenie zaczynało się od godziny 9:00, a więc raczej sobie nie pospałam. W zasadzie i tak wstaję średnio o 6 rano, więc czy to dzień roboczy, czy też wolny to nie ma dla mnie większego znaczenia. Do Pszczyny dojechałam pociągiem z Katowic. Następnie musiałam znaleźć remizę OSP, ale poprzedniego dnia sprawdzałam na google maps, jak do niej dojść. Trochę mi się dłużyło na przysłowiowej ostatniej prostej, ale tak to już jest, kiedy jestem w nieznanym sobie miejscu. W pewnym momencie zaczęłam się choćby obawiać, iż nie zdążę na czas, na szczęście niedługo moim oczom ukazał się wspomniany budynek. Zdążyłam, i choćby nie byłam ostatnia. Na miejscu każdy z nas dostał karteczkę, na której wypisaliśmy nasze imiona. To tak, abyśmy wiedzieli jak się do siebie zwracać. Wszak nie każdy znał siebie wzajemnie.
Co do szkolenia to miało ono bardziej formę warsztatowo - przypomnieniową. Przypominaliśmy sobie działania na poszczególnych etapach w edycji. Dzieliliśmy się trudnymi sytuacjami. Decydowaliśmy, czy na podstawie przedstawionego opisu zakwalifikowalibyśmy rodzinę do programu. Wymienialiśmy spostrzeżenia co do dobrej współpracy na płaszczyznach wolontariusz - rodzina, wolontariusz - lider oraz wolontariusz - wolontariusz. Przypominaliśmy sobie zasady RODO. Ocenialiśmy nasze kompetencje. Było sporo śmiechu, ale i refleksji. Człowiek choćby nie wie, kiedy minęły 4 godziny szkolenia.
Powiem Wam, iż to był całkiem nienajgorszy pomysł z tym zrobieniem szkolenia poza rejonem. Człowiek poznał zupełnie inny punkt widzenia na pewne rzeczy, zobaczył też z jakimi problemami, ale i pozytywnymi sytuacjami borykają się inne rejony. Nie byłam też tak spięta, jakbym była u mnie, nie bałam się, iż chlapnę coś głupiego. A jeżeli nawet, to kto to będzie pamiętać? A z przyziemnych rzeczy to podobało mi się też to, iż przyjęto mnie całkowicie na luzie, co też nie wpłynęło obojętnie na moje funkcjonowanie. Nikt ani nie dziwił się, iż ktoś taki jak ja jest wolontariuszem, ani nie próbował on razu mnie przekreślić z powodu mojej niewyraźnej mowy czy też ograniczeń ruchowych. Takie podejście to ja rozumiem - najpierw dajemy szansę, a potem decydujemy, co dalej.
Teraz już jestem w pełni gotowa do działania. Tak jak napisałam powyżej - daję Rafaelowi szansę, a potem zdecyduję co dalej. Chociaż jemu raczej daleko jest do Liderki. Nie no, będzie dobrze, musi być. Ale to okaże się w niedalekiej przyszłości.
A tak w ogóle to okazało się, iż że 6/10 wolontariuszy na szkoleniu (na zdjęciu pozostało osoba, która je prowadziła) to pedagodzy. Czyżbyśmy w skali całego kraju też stanowili większość?